26-06-2013 o godz 10:50 stanąłem na „Dachu Europy”, słynnym szczycie góry Mont Blanc (4810 m.n.p.m.), najwyższym na całym kontynencie, będącym jednocześnie najwyższym szczytem Alp. Wcześniej zarzucano mi, że podejmując się zdobywania coraz to wyższych szczytów te poprzednie na które wszedłem nie były najwyższych lotów, jednak osławiony Mont Blanc należący do tzw. „Korony Ziemi” to z pewnością było wyzwanie. Przymierzałem się do tego testu od dawna, wiedząc, że moje starcie z tą górą nastąpi wcześniej czy później i tylko kwestią czasu jest kiedy podejmę się wyprawy na jej szczyt. Chciałem być więc maksymalnie przygotowany, stopniowałem poprzeczkę trenując, wybierałem coraz to wyższe góry (chodziło mi m.in. o wstępną aklimatyzację – mimo, że zdania na temat skuteczności są tu różne..), doświadczenie, oraz zwiększanie intensywność wysiłkowej podczas budowania formy (choć nie zawsze jak się okazało wchodziłem w najlepszej.., jak wiadomo – życie ).
Poprzednim razem opisałem pierwsze wejścia na szczyty (Piz Boe -3152 m.n.pm. Dolomity, Gerlach 2655 m.np.m. itp.), do tego doszedł zimowy kurs turystyki wysokogórskiej w Tatrach podczas którego zaliczyłem m.in. zimowe wejście na Świnicę (2278 m.n.p.). Ten ostatni daje już minimalny przedsmak tego co spotkać można w Alpach. Tu również trzeba się było wiązać liną, zakładać stanowiska (tzw.przeloty), wpinać się, pracować czekanem oraz różnicować chodzenie w rakach (w zależności od nachylania i powierzchni podłoża). Zimowe wejście na Świnicę nie jest wcale takie proste, generalnie w ogóle uważam, że Tatry zimą są doskonałe na trening przed letnią wyprawą w Alpy.
Podczas pobytu na kursie w Tatrach poznałem gościa, który był już na Mont Blanc (szykował się właśnie do wyprawy na Pik Lenina), przestrzegał mnie przed tą górą, m.in. przed bardzo niebezpiecznym kuluarem spadających kamieni (Grand Couloir ). Zginęło tam wiele osób, opowieści te nie są przesadzone, kamienie tam spadają naprawdę często i gęsto, a on sam omal nie oberwałby takim w głowę (takim kamykiem wielkości „samochodu”) i to jeszcze przed samym kuluarem (przed wpięciem się w poręczówkę). Nie tak dawno temu zginął tam w lawinie kamieni słynny polski alpinista a jego kolega został poważnie ranny.
Oczywiście same Tatry mi nie wystarczały, chciałem więcej, przede wszystkim sprawdzić jak mój organizm zniesie wysokość i wstępnie się do niej zaaklimatyzować. Niektórzy uważają, że mózg pamięta pobyt na dużej wysokości nawet po kilku miesiącach, inni, że już po kilku dniach wraca do stanu początkowego. Ufając w pierwszy scenariusz postanowiłem dać sobie w ten sposób dodatkową szansę i wybrałem na wejście jako pierwszy czterotysięcznik najwyższy szczyt Północnej Afryki – Jabal Toubkal (4167 m.n.p.m.) . Słynny Toubkal znajdujący się w sercu Atlasu Wysokiego klasyfikowany jest jako góra o trudności TR2 – idealna więc na taki test.
Chciałem tam wejść. Oczywiście wymagało to niezłej kondycji i wytrzymałości jednak nie stanowiło trudności technicznych. Z ciekawostek dodam, że na kilka dni przed wyprawą na Toubkal spotkałem się z opinią, że jest wejście na niego jest niekiedy trudniejsze niż na samego Blanca – a to ze względu na nieprzyjazny dla nas Afrykański klimat.. Odniosę się komentarzem do tego na końcu tego art. Co do samej wyprawy na Toubkal: bardzo udana, egzotyczna, bez trudu wszedłem na sam szczyt i co najważniejsze czułem się na nim świetnie (na wysokości 4167 m.n.p.m. !!), co jeszcze bardziej mnie podbudowało i utwierdziło w przekonaniu, że nie mam żadnych predyspozycji do chorób wysokościowych a wejście na Mont Blanc wcale nie będzie takie trudne (w końcu tylko kilkaset metrów wyżej..) – byłem w błędzie, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.
