Kolejnym punktem programu była wyspa Lombok i znajdujący się na niej słynny wulkan Rinjani (3726 m n.p.m.) na który zamierzaliśmy wejść. Wulkan ten jest trzecim najwyższym szczytem Indonezji. Pestka dla kogoś, kto wcześniej zdobył kilka szczytów korony ziemi. Przyznam, że gdybym nie dał rady wejść na ten wulkan to chyba nie potrafiłbym spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Pozostali uczestnicy nie mieli tego dylematu. Ja miałem, więc skończyło się tak, że stanąłem na szczycie tego wulkanu pierwszy.
Droga na szczyt początkowo prowadziła przez rozległe łąki, następnie podejście zrobiło się odrobinę ostre, choć bez trudności technicznych. Pogoda nam dopisywała, szło się bardzo przyjemnie. Po około 3 godzinach stromego podejścia stanęliśmy na najniższej krawędzi krateru, na wysokości około 2640 m n.p.m. Tam rozbiliśmy namioty i zjedliśmy kolację. Następnie podziwialiśmy zachód słońca i chmury znajdujące się poniżej poziomu naszego obozowiska. O godzinie 2:00 pobudka. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na szczyt, na najwyższą krawędź krateru czynnego wulkanu Rinjani. Droga nie była trudna technicznie, grań była szeroka i bez ekspozycji. Jednak końcowy odcinek był nieco stromy, a droga wiodła po luźnym, wulkanicznym piargu. To nastręczyło niedoświadczonym uczestnikom wyprawy nieco kłopotu, jednak nie na tyle, żeby ich zniechęcić. Suma sumarum wszyscy stanęli zadowoleni na szczycie. Ze szczytu rozpościera się piękny widok na wyspę Lombok i sąsiednie wyspy (Bali i Sumbawę) oraz na wulkaniczne jezioro Segara Anak. Po wykonaniu serii zdjęć na szczycie przy blasku wschodzącego słońca, ruszyliśmy z powrotem do obozu rozbitego na krawędzi krateru, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie. Po drodze napotkaliśmy małpy, które wyraźnie kombinowały jak nam coś ukraść z plecaka. Następnie ruszyliśmy do kaldery wulkanu, nad jezioro Segara Anak. To wulkaniczne jezioro ma ponoć wyjątkowe właściwości lecznicze. Niektórzy z nas zażyli w nim kąpieli dla relaksu. Następnie ruszyliśmy w przeciwnym kierunku do tego z którego przyszliśmy, by ponownie wspiąć się na krawędź krateru. Droga tym razem była stroma. Trawersy miejscami były eksponowane i bez poręczówek! W dodatku trafiały się spore progi skalne, które trzeba było pokonać chwytając się zwisających z urwiska korzeni drzew. Niezła jazda dla tych, którzy nie mieli doświadczenia. Na krawędzi krateru wulkanu rozbiliśmy namioty i spędziliśmy kolejną noc. Rano ruszyliśmy w drogę prowadzącą przez dżunglę, do podstawy wulkanu.
Dżungla po tej stronie zbocza wulkanu Rinjani jest umiarkowanie gęsta, prowadzi przez nią wydeptana przez turystów szeroka ścieżka. Przejście nie nastręczało więc żadnych trudności. Napotkaliśmy tam małpy beztrosko figlujące na gałęziach drzew wysoko nad naszymi głowami. To w zasadzie była już druga dżungla przez którą przeszedłem będąc w Indonezji (pierwsza była w drodze do wioski Wae Rebo -przyp.). Obie były nietrudne a prowadzące przez nie szerokie ścieżki turystyczne znacząco ułatwiały przemarsz. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że za kilka dni znajdę się w prawdziwie piekielnie gęstej dżungli, gdzie o takich ścieżkach mogłem sobie jedynie pomarzyć..
C.D.N.
Szukaj
-
Ostatnie wpisy
- Piec do ogrzewania wody
- Betonowanie podziemi w Osówce
- Führer HQ Tunnels – „Riese”
- Prace betoniarskie w „Riese”
- „Riese” – IV kwartał 1944 r.
- Kontrowersyjny dokument
- Woda dla FHQu „Riese”
- Raport Siegfrieda Schmelchera
- Jagodziniec „Riese” w literaturze
- „Riese” – eksploracyjne dylematy
- Książka – dodruk
- Riese – Blok V
- Fabryka Mölke Werke
- Elementy „muchołapki”
- Blog zmodernizowany
- Modernizacje na blogu
- Przewodnik Sudecki
- Co nowego o „Riese” ???
- „Pomagamy poprzez sport”
- Tematy zastępcze
Najnowsze komentarze
- Paweł Jeżewski - Führer HQ Tunnels – „Riese”
- Aleksander Jodkowski - Führer HQ Tunnels – „Riese”
- Paweł Jeżewski - Führer HQ Tunnels – „Riese”
- Paweł Jeżewski - Führer HQ Tunnels – „Riese”
- Aleksander Jodkowski - Führer HQ Tunnels – „Riese”
Logowanie / Rejestracja
Galeria
A powiedz Paweł spotkaliście po drodze na szczyt jakieś inne ekipy?
W drodze na szczyt wulkanu Riniajni na wyspie Lombok, tych ekip było bardzo dużo, z różnych krajów. Rozbili namioty obozowe na najniższej krawędzi krateru w pobliżu naszych namiotów. O godz. 2:00 w nocy, w ciemnościach było widać sznur lampek-czołówek, jedna po drugiej jak wolno sunęły w kierunku szczytu. Byli to Australijczycy, Hiszpanie, Angole, Japończycy i Irlandczycy. Góra jest technicznie łatwa, więc każdy chce tam zdobyć ten szczyt. To takie lokalne Kilimandżaro 😀 Inaczej się ma sprawa z wulkanem Tambora na wyspie Sumbawa, o którym mowa będzie w części trzeciej artykułu. To wulkan – jak określają to miejscowi – pełen magii, na który żeby wejść, trzeba się przedzierać niemal cały dzień przez piekielną dżunglę. Wulkan ten niegdyś był przyczyną wielkiej tragedii.. zabił setki tysięcy osób.. Tam praktycznie nie spotkaliśmy nikogo a miejscowi boją się tam chodzić, twierdzą, że wielu tam poszło i zaginęli w dżungli i nigdy już nie wrócili a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Przyznam, że gdy wchodziliśmy na ten wulkan to dziwne rzeczy się działy. Opiszę to w części trzeciej artykułu.
Super wyprawa dużo ciekawych miejsc.Tylko pozardrościć.