„Wchodzimy razem – schodzimy razem” : tak podobno brzmi przykazanie i etykieta ludzi, którzy idą razem na niebezpieczną wyprawę górską. Jedna osoba, to jedna osoba, dwie-trzy osoby (lub więcej) to już kilka osób, które związani niepiśmienną powyższą regułką stworzą zespół. Czy jest sens iść na wyprawę górską (np. w celu zdobycia szczytu) w zespole ? Z założenia jest raźniej, można liczyć na doświadczenie pozostałych osób w razie sytuacji kryzysowo-awaryjnej, łatwiej też o asekurację. Zespół powinien z definicji działać jako jedność ! Decyzję o wyjściu zespołowym trzeba dobrze przemyśleć przed wyprawą, bo nie każdy się do wyjścia zespołowego nadaje. Problemem jest ludzka natura..
Są ludzie, którzy mają biologicznie zaprogramowane w głowie, że „najważniejsze by mnie nie bolało, reszta się nie liczy, innych może boleć”. Taki ktoś się do działań zespołowych w trudnym ryzykownym niebezpiecznym terenie – nie nadaje. Ktoś kto ma w głowie tak poukładane, że „każdy sobie rzepkę skrobie” powinien zapytać samego siebie, dlaczego chce iść na wyprawę górską w zespole ? Dla ratowania własnej dupy ? To powinno działać w obie strony, tym czasem zdarza się (i to ponoć wcale nie rzadko..) w wysokich górach, że to wcale tak nie działa..
Nie jestem himalaistą i nie mam pojęcia co jest grane np. na wysokości 7500 – 8900 m.n.p.m. Do tej pory najwyższym szczytem górskim który udało mi się zdobyć jest Mont Blanc (4810 m.n.p.m.), jednak już ta wyprawa pokazała mi, że nie ma żartów na takich wysokościach (powyżej 3500 m.n.p.m. robi się już naprawdę groźnie). Nie muszę być himalaistą by ocenić po swojemu to co wydarzyło się na Broad Peak, ponieważ skalą mojego doświadczenia mogę przenieść to z proporcji na Mont Blanc. Przy moim znikomym górskim doświadczeniu Mont Blank był dla mnie tym, czym dla himalaistów jest Broad Peak. Ja co prawda nie miałem tu sytuacji „podbramkowej” (podczas mojej wyprawy na Mont Blanc wszyscy zeszli, choć nie wszyscy z nas weszli), na szczycie czułem się dobrze, problemy jako takie miałem dopiero podczas schodzenia (ale nie były to poważne problemy). Tu podczas całej eskapady dały się zauważyć niekorzystne moim zdaniem zachowania ze strony niektórych członków zespołu.
Po pierwsze obarczył bym za to brak doświadczenia (dostatecznie dużego) podczas wspinaczki z asekuracji przy użyciu liny (również podczas schodzenia). Brak wyobraźni, głupota i patrzenie jedynie w swój własny interes może doprowadzić do tego, że kogoś kto idzie za lub przed taką osobą, ściągnie z góry helikopter.. Trudno też jest zsynchronizować tempo marszu pod górę (lub w dół) w terenie uszczelinionym (wtedy też jesteśmy powiązani ze sobą linami, i jest problem..). Gwałtowne szarpnięcie liny może spowodować że ktoś skręci nogę, przewróci się lub nawet odpadnie od ściany (wspinaczka). Trzeba umieć poruszać się z wyczuciem, obserwować linę (!), nie idziemy sami !
Kolejną sprawą, są pewne „rady” , które miałem okazję poddać weryfikacji praktycznej i uważam je za bezwartościowe a nawet szkodliwe (niekiedy). Przykład: często przed wyprawami słyszałem, że należy zabrać ze sobą dużo batoników i czekolady. To jest prawda, tyle, że ja tu bym nie polecał batonów typu snickers i czekolady (chyba ze miękkiej i mocno nadziewanej kremem), w przeciwnym razie zamiast szybko dostarczyć do organizmu kalorie, będziecie sobie łamali zęby próbując ugryźć choćby kawałek z tego (na dużych wysokościach w strefie lodowcowej panują niskie temp.). Według mnie najlepsza jest zwykła chałwa. Dostarcza sporo kalorii, nie robi się z niej pod wpływem mrozu „kamień” (łatwo ją ugryźć).
Następnym mitem jest to, że nie da się wejść na wielki szczyt w rakach typu koszykowego. Ja wszedłem na Blanka w koszykach i nie miałem najmniejszego problemu z tym, żeby się zsuwały. Moim zdaniem jest to kwestia tego jak je dociągniemy (a nie kwestia buta jak też niektórzy uważają !). But typu skorupowego jest oczywiście zalecany (i tu przyznam się, że wszedłem na Blanka w butach solidnych, nieprzemakalnych, ciepłych, ale.. nie typu skorupa). Problemem jest minimalizowanie ilości rzeczy zabieranych do plecaka (żeby był lżejszy), jednak tu nie znalazłem gotowej recepty, w górach wszystko jest ważne i przydatne.
Mega wyprawa i mega gratulacje jak i mega zazdroszczę, widok na szczycie gdzie poniżej widać chmury bezcenny i na pewno niezapomniany. co do zasady „Wchodzimy razem – schodzimy razem” to nie powinienem się wypowiadać gdyż z chodzeniem po górach łączy mnie tyle co z lataniem balonem nie wspominając już o himalaizmie aczkolwiek uważam iż chłopaki z Broad Peak dali ciała i to po całości…. przykre:( jeszcze raz wielkie gratki.