Odnośnie Toubkala to zwrócę tu uwagę na jeszcze jedna ciekawą rzecz: jeden z uczestników wyprawy – o ile wierząc jego relacji – nie mógł się poszczycić wcześniejszymi dokonaniami w trekkingach górskich (bo takich nie miał), za to przez wiele miesięcy przygotowywał się kondycyjnie biegając, i ostatecznie wszedł na szczyt bez większych problemów. Poradził sobie świetnie podczas gdy, niektórzy weterani odczuwali zmęczenie, mieli bóle głowy i nudności. Duże brawa dla niego !
Po zaliczeniu Toubkala (zwłaszcza, że wówczas nie byłem w najlepszej kondycyjnie formie) czułem się już na tyle pewny, że postanowiłem zmierzyć się z Mount Blanc. Rozpocząłem treningi, załatwiłem termin, wszystko szło dobrze.. na miesiąc przed wyprawą złapałem grypę, trochę mnie to zatrzymało, ostatecznie pojechałem na Blanca nie do końca wytrenowany tak jak chciałem (zabrakło dwóch tygodni ćwiczeń). Dało się to odczuć podczas zdobywania aklimatyzacji na kilka dni przed Blankiem gdy wchodziłem na najwyższą górą Włoch – Gran Paradiso (4061 m.n.p.m.). Podczas ataku szczytowego od bazy wyjściowej (o koło 2900 m.n.p.m. rozbiliśmy obóz, nieco wyżej schroniska Emmanule II ) mniej więcej w połowie drogi moje tempo wchodzenia spadło, tu jednak muszę przyznać, że Gran Paradiso mimo, że odrobinę niższa niż Toubkal w Afryce Północnej, jest od niej trudniejsza.
Na Toubkalu plecaki-torby do schroniska na 3200 m.n.p.m. dźwigały nam muły, tu przez cały czas wszystko sami musieliśmy nieść na plecach. Podejście na lodowcu na Gran Paradiso miejscami bardzo ostre, wieje do tego bardzo silny mroźny wiatr, a ja nie spałem w nocy przed atakiem szczytowym najlepiej (ze względu na słabą karimatę.. izolować się od podłoża musiałem dodatkowo ubraniami i plecakiem..). Góra Gran Paradiso posiada również swoje szczeliny lodowe, małe, ale są (w jedną taką omal nie wpadłem..). Ma też bardzo trudną końcówkę, mianowicie żeby dostać się do figurki na szczycie trzeba się trochę po wspinać w skale nad niezłą przepaścią. Ostatecznie udało mi się tę górę zaliczyć i tym samym dopisałem na swoje konto już drugi czterotysięcznik. Przyszedł teraz czas na ten najważniejszy.
Wtedy zacząłem mieć już pierwsze obawy. Grand Paradiso pokazało, że nie będzie tak łatwo jak sądziłem z początku. Mont Blanc to góra o trudności WY1, wejście na nią rozpoczęliśmy w zasadzie z Orlego Gniazda (Nid d′Aigle ), ostro pod górę skalnymi zakosami ze sporą ilością płatów śniegu po kilku godzinkach z pełnymi plecakami (około 70 litrów) na plecach dotarliśmy do schroniska Tere Rousse (3167 m.n.p.m.). Tam po przerwie na kawę, herbatę i coś do zjedzenia, po zakładaliśmy raki, uprzęże i związaliśmy się liną. Od tego miejsca zaczęło się żmudne wdrapywanie się 600 m przewyższenia do schroniska Gouter (3817 m). Praktycznie wspinaczka skalna z ciężkimi wyładowanymi po brzegi plecakami na plecach. Linki stalowe, przeloty, wpinki, miejscami pionowo. Po drodze przeszliśmy słynny kuluar kamieni, na szczęście żadne nie spadały (w drodze powrotnej lawina zeszła na kilkanaście minut przed naszym przejściem, nie widziałem jej z powodu gęstej mgły, jednak słychać było gęsto sypiące się głazy, odgłos taki jakby ktoś wysypał kilkanaście wywrotek kamienia naraz..)
Po dotarciu do Goutera , trochę odpoczynku, szczypta „snu” na podłodze jadalni (dosłownie ! w schronisku nie ma miejsc..) i pobudka o 02:00 w nocy, kromka chleba, łyk herbaty i znów uprząż, kask, lina, raki, czekan.. (choć tym razem większą część zawartości plecaków zostawiliśmy w schronisku), lampki czołówki na głowę i już ruszamy na tzw. atak szczytowy. Po kilku godzinach drogi na silnym mroźnym wietrze dotarliśmy do Vallota (zwykły schron – taka buda blaszana, nic więcej.. na podłodze syf, pełno tu walającej się zużytej folii NRC). Vallot znajduje się na wysokości około 4200 m.n.p.m. Tu wielu już rezygnuje, wymiotuje, słabnie, nie chcą iść dalej, chcą wracać, wracają.. Ktoś (nie z naszej grupy) dostał zapaści sercowej, odbyła się reanimacja, ostatecznie zabrał go helikopter, nie przyjemny widok. Wyruszamy z Vallota, teraz idziemy ostro pod górę przez grań Bosses, niebezpieczna, miejsca na niej jest na dwie nogi, po bokach lufy na 1500 -2000 metrów, a wiatr ma się wrażenie siłą bije rekordy. Kolega słabnie, coraz bardziej ma na moje oko wszelkie objawy choroby wysokościowej, mimo to idzie dalej. Ksywa „rambo” nie wzięła się przypadkiem – twardziel, takiego jeszcze nie widziałem. Nie jeden by zawrócił. Jeszcze kawałek w górę i chce zakotwiczyć czekan, odwiązać się z liny i czekać na nas 200 metrów przed szczytem bo nie jest w stanie dalej iść. To byłby jego koniec, czekana nie da się wbić (chyba że młotem pneumatycznym) , samego zwiało by go z tej lodowej grani w moment. Chwila odpoczynku, i tak co 30 kroków, bardzo powoli, ostatecznie dociera z nami na szczyt.
Tam zdjąłem na moment rękawiczkę by zrobić zdjęcie aparatem, po chwili już dłoni nie czuję.. przeraziło mnie to, chowam szybko pod kurkę, pod pachę, do splotu.. nie pomaga, mrowienie, ból pojawia się dopiero później. Do teraz mam ją lekko jakby cierpką (ale ten stan się poprawia pomału..). Na szczycie jest jakieś -15 C ale bardzo silny wiatr niesamowicie potęguje zimno. Jeszcze chwilka i schodzimy, nie mam już siły, odcina mi oddech, kilka szybkich kroków i mam mroczki przed oczami (brak tlenu, na wysokości 4810 m. jest go o połowę mniej !), byle tylko dotrzeć do Vallota. Z Vallota ruszamy do Goutera, tam 2 godzinki przerwy i schodzimy aż do Tere Rousse (3167 m.n.p.m.). Po drodze znowu jesteśmy świadkami akcji ratunkowej przy użyciu helikoptera. Naprawdę nie pamiętam bym kiedykolwiek był tak bardzo zmęczony i wyczerpany. Zasypiam jak kamień na podłodze jadalni. Rano zejście do Chaminox jest już łatwiejsze.
Co do samej góry Mont Blanc. Dała mi strasznie po d… wysiłkowo, do tego mimo solidnych zabezpieczeń mam poparzone słońcem usta i nos, odmrożenia, obolałe kolana, i ogólne wyczerpanie. Wiecie jakie to jest zapewne irytujące dla kogoś kto wszedł na Blanca gdy słyszy, że to jest łatwa komercyjna góra. Tak to może powiedzieć rasowy himalaista, który notorycznie szlaja się po ośmiotysięcznikach , a zamiast tego usłyszeć taką opinię często można od grubo dupnych mydłków którzy nie ujdą nawet 100 metrów pod górę żeby się nie spocić i nie narobić w gacie z wysiłku. Mają taką wymówkę dlatego, żeby się pocieszyć, że w końcu gdyby tylko chcieli to też by weszli bo „tam jest ścieżka” ale oni nie chodzą po górach bo „nie muszą nic udowadniać” (typowa gadka grubego lenia bez jaja). Nie wiem ile Mont Blank zabiera rocznie istnień ludzkich, słyszałem, że setki a prawdziwe statystyki i tak nie wiadomo czemu nie są podawane do publicznej wiadomości. Ja mogę stwierdzić od siebie tylko jedna z pełnym przekonaniem jako ktoś kto już po wielu górach wysokich chodził: Mont Blanc nie jest łatwy !!!!
Wykaz szczytów górskich na które w kolejności wszedłem:
- Piz Boe (3152 m.n.p.m.) (Włochy – DOLOMITY)
- Śnieżka (1603 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Czech)
- Gerlach (2655 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Tatr Wysokich i całej Słowacji)
- Świnica (2278 m n.p.m. – wejście zimowe)
- Jabal Toubkal (4167 m.np.m.) (Najwyższy szczyt Afryki Północnej, Maroka i gór Atlas Wysoki)
- Gran Paradiso (4061 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Włoch)
- Mont Blanc (4810 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Alp i Europy)
No gratulacje, zdobycie Mount Blanka to osiągniecie godne szacunku. Jak na kogoś kto od niedawna zajmuje się chodzeniem o górach i zdobywniem szczytów to barzdo duże osiągnięcie.
Gratuluję.Nie każdego stac na taki wyczyn.Pozdrawiam.Wielki szacun.