Pico de Orizaba mnie zaskoczyła, nie przypuszczałem, że będzie aż tak wymagająca.. technicznie ! (pomijam jak bardzo jest wymagająca kondycyjnie !!). Atak na Orizabę zaczyna się od schronu (nie schroniska !) tzw. Piedra Grande, ulokowanego na stokach Orizaby na wysokości 4200 m n.p.m. Więc prosty rachunek: mamy za jednym razem do zrobienia na szczyt 1500 metrów deniwelacji ! Nieźle, ale teraz będzie najlepsze: teren po którym trzeba te deniwelacje robić jest – co tu dużo mówić – zajebiście trudny.
Drogę na szczyt (oczywiście przy świetle czołówek) zaczynamy idąc stromym szutrowym stokiem (od razu mówię, że na Orizabie nie ma grama płaskiego terenu, jest tylko gorzej i gorzej..). Wygląda to tak: trzy kroki do przodu i dwa kroki do tyłu. Trzy kroki do przodu dwa do tyłu.. niestety ale szutry dają nieźle w kość bo cały czas się osuwają nam spod nóg. To jednak jeszcze nic.
Po takiej „zaprawie” wkraczamy to stromo pnącego się labiryntu skalnego (zaczyna się mniej więcej na wysokości 4700 m n.p.m.). Zawsze mnie dziwiło dlaczego nigdzie w internecie nie znalazłem zdjęć słynnego El Labirinte na Orizabie. Teraz już wiem.. Otóż idąc przez labirynt skalny (gdzie trzeba się często wspinać, uważając na jęzory lodowe) idziemy w świetle czołówek, wiec pewnie każdy myśli „pstryknę labirynt jak będę wracał, będzie wtedy słońce będzie jasno, będzie lepiej widać”, a potem gdy wracają są tak wymęczeni, że ostatnia rzeczą na jaką mają ochotę to robienie zdjęć.. ze mną tak właśnie było. Zdjęć labiryntu nie mam.
Wychodząc z labiryntu (mieliśmy szczęście, że przeprowadził nas przez niego doświadczony Meksykański przewodnik, który zna taką drogę, że nie trzeba w nim było zakładać raków – w labiryncie zwykle raki są niezbędne) dochodzimy do lodowca Jalapa (5000 m n.p.m.). Tu się zaczyna zabawa 😉
Tu zakładamy już uprzęże na biodra, raki, dzielimy się na zespoły, wiążemy się ze sobą liną, poprawiamy na głowie kaski, które mamy założone od samego początku, chowamy kijki trekkingowe zastępując je czekanem i.. ruszamy w dalszą drogę na szczyt. Idziemy wolno, ostrożnie. Na Orizabie nie ma szczelin lodowych (są małe szczelinki) na całe szczęście, ale lodowiec w miarę posuwania się do przodu zaczyna stawać się coraz bardziej stromy.Idąc lodowcem wydaje się, że końca nie ma, za to im dalej i wyżej tym lodowiec zaczyna stawać dęba i pod koniec faktycznie ma nachylenie 45-50 stopni !! Jest bardzo ślisko i wystarczy jedno małe potknięcie przez chwilę nieuwagi i lecimy w dół jak na stromej lodowej ślizgawce tylko, że takiej która ma 1,5 kilometra. Wątpię by udało się nam wyhamować czekanami.. A gdzie byśmy wylądowali gdybyśmy zaczęli się zsuwać na dół ? Na pewno nie w El Labirynte (jest wysunięty na prawo), rozbilibyśmy się o sterczące skały Sarcofago, lub wpadli w przepaść (urwisko na lewo od Sarcofago licząc od osi krateru).
W końcu docieramy na szczyt. Nie ma na nim lodu ani śniegu – został wytopiony przez ostre słońce. Za szczyt Orizaby uznany jest najwyżej położony punkt krawędzi krateru. Znajduje się na nim krzyż oraz inne krzyże leżące- połamane. Krater jest okrągły, ma ponoć 300 m głębokości (jest pewnie głębszy tylko, że jest zasypany). Faktem jest jednak, że czuć było z tego krateru zapach siarki. Radość ogromna – stanąłem na szczycie Orizaby. 15 minut na fotki i trzeba wracać na dół.
Podczas tego wyjazdu do Meksyku oczywiście zrobiliśmy zwiedzanie (a jakże), i tak np. zwiedziliśmy Mexico City, miasto Puebla gdzie jest największa na świcie piramida (Cholula), byliśmy również w jej wnętrzu, zwiedziliśmy indiańskie kościoły, franciszkańskie klasztory, spróbowaliśmy indiańskich i meksykańskich specjałów (np. pieczonych pasikoników). Zwiedziliśmy też miasto majów Teotihuacan gdzie są zabytkowe piramidy słońca i księżyca (wszedłem na sam szczyt piramidy słońca), zabytkowe tajemnicze miasto Cantona, miasteczko Tlachichuca, słynną Guadelupe gdzie były objawienia Maryjne itd.itd. będzie o tym w następnych wpisach.
Tym czasem poniżej kilka zdjęć jeszcze na chybcika jak zwykle, zanim nie wstawię więcej do ALBUMU i do galerii (mam zaległościjeszcze z Himalajów..).
GALERIA:
Cóż, nikt nie mówił że będzie łatwo. To jednak 5700, więc nisko nie jest. Kolejny szczyt możesz odhaczyć, pora na inne wyzwania 😀
Właśnie się zastanawiam, czy nie podjąć jeszcze raz jakiegoś wysokogórskiego wyzwania. Od tej pamiętnej wyprawy na Orizabę minęło kilka lat. W tym czasie nie było nic znaczącego (Diablak, Rinjani, Tambora), może jeszcze raz uderze w coś wielkiego.. zobaczymy.