Jak było na Afrykańskim Safari? Super. Mieliśmy w ten sposób trzy dni odpoczynku od wejścia aklimatyzacyjnego na Mount Meru a wyjściem na wyprawę górską na Kilimandżaro. Trzy dni relaksu to akuratni czas by organizm się zregenerował a przede wszystkim co najważniejsze: aby za ten czas naprodukował w szpiku kostnym więcej czerwonych krwinek. To po to właśnie weszliśmy na ten szczyt. (4566 m n.p.m.),aby organizm dostał od wysokości impulsu do zwiększenia ich produkcji. Większa liczba krwinek czerwonych (bardziej gęsta krew) powoduje, że mamy więcej transporterów tlenu co jest bardzo ważne na dużych wysokościach, gdzie tlenu w powietrzu jest znacznie mniej (około 35-40% na szczycie Kilimandżaro). Na tym m.in. polega tzw. aklimatyzacja. Niestety ja miałem z tym problem (mój organizm wolni się aklimatyzował co pokazało badania poziomu nasycenia tlenem czerwionych krwinek, tzw. saturacja krwi, robiona w ostatnim obozie przed atakiem szczytowym.. – o tym jednak było w poprzednim wpisie).Tym razem będzie o safari:
Safari w Afryce można podzielić na dwa generalne typy: pierwszy to taki w którym ogólna zasada mówi: nie wolno wychodzić z auta (czyli jeździmy z otwartym dachem , podjeżdżamy blisko zwierząt, robimy im zdjęcia i odjeżdżamy do następnych..) oraz taka gdzie można łazić po sawannie lub lesie deszczowym z eskortą rengerów uzbrojonych w sztucery na wypadek gdyby.. Oczywiście nie odbywa się to raczej w rezerwacie gdzie występują lwy, nosorożce itp. ale np. w bawoły już są (bywają bardzo niebezpieczne), widzieliśmy tam całe stada.. ale nie tylko.
Zmierzając od bramy Momela Gate w kierunku Meru do schroniska Mirakamba Hut a następnego dnia do Saddle Hut, cały czas przedzieraliśmy się przez piękną strefę lasu deszczowego. To tu co jakiś czas napotykamy na dzikie zwierzęta (zwłaszcza na polankach), np. zebry (mogłem sobie do nich podchodzić ile chciałem, nie specjalnie uciekały), gudźce (płochliwe) z młodymi, pawiany (bardzo pospolite, wredne..), ale również małe stada bawołów (nie są dużo większe od porządnego byka). W drodze powrotnej na tym odcinku również napotykaliśmy zwierzęta. Bardzo miło wspominam dojście (i powrót) z ostatniej bazy na Meru. Podczas ataku szczytowego (ostatni odcinek) nie było zwierząt (zbyt duża wysokość).
Po zejściu z Meru w bazie blisko Momela gate podczas naszego krótkiego odpoczynku miało miejsce ciekawe wydarzenie. Otóż pojawiły się nagle pawiany (co jakiś czas pełno ich wszędzie tam było..) , tylko że same malutkie. Ludzie zachwyceni maleństwami zaczęli je fotografować, byli też tacy, którzy próbowali je głaskać.. Koncentrując uwagę na tych małych pawianikach przestali mieć oko na swoje lunch-pakiety. Skorzystały z tego dorosłe pawiany, skacząc nagle z drzew i porywając pakunki. Myślę, że takie działanie mają już opracowane i ten atak był planowany (małe służyły do odwrócenia uwagi).
Safari gdzie nie można było wychodzić z auta trwało 3-dni (każdego dnia w innym rezerwacie). Pierwszego dnia byliśmy w parku narodowym Aruscha, następnego dnia w parku narodowym Ngorongoro, a następnego (trzeciego) w parku narodowym Lake Manyara. Widzieliśmy całą gamę przeróżnych zwierząt w tym wszystkie z tzw. wielkiej piątki. Ciekawym zjawiskiem (ze względu na rzadkość występowania) było to, jak zobaczyliśmy jak lwice upolowały antylopę gnu (zabiły ją tuż przed naszym nadjechaniem) i rozszarpywały ją na kawałki targając skórę, rozrywając mieso..kości trzeszczały.. nie był to miły widok (inaczej się to odbiera gdy widzi się takie sceny w telewizji siedząc sobie wygodnie w fotelu).
Innym równie ciekawym i rzadko spotykanym zjawiskiem był najedzony lew, który.. spał sobie na drodze i ani myślał wstawać jak nadjechaliśmy. Trzeba było go ostrożnie ominąć skręcając i przejeżdżając tuż obok niego (gdybym się wychylił to mógłbym go pogłaskać, ale to mogło by mnie kosztować dłoń..). Lew leżał, spał a nieopodal odpoczywały również najedzone lwice, wylegując się brzuchem do góry z wyprostowanymi łapami.
Ciekawe są słonie, podchodzą pod samo auto, nie boją się, widzieliśmy stado (dorosłe z młodymi), te młode nic nie kumają (mają to wypisane na twarzach) a ponoć słoń jest bardzo inteligentny. Te młode (małe słoniki) na pewno daleko im było do inteligencji, bo wyglądały jak bezmyślne cielęta idące za rodzicami. Widzieliśmy też samotnego starego słonia z jednym kłem, widocznie wredny był i stado się go delikatnie mówiąc pozbyło.
Wśród zwierząt najczęściej można było spotkać zebry, antylopy, szakale, gudźce, strusie, pawiany. Na koniec po udanym Safarii i wejściu (i zejściu) z Kilimandżaro odwiedziliśmy oryginalną wioskę dzikich Masajów. Można było z nimi pohandlować. Kupiłem fajny naszyjnik. Masajowie żyją w opłakanym stanie, daleko im do cywilizacji. Mieszkają w lepiankach, hodują zwierzęta, chodzą ubrani na stałe w tradycyjnych strojach. Są wiecznie brudni, mają mocno poprzebijane uszy i pożółkłe zęby. Ale wódz plemienia np. nauczył się korzystać z tel. komórkowego i w ten sposób kontaktuje się np. z wodzem z innego plemienia.
Zdjęcia z Safarii, z wyprawy na Kliminadżaro (oraz na Meru) jak również z wioski Masajów będą niebawem dostępne w ALBUMIE (na blogu):
a to mała zapowiedź:
wszystko fajnie ok, a co powiesz o stanie technicznym afrykańskich samochodów??
ja i inni uczestnicy, szczerze mówiąc ledwie uszedłem z zżyciem :((
prawda, nie pisałem o tym bo.. jakoś nie chciałem by to poszło w świat (nie chcialem wujkowi J…. robić przykrości, ale masz rację, mogliśmy wtedy zginąć, lub ktoś z nas mógł wtedy zginąć. Dobrze, że to się szczęśliwie dla nas skończyło.