Przyszedł czas na kolejny szczyt górski, oczywiście zgodnie z założeniem: wyższy od poprzedniego (przyp. ostatni był Elbrus: 5642 m n.p.m.) , padło na słynne Kilimandżaro (rozważałem jeszcze Pico de Orizaba w Meksyku, jednak sporna kwestia czy jest wyższy od Elbrusa spowodowała, że odstąpiłem od tego zamiaru). Powiem tak: nigdy nie wypowiadam się na temat gór na których wcześniej nie byłem (co jest domeną wszelkiej naści „znawców” i kretynów), zwykle tylko słuchałem gdy ktoś mówił „Kili to łatwa góra, inwalidzi wchodzą..” itd. (pytanie dlaczego nigdy nie słyszałem od kogoś kto był (i wszedł) na „kili”, że to łatwa góra ? mówiły tak jedynie leszczyki, dla których realnie Śnieżka stanowi nie lada wyzwanie (i to z pomocą kolejki linowej..). Teraz gdy wszedłem na szczyt to chętnie się wypowiem poprzez pryzmat swoich wcześniejszych górskich doświadczeń, jakie jest naprawdę Kilimandżaro.
„Kili” jest technicznie łatwa, NUDNA, ale wysiłkowo (jakie było moje zdziwienie !) naprawdę TRUDNA. Nie wierzę więc, by jakikolwiek tłusty grubo dupny wieprz wszedł tam (przyp. Uhuru Peak 5895 m n.p.m.) choćby zapłacił fortunę w pieniądzach. To jest właśnie piękne w górach, że można kupić sprzęt najlepszej klasy, wynająć nawet dodatkowych tragarzy itd., jednak to za nas na szczyt nie wejdzie. Nie można wejść do sklepu i kupić sobie silne nogi, dobrą kondycję fizyczną, determinację i zdrowie – tak się nie da. Trzeba to wytrenować, zdrowie mieć, bo „dach Afryki” nie jest dla każdego (tak tak, ja już będąc tam słyszałem jak to było naprawdę z tymi inwalidami..).
Na Klilimandżaro giną ludzie (umierają na skutek zapaści serca, obrzęku mózgu, rozedmy płucnej, wylewu krewi do mózgu itd.) gdy schodziliśmy widziałem jak przewodnicy wlekli turystę bladego jak trup (chyba faktycznie już nie żył) – nieprzyjemny widok. Kilimandżaro ma blisko 6000 m n.p.m. więc jak można lekceważyć taki szczyt ? Przede wszystkim konieczna jest wcześniejsza dobra aklimatyzacja wysokościowa (inaczej szybko zacznie się nam pod czaszką gotować). Jako dobry punkt aklimatyzacyjny program przewidywał wejście na Mount Meru (4566 m n.p.m.) najwyższy aktywny wulkan w Afryce, i dobrze bo okazało się to świetnym przetarciem przed wyprawą na Klilimandżaro.
Kilka słów na temat Meru: bardzo ciekawe wyzwanie, znajduje się w samym sercu Tanzańskiego Narodowego Parku Arusha, wiec żeby dojść do masywu musieliśmy się przedzierać przez gęsty las tropikalny i polany sawanny, gdzie roiło się od różnych zwierząt (żyrafy, bawoły, małpy , gudźce itd.) do opieki mieliśmy przydzielonego rengera uzbrojonego w sztucer. Początkowo droga była łatwa, następnie od ostatniego obozu do szczytu mocno skalista i trudna technicznie z pięknymi widokami do koła. Za zdobycie tego szczytu również dali certyfikat.
Kilka kolejnych dni od wejścia na szczyt Meru po zejściu odpoczywaliśmy bawiąc się na safarii (o tym osobnym razem napiszę, o samym Meru również), oraz odwiedziliśmy oryginalną wioskę Masajów. Następnie przyszedł czas by zmierzyć się z Kilimandżaro.
Wybraliśmy drogę Marangu Route (bez sensu iść Machame Route i spać w błocie „whisky” dla..idei ?) Początkowo jest naprawdę łatwo, idzie się przez bardzo gęsty las deszczowy (obficie nas zmoczyło..), po drodze mamy trzy obozy w których zatrzymujemy się na nocleg (odpowiednio: Mandara – wys.2700 m n.p.m. , Horombo – wys.3720 m n.p.m. , Kibo – wys. 4703 m n.p.m.), Gilmans to punkt (wys.5685 m n.p.m.) na krawędzi krateru do którego wielu dochodzi i ..zawraca nie dając rady iść dalej (a później mówią, że zdobyli Klilimandżaro). Najwyższym punktem na Kibo (w Klilimandżaro) jest Uhuru Peak 5895 m n.p.m.i to jest najwyższy szczyt Kilimandżaro !!!
Trudności zaczynają się dopiero (wcześniej droga jest b.łatwa) od ostatniego obozu (4703 m n.p.m.) gdzie już zasnąć jest naprawdę ciężko (brak dostatecznej ilości tlenu) a o północy trzeba już ruszać na atak szczytowy. Przed nami najtrudniejsze ok.1100 metrów deniwelacji, teren stromy, mocno kamienisty (miejscami piarżysty) w dodatku gdy szliśmy to zaczął sypać śnieg (na szczycie spadło go jakieś 40 cm !) oraz bardzo silny wiatr. Na wys. 5000 m n.p.m. poziom tlenu spada w powietrzu o połowę !! Na szczycie (blisko 6000 m n.p.m.) było go ledwie 40 % ! Co gorsze przed atakiem szczytowym w ostatnim obozie mieliśmy robioną seturację krwi, i o godź. 20:00 miałem 72 !! To wskazywało na to, że nie mogę iść na szczyt. Pomiar tuż przed atakiem szczytowym poprawił się nieznacznie (z palca wskazującego wyszło 76, z sąsiedniego 81), to jednak pozwoliło mi wystartować.
Wiele osób podczas ataku szczytowego zrezygnowało (zła pogoda, brak wytrzymałości fizycznej), jednak nasza ósemka w komplecie dotarła na sam wierzchołek Kilimandżaro. Stojąc na „Dachu Afryki” (zaliczyłem kolejny szczyt należący do tzw. „Korony Ziemi” !) dostałem euforii. Ale tak to zwykle ze mną bywało w takich sytuacjach (Mount Blanc, Elbrus) więc nic nowego, jednak po zejściu (i ochłonięciu..) przyszedł czas na refleksje. Co dalej ? Po konsultacji z liderem Jarkiem (którego cenię sobie szczególnie jako doświadczonego człowieka gór) doszedłem do prostego wniosku. Zła seturacja krwi na dużej wysokości to nie przypadek (na Elbrusie też mnie łamało, choć wtedy przyrząd był zepsuty i nie wiem ile miałem..), moje granice wysokościowe zostały więc osiągnięte. Nie będzie wyprawy na szczyty Ekwadoru (Chimborazo miał być kolejny..) bo nie będę grał w rosyjską ruletkę. To jest koniec zabawy pt. „wchodzę coraz wyżej”. Czas teraz cieszyć się tym co zdobyłem, certyfikaty, trzy szczyty liczone do tzw. „Korony Ziemi” (choć w perspektywie jest jeszcze czwarty ponieważ Góra Kościuszki – najwyższy szczyt Australii – to tylko nieco ponad 2000 m.n.p.m.) oraz to, że naprawdę mam co opowiadać i wspominać. Panowie: żadna góra mnie nie pokonała ! a właziłem na takie, na których ludzie mnogo giną ! Wejdźcie tylko tam gdzie ja, to będzie dobrze.
Teraz planuję kolejną wyprawę (ale już nie górską). Niebawem w zakładce ALBUM pojawi się obszerna galeria zdjęć z wyprawy na Kilimandżaro, osobna z Safarii w Tanzanii, oraz zwiedzanie Stambułu (po drodze zrobiliśmy małe zwiedzanie w Turcji gdy trzeba się było z samolotu na samolot przesiadać w dość dużych odstępach czasu).
Na koniec podsumowanie tego co zdobyłem w tak krótkim czasie w górach dla zaspokojenia mojej fanaberii.
Piz Boe (3152 m.n.p.m.) (Włochy – DOLOMITY)
Śnieżka (1603 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Czech)
Gerlach (2655 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Tatr Wysokich i całej Słowacji)
Świnica (2278 m n.p.m. – wejście zimowe)
Jabal Toubkal (4167 m.np.m.) (Najwyższy szczyt Afryki Północnej, Maroka i gór Atlas Wysoki)
Gran Paradiso (4061 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Włoch)
Mont Blanc (4810 m.n.p.m.) (Najwyższy szczyt Alp i Europy)
Elbrus (5642 m n.p.m.) (Najwyższy szczyt Rosji, Kaukazu i całej Europy)
Meru (4566 m n.p.m.) (Najwyższy czynny wulkan w Afryce)
Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) (Najwyższy szczyt w Afryce)
Gratuluję odwagi i wytrwałości. To teraz McKinley w USA ? 🙂
Bravo! Gratuluje:)
No należą Ci się gratulacje. To musiała być na pewno niesamowita przygoda, takie właśnie chwile pamięta się do końca życia. Idź za ciosem i teraz Aconcagua 🙂
Aconcague zostawiam dla Ciebie Danny Williamsie, mi wystarczy już to co zdobyłem w górach. Teraz koncentruje się m.in. na odkrywaniu tajemnic „Riese” 🙂
gratulacje 🙂 podziwiam.
przydałaby się do kompletu Howerla ( 2051 m npm) najwyższy szczyt Ukrainy, bo Ukraina teraz na topie!!!!! Byłem 3 razy, jest zajebiście!!!!!!