2014 rok – sukcesy

JA w Kathmandu (11.2014)

JA w Kathmandu (Nepal / 11.2014)

To był rok dobry dla mnie. Trzy wielkie wyprawy zaliczyłem i wszystkie zakończyły się moim sukcesem: Wszedłem na Kilimanżdaro (5895 m.n.p.m.), które jest najwyższym szczytem całej Afryki, wszedłem na Kalapathar (5550 m.n.p.m.) w Himalajach zdobywając uprawnienia (dokument) do poruszania się w rejonie Everestu bez przewodnika, oraz wszedłem na Pico de Orizaba (5700 m.n.p.m.) – najwyższy szczyt Meksyku i jednocześnie najwyższy wulkan w Ameryki Północnej. ( w zakładce ALBUM na tym blogu są moje zdjęcia z tych wypraw. Po kliknięciu w zakładkę ALBUM w poszczególnych zakładkach do każdej z wypraw wstawiłem średnio po 50 zdjęć – możecie je sobie obejrzeć, ostatnia zakładka to eksploracja).

Na szczycie Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) - 02.2014

Na szczycie Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) – 02.2014

Mniejszymi sukcesami jest zwiedzenie przy okazji kawałka świata (to może zrobić każdy kto ma pieniądze, dlatego napisałem, że to mniejszy sukces niż zdobywanie szczytów, bo pieniądze za nas na szczyt nie wejdą, trzeba mieć zdrowie, wypracowaną kondycję i siłę i jaja – a tego się nie kupuje !). A w tym nieznanym mi wcześniej kawałku świata, który zobaczyłem zawiera się: Tanzania gdzie przy okazji zaliczyłem 3 dniowe Safarii (w Ngorongoro, Aruscha i Lake Manyara) gdzie widziałem dantejskie sceny dzikiej przyrody (lwice pożerały-rozrywały antylopę Gnu, niecałe 8 metrów od naszego auta) itp. Wioskę dzikich Masajów i prawdziwe niekomercyjne życie Tanzanii.

Na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m.) z widokiem na Mount Everest (Himalaje / 11.20114)

Na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m.) z widokiem na Mount Everest (Himalaje / 11.20114)

Wyprawa do Nepalu (Himalaje) była niesamowita. Himalaje są przepiękne (pod warunkiem ładnej pogody a taką właśnie mieliśmy przez cały czas), naprawdę dostałem tam nieźle w kość. Życie Nepalczyków i Szerpów zdecydowanie różni się od naszego (jest bardzo surowe) jednak na poziomie szczęścia są mentalnie wyżej niż my. Im więcej jeżdżę po świecie (a jeżdżę od bardzo dawna, zanim jeszcze zacząłem wyprawy wysokogórskie) przekonuje się, że Polacy to jakiś ewenement (negatywny) na tle innych narodów (wieczne narzekania itd. itd.). Smutne ale prawdziwe i nie tylko ja z perspektywy poznawania innych kultur mam takie zdanie. Zwiedziłem dobrze miasto Kathamndu wraz z jego zabytkami.

Na szczycie Pico de Orizaba (Meksyk / 12.2014)

Na szczycie Pico de Orizaba (Meksyk / 12.2014)

Wreszcie wyprawa do Meksyku: super udana (wyprawowo) ale i turystycznie bo nigdy wcześniej w Meksyku nie byłem. Zwiedziliśmy tam przy okazji sporo, m.in.: słynną zagadkową Cantonę, starożytne miasto Teotihuacán gdzie są piramidy Księżyca i Słońca (na tę ostatnią się wdrapaliśmy). Zwiedziliśmy Mexico City, miasto Puebla gdzie jest największa na świecie piramida (Cholula), byliśmy również w jej wnętrzu, zwiedziliśmy indiańskie kościoły, franciszkańskie klasztory, spróbowaliśmy indiańskich i meksykańskich specjałów (np. pieczonych pasikoników). Byliśmy w miasteczku Tlachichuca, słynną Guadelupe gdzie były objawienia Maryjne, i w kilku innych miejscach.

Czytam po raz pierwszy "Zaglada " (sierpnień 2014)

Czytam po raz pierwszy „Zaglada Riese” (sierpnień 2014)

Rok 2014 to także udany rok na polu eksploracji terenowej ale nie tylko: Ukazała się książka autorstwa Romualda Owczarka pt. „Zagłada Riese” (2014, Kraków) w której ja również mam swój mały wkład. To nie jest jednak powód dla którego ja tę książkę zachwalam ! Ta publikacja niesie ze sobą bardzo dużo nowych faktów, popartych archiwalnymi kwitami. Przeczytałem chyba wszystkie możliwe książki o tematyce „Riese” i stwierdzam, że książka Owczarka po raz pierwszy w historii literatury dokumentnie pokazuje jakie były losy tej budowli od samego początku do samego końca i dlaczego – mimo, że były tam specjalistyczne firmy budowlane i najlepszy sprzęt, tysiące rąk do pracy, odpowiednia ilość czasu oraz najwięksi fachowcy budowlani (m.in. od betonu sprężonego itp.) -„Riese” nie udało się zbudować w całości (jak ktoś uważa, że zbudowano to niech się idzie leczyć do psychiatryka). Romuald Owczarek w swojej książce dokumentnie wyjaśnia tę kwestię, a ja wraz z moimi kolegami działając w terenie razem pomogliśmy rozwikłać pewne zagadki co również tam zostało przedstawione.

Jak wcześniej wspomniałem 2014 to rok pełen sukcesów eksploracyjnych, ale również takich które nie zostały opublikowane. Mówię o tych badaniach które prowadzę w „Riese” wraz z moimi kolegami bez wiedzy i udziału ludzi z „zewnątrz”. Z założenia więc do wyników tych badań nie dopuszczamy nikogo (głownie dlatego, że ja nie lubię środowiska eksploracyjnego). Wyniki tych badań prawdopodobnie nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Rok 2015 zapowiada się dla mnie nie mniej ciekawie. Prawdopodobnie nie będzie jednak wypraw górskich (co nie oznacza, że nie będzie wypraw w ogóle). Od gór muszę sobie zrobić przerwę, bo wchodzę już coraz wyżej a to jest sygnał ostrzegawczy. Pewnych granic nie chcę przekraczać = JA nie jestem Himalaistą ! (mimo, że mam już jakieś tam sukcesy w Himalajach).

Poniżej tabela mojej historii wypraw górskich, od początku (2012 rok) do końca(2014) z zaznaczeniem jak ja oceniam trudność poszczególnych gór na które wszedłem:
sukcesy

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Dodaj komentarz

Powrót „Ruedigera”

Ridiger

Ridiger

Zobaczmy jakie są fakty: kryptonim „Ruediger” to nazwa infrastruktury telekomunikacyjnej łączącej FHQu z najważniejszymi obiektami strategicznymi III Rzeszy. Prawdą jest, że tunel kolejowy pod Małym Wołowcem podczas II Wojny Światowej przebudowano (wzmocniono) wewnątrz w ten sposób, że mógł tam bezpiecznie zatrzymać się pociąg w trakcie trwania nalotu bombowego. Oczywiście nasuwa się myśl, że pociąg ten miał być tzw. ruchomą kwaterą Adolfa Hitlera, wobec tego zamontowanie dodatkowo w tym tunelu elementów centrali telefonicznej (żeby Hitler mógł sobie zadzwonić) wydaje się być zasadne.

Analogicznie do sytuacji z tunelem pod Małym Wołowcem, sprawa mogła (planowo przynajmniej.. ) wyglądać tak samo w tunelu kolejowym pod Przełęczą Kowarską w rejonie Ogorzelca.

W skład „Ruedigera” miały wchodzić dwie duże centrale telefoniczne z których jedną (mniejszą) ulokowano w Zamku Książ, drugą zaś o dwukrotnie większej pojemności (dwa razy więcej użytkowników), miano ulokować gdzieś nie wiadomo gdzie (możliwe, że w „Riese” a dokładnie mówiąc w podziemiach Rzeczki).

rudigerfhq-300x213
Właściwie to ja dokładnie nie wiem w którym momencie w tym wszystkim zaczyna się ta znana historia tunelu ze „złotym” pociągiem i podziemnymi tunelami kolejowymi pod Wałbrzychem itd. i przede wszystkim co to ma mieć wszystko wspólnego z kryptonimem ”Ruediger” ?? Mogę się jedynie domyślać, że pewne elementy zasilania miały tam właśnie być kierowane (zakładając na moment prawdziwość tych „rewelacji” o tunelach kolejowych pod Wałbrzychem i wszędzie.. ). Rozumiem jeszcze zasadność dywagacji (chociaż nie wierzę w ich prawdziwość) połączenia wielkim tunelem Zamku Książ z Osówką (wiadomo o co chodzi..), ale reszta ?

Ridiger_2 W odniesieniu do ostatnich komentarzy (wybaczcie, że wstawiłem je po kilku dniach, ale Święta, przygotowania itd…). Biorąc pod uwagę rozwiązanie z przebiciem się pionowymi odwiertami z nieznanych tunelów kolejowych, które idą pod powierzchnią gruntu, aż do nieczynnych chodników kopalnianych (idących jeszcze niżej) i w ten sposób STAŁE ich odwadnianie poprzez ponowne uruchomienie baterii pomp z nieczynnych systemów kopalnianych, uważam to za skrajny absurd. Jeszcze większy to wywożenie wagonami kolejowymi urobku z tych podziemi by umacniać nimi do koła Twierdzę Wrocław usypując wały. Zważywszy na to jak wielkie te tunele mają mieć przekroje (zakładam jak typowy tunel kolejowy)i długość (wg.T. Jurka) to Wrocław dzisiaj znajdował by się w dolinie wielkiej tak jak Nowa Ruda 😉

Ja uważam, że moglibyście pisać scenariusze do filmów SF, Star Trek cz.8

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Dodaj komentarz

W Meksyku (+galeria)

JA z ekipą na szczycie Pico de Orizaba (5700 m n.p.m.), JA w środku. Meksyk 12.1014

JA z ekipą na szczycie Pico de Orizaba (5700 m n.p.m.), JA w środku. Meksyk 12.1014

Zaliczyłem kolejny 5-tysięcznik ! Tym razem była to największa góra w Meksyku: Pico de Orizaba. Ten uśpiony wulkan mierzy 5700 m. n.p.m. (niektóre źródła podają 5715 czy też 5638 m n.p.m.). Od razu mówię, że nie miałem problemów z wysokością ponieważ na trzy tygodnie przed wyjazdem do Meksyku wszedłem na inny 5-tysięczny szczyt, w Himalajach / Kalapathar (5550 m.n.p.m.) – przyp./ , więc byłem już za aklimatyzowany (do wysokości). Oczywiście w ramach programu Orizaby aklimatyzację robiliśmy a tym samym zdobyłem inne mniejsze szczyty (La Malinche oraz Neveada Tolucko) – oba mają po około 4500 m n.p.m. – taka mała ciekawostka. Nie o nich jednak chcę tu pisać, te służyły tylko na przetarcie, najważniejsza jest Orizaba i po zdobyciu tego szczytu mogę powiedzieć, że to była najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna góra na którą do tej pory wszedłem.

Na szczycie Pico de Orizaba z widokiem na krater

Na szczycie Pico de Orizaba z widokiem na krater

Orizaba to mój 4-ty zdobyty pięciotysięcznik (wcześniej Elbrus, Kilimandżaro i Kalapathar). Żadna z tych wcześniejszych gór nie może się równać z Orizabą. Byłem i mam porównanie ! Nawet technicznie uznany za trudny Mont Blanc na który wszedłem w 2013 roku jest od Orizaby łatwiejszy (swoją drogą słynny Blanc nie ma nawet 5000 m n.p.m. – taki szczegół).

Pico de Orizaba mnie zaskoczyła, nie przypuszczałem, że będzie aż tak wymagająca.. technicznie ! (pomijam jak bardzo jest wymagająca kondycyjnie !!). Atak na Orizabę zaczyna się od schronu (nie schroniska !) tzw. Piedra Grande, ulokowanego na stokach Orizaby na wysokości 4200 m n.p.m. Więc prosty rachunek: mamy za jednym razem do zrobienia na szczyt 1500 metrów deniwelacji ! Nieźle, ale teraz będzie najlepsze: teren po którym trzeba te deniwelacje robić jest – co tu dużo mówić – zajebiście trudny.
Drogę na szczyt (oczywiście przy świetle czołówek) zaczynamy idąc stromym szutrowym stokiem (od razu mówię, że na Orizabie nie ma grama płaskiego terenu, jest tylko gorzej i gorzej..). Wygląda to tak: trzy kroki do przodu i dwa kroki do tyłu. Trzy kroki do przodu dwa do tyłu.. niestety ale szutry dają nieźle w kość bo cały czas się osuwają nam spod nóg. To jednak jeszcze nic.

Pod schronem Piedra Grande (4200 m n.p.m.)

Pod schronem Piedra Grande (4200 m n.p.m.)


Po takiej „zaprawie” wkraczamy to stromo pnącego się labiryntu skalnego (zaczyna się mniej więcej na wysokości 4700 m n.p.m.). Zawsze mnie dziwiło dlaczego nigdzie w internecie nie znalazłem zdjęć słynnego El Labirinte na Orizabie. Teraz już wiem.. Otóż idąc przez labirynt skalny (gdzie trzeba się często wspinać, uważając na jęzory lodowe) idziemy w świetle czołówek, wiec pewnie każdy myśli „pstryknę labirynt jak będę wracał, będzie wtedy słońce będzie jasno, będzie lepiej widać”, a potem gdy wracają są tak wymęczeni, że ostatnia rzeczą na jaką mają ochotę to robienie zdjęć.. ze mną tak właśnie było. Zdjęć labiryntu nie mam.

Wychodząc z labiryntu (mieliśmy szczęście, że przeprowadził nas przez niego doświadczony Meksykański przewodnik, który zna taką drogę, że nie trzeba w nim było zakładać raków – w labiryncie zwykle raki są niezbędne) dochodzimy do lodowca Jalapa (5000 m n.p.m.). Tu się zaczyna zabawa 😉

W drodze na szczyt Orizaby przez lodowiec Jamapa (fot. Jarek F.)

W drodze na szczyt Orizaby przez lodowiec Jamapa (fot. Jarek F.)

Tu zakładamy już uprzęże na biodra, raki, dzielimy się na zespoły, wiążemy się ze sobą liną, poprawiamy na głowie kaski, które mamy założone od samego początku, chowamy kijki trekkingowe zastępując je czekanem i.. ruszamy w dalszą drogę na szczyt. Idziemy wolno, ostrożnie. Na Orizabie nie ma szczelin lodowych (są małe szczelinki) na całe szczęście, ale lodowiec w miarę posuwania się do przodu zaczyna stawać się coraz bardziej stromy.
Idąc lodowcem wydaje się, że końca nie ma, za to im dalej i wyżej tym lodowiec zaczyna stawać dęba i pod koniec faktycznie ma nachylenie 45-50 stopni !! Jest bardzo ślisko i wystarczy jedno małe potknięcie przez chwilę nieuwagi i lecimy w dół jak na stromej lodowej ślizgawce tylko, że takiej która ma 1,5 kilometra. Wątpię by udało się nam wyhamować czekanami.. A gdzie byśmy wylądowali gdybyśmy zaczęli się zsuwać na dół ? Na pewno nie w El Labirynte (jest wysunięty na prawo), rozbilibyśmy się o sterczące skały Sarcofago, lub wpadli w przepaść (urwisko na lewo od Sarcofago licząc od osi krateru).
W końcu docieramy na szczyt. Nie ma na nim lodu ani śniegu – został wytopiony przez ostre słońce. Za szczyt Orizaby uznany jest najwyżej położony punkt krawędzi krateru. Znajduje się na nim krzyż oraz inne krzyże leżące- połamane. Krater jest okrągły, ma ponoć 300 m głębokości (jest pewnie głębszy tylko, że jest zasypany). Faktem jest jednak, że czuć było z tego krateru zapach siarki. Radość ogromna – stanąłem na szczycie Orizaby. 15 minut na fotki i trzeba wracać na dół.

chwila odpoczynku podczas wchodzenia na szczyt Orizaby

chwila odpoczynku podczas wchodzenia na szczyt Orizaby


Podczas tego wyjazdu do Meksyku oczywiście zrobiliśmy zwiedzanie (a jakże), i tak np. zwiedziliśmy Mexico City, miasto Puebla gdzie jest największa na świcie piramida (Cholula), byliśmy również w jej wnętrzu, zwiedziliśmy indiańskie kościoły, franciszkańskie klasztory, spróbowaliśmy indiańskich i meksykańskich specjałów (np. pieczonych pasikoników). Zwiedziliśmy też miasto majów Teotihuacan gdzie są zabytkowe piramidy słońca i księżyca (wszedłem na sam szczyt piramidy słońca), zabytkowe tajemnicze miasto Cantona, miasteczko Tlachichuca, słynną Guadelupe gdzie były objawienia Maryjne itd.itd. będzie o tym w następnych wpisach.

Tym czasem poniżej kilka zdjęć jeszcze na chybcika jak zwykle, zanim nie wstawię więcej do ALBUMU i do galerii (mam zaległościjeszcze z Himalajów..).

GALERIA:

W Tichuachan na piramidzie księżyca (Meksyk 2014

W Tichuachan na piramidzie księżyca (Meksyk 2014)

W Meksyku (12.2014)

W Meksyku (12.2014)

W Cantonie (Meksyk 2014)

W Cantonie (Meksyk 2014)

W Meksyku (12.2014)

W Meksyku (12.2014)

W Guadelupe (Meksyk 2014)

W Guadelupe (Meksyk 2014)

Yhmm... (w Guadelupe - Meksyk 2014)

Yhmm… (w Guadelupe – Meksyk 2014)

Meksyk 12.2014  (po zdobyciu Orizaby), tą butelkę piwa wypiłem za zdrowie i pomyślność Roberta Kudelskiego

Meksyk 12.2014 (po zdobyciu Orizaby), tą butelkę piwa wypiłem za zdrowie i pomyślność Roberta Kudelskiego

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 2 komentarze

W Himalajach cz. 2

Na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m), z widokiem na Mount Everest.

Na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m), z widokiem na Mount Everest.

Kilka słów jeszcze na temat mojej wyprawy w Himalaje i wniosków jakie z tej eskapady można wyciągnąć. Niech posłużą dla tych, którzy moimi śladami mają zamiar się wybrać na tzw. trekking w rejon Mount Everestu. Czy będzie to słynne Base Camp (kupa kamieni, gruzu skąd nawet Everestu nie widać !) czy Kalapathar (polecam, widok przepiękny, a zawsze to jakiś szczyt zdobyty) – zasady są te same bo i droga praktycznie do samego końca ta sama (rozchodzi się dopiero z Gorak Shep !!).

Otóż potwierdza się to co mówiłem już wcześniej w poprzednich wpisach odnośnie tempa marszu. Nie można „biec” (oczywiście na pewnej wysokości to się już nawet nie da..), czyli tempo od poczatku powinno być umiarkowanie wolne. Ci co chcą się „pokazać” przed grupą (lub sami sobie coś udowodnić – są tacy) i iść za wszelką cene pierwsi i pierwsi i pierwsi.. do samego końca, to zwykle potem na dużej wysokości skutkuje to im złą saturacją krwi i obrzękiem mózgu (tudzież wodą w płucach). Ja nigdy nie miałem obrzęku mózgu ani wody w płucach, mimo to miałem nieco lepszą saturację krwi w Himalajach niż na Kilimandżaro (gdzie pędziłem do przodu..). Szpik kostny lepiej produkuje czerwone krwinki gdy tętno w organizmie jest spokojne lub umiarkowane ! (chyba, że ktoś woli wpieprzać tabletki diuramid i latać co 5 minut za kamień).

Na Kilimandżaro jest takie słynne powiedzenie tamtejszych przewodników „POLE POLE” (znaczy: wolno wolno), mające swój odpowiednik w Himalajach u Nepalskich przewodników (tylko nie wiem jak się to pisze…). WOLNO WOLNO w każdym razie nie oznacza, że należy się ślimaczyć, jednak nie wskazane jest BIEC ! (j.w.)

W drodze do Czortanu Kukuczki

W drodze do Czortanu Kukuczki

Bzdurą (często spotykana z tego co się orientuję: w Alpach), jest mówienie , że należy szybkim tempem iść pod górę i to jak najszybciej się da(najlepiej biec spoglądając na zegarek w ręce – bo i takich widziałem, nie żartuję), żeby (uwaga, werble: tatatatata): „wykorzystać okienko pogodowe”. Jeżeli ktoś tak mówi, że trzeba pędzieć maksymalnie żeby wykorzsytać okienko pogodowe to w moich oczach wystawia sobie wizytówkę, że ma pojęcie o górach takie samo duże jak świnia o gwiazdach.

W górach wysokich pogoda potrafi zmienić się w ciągu kilkunastu minut (dosłownie !) na co nie ma nikt żadnego wpływu. Jeżeli ktoś potrafi przebiec w mniej niż te kilkunaście minut od bazy do bazy (już pomijam, że z ostatniej bazy do szczytu i z powrotem..) to niech nie zapomni się wpisać do księgi rekordów Guinesa.

JA w Himalajach :)

JA w Himalajach 🙂

Jest takie słynne powiedzenie: „chcesz poznać człowieka to zabierz go w góry” – z tym się zgodzę. Góry (wysokie) mają to do siebie, że jakoś szybko wychodzi z nas prawdziwa natura, opadają zakładane na co dzień maski. Tylko, co jeżeli się okaże, że w ekipie z którą idziesz są tchórze, panikarze, i osoby wyprawny z altruizmu ? To nie jest dobry zespół. Zespół powinien być zgrany, grupa jest tak mocna jak mocny jest najsłabszy w grupie i każdy idący z gupą w góry powinien sobie to do łba wbić (w innym przypadku niech sobie sam lepiej chodzi po górach). Nie ma czegoś takiego, że w grupie są wszyscy jednakowo mocni, zawsze jest ktoś kto będzie najsłabszy. Mi nie zdażyło się jeszcze być najsłabszym – to tak na marginesie.

"zabójczy" JAK :-)

„zabójczy” JAK 🙂

Mówi się, że góry uczą pokory. Na pewno ja mam większy respekt do Himalajów niż miałem do nich zanim tam pojechałem. Mówiąc szczerze nie sądziłem, że tak w kość dostanę. Wszedłem na szczyt Kalapathar, zrealizowałem program w 100%-tach ale nie będę tu nawijał, że nie byłem zmęczony (nie jestem cyborgiem !).

Kolejna moja wyprawa wysokogórka przede mną, jak będzie tym razem ?? zobaczymy, na pewno jak zwykle dam z siebie wszystko. Do tej pory jestem w górach niepokonany (zawsze udało mi się wejść na szczyt), zero porażek i mam zamiar utrzymać ten bilans.

W ALBUMIE na moim blogu dostępna do oglądnia jest już galeria zdjęć z Kathmandu, polecam: https://pj-blog.pl/?page_id=1270&album=2&gallery=20

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Jeden komentarz

Ranking eksploracyjny 2014

img_0015Zbliża się koniec roku 2014 i nie wydaje mi się żeby przez tak krótki czas jaki pozostał do jego zakończenia jakaś grupa eksploracyjna dokonała nowego odkrycia w „Riese”. Dlatego już w tej chwili pokuszę się o ranking eksploracyjny podsumowujący ten rok. Do rankingu biorę przede wszystkim pod uwagę znane grupy eksploracyjne oraz badaczy wszelakich również mniej lub bardziej jawnie działających w „Riese” . Przypomnę, że ranking jest 100% mój i ułożyłem go obiektywnie, bez sentymentów, bez żadnych uprzedzeń, to jest mój punkt widzenia oraz podsumowanie i ocena tego co działo się eksploracyjnie w „Riese” w 2014 roku (poprzednio był ranking eksploracyjny podsumowujący rok 2013). Dodam, że nie uwzględniam w nim siebie i kolegów z którymi prowadzę badania w Górach Sowich tylko dlatego, że chcę zachować całkowitą bezstronność.

Poniżej mój ranking eksploracyjny 2014:

1. Romuald Owczarek – badacz archiwalny, absolutny numer jeden na mojej liście. Uplasowałem go na tym miejscu bo opublikował w 2014 roku w książce pt. Zagłada „Riese” wyniki swoich wieloletnich poszukiwań, które prowadził m.in. w archiwach niemieckich. Owczarek dotarł do nowych nieznanych do tej pory faktów ad. budowy „Olbrzyma”. Warto nadmienić, że bez tej publikacji wielu pasjonatów dalej było by ze swoją wiedzą o „Riese”, w lesie.

2. Dolnośląskie Towarzystwo Historyczne – za prowadzenie owocnych badań w Zamku Książ. Życzę dalszych sukcesów ! (polecam ich stronę gdzie można poczytać i sporo nowych ciekawych informacji się dowiedzieć: http://dth.org.pl/ ).

3. SGP – ponoć odkopali trochę złomu (torowisko ?) w Osówce. Niestety wszelakie „magnesy” robią to na co dzień (kable, pręty, obudowy, tory,,itd.), oczywiście się tym nie chwalą, tylko tną i.. i to jest smutne, bo dla nas badaczy są to ważne fanty historyczne, drobne elementy układanki, o których się już nigdy nie dowiemy. Dzięki jednak SGP wiemy, że torowisko gdzieś tam się jednak w Osówce uchowało. Brawo ! rewelacyjne odkrycie…

4. Dariusz Garba – za przedstawienie na festiwalu tajemnic w Zamku Książ tego co już było wcześniej znane i oczywiste. Jeszcze specjalne wyróżnienie za to, że podał informacje na temat zawartości sztolni w której nigdy nie był. A nie był bo jak stwierdził „to jest bardzo niebezpieczne” (cyt. 16:22 s. filmu http://tagen.tv/vod/2014/08/fhqu-riese-skalna-twierdza-hitlera/ ).

5. Jerzy Cera – za puste obietnice wydania książki w 2014, które złożył fanom eksploracji podczas spotkania w bibliotece w Wałbrzychu i potwierdził je w studio na filmie (patrz. od. 57:20 sek. filmu http://tagen.tv/vod/2014/03/poszukiwacze-i-poszukiwania/ ).

6. SDGB – za znalezienie starego poniemieckiego.. szaletu ? Jest to odkrycie (patrz.. 25:28 filmu http://tagen.tv/vod/2014/08/eksploracyjne-puzzle/) ciekawe wbrew pozorom i na pewno warte uwagi. Mnie się podoba, niestety to nie jest „Riese” dlatego niska pozycja w moim rankingu. Życzę dalszych sukcesów (oby w „riese”).

7. GSKlin – za aktywność eksploracyjną w 2014…

8. SGE – ………………….

9. „Partyzantka eksploracyjna” (wg. mojego nazewnictwa), czyli szabrowniki, „kopacze”, itp. Dlaczego na dnie rankingu ? a gdzie indziej można uplasować przykładowo zawodnika chowającego się anonimowo w internecie na darmowym blogu, który za dorobek życia ma wykrywacz metali (jednocześnie narzędzie pracy..). Taki dziad, który poza żebraniem internetowym umie jedynie komentować innych znanych poszukiwaczy. Ci w odróżnieniu mają czym się chwalić (publikacje, dokonania), zaś taki to jedynie głodnym OKI-em rozgląda się co rusz za wykopaniem jakiegoś złomu i sprzedaniem go, żeby mieć się za co napić siarczystego wina.. Gdyby zapytać co dokonał w eksploracji to na 100% powie „wiem ale nie powiem” – takie są właśnie „magnesy wszelakie” z „Riese”. Chodzą po terenie, zbierają puszki, wykopują jakieś metalowe pozostałości po podkładach kolejek wąskotorowych, jakieś łuski, kapsle, następnie stoją w cieniu i piją za to tanie wino. Ostatnie miejsce w rankingu.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Dodaj komentarz

W Himalajach – cz.1

JA na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m.) w Himalajach. W tle 7-tysięcznik PUMORI (7165 m)

JA na szczycie Kalapathar (5550 m.n.p.m.) w Himalajach. W tle 7-tysięcznik PUMORI (7165 m)

Właśnie wróciłem z Himalajów. Mój pierwszy wyjazd w te góry i pięknie zakończony sukcesem – wszedłem na szczyt Kalapathar (5550 m.n.p.m.) dopisując tym samym kolejny 5-tysięcznik na swoje konto (wcześniej Elbrus i Klilimandżaro – przyp.) – taki był cel główny tego wyjazdu – „zdobyć” Kalapathar. Z tego szczytu rozpościera się przepiękny widok na Mount Everest zwłaszcza przy ładnej pogodzie (mieliśmy 100% pięknej pogody przez cały czas). Trochę inaczej się czułem niż dotychczas bo do tej pory gdy zdobywałem szczyty np. danego kraju lub kontynentu za każdym razem kiedy stałem na wierzchołku to powyżej do koła nie było już nic, żadnej wyższej góry na którą można było by wejść. Tym razem było inaczej, stałem na szczycie Kalapathar a do koła górowały 7-dmio i 8-tysięczniki (np. na zdjęciu z boku za szczytem Kalaphatar widać 7-tysięcznik w tle Pumori 7234 m.n.p.m.). Na -7tysięczniki i 8tysięczniki póki co porywał się na pewno nie będę.
w Himalajach (11.2014)

w Himalajach (11.2014)

Nasza wyprawa miała miejsce w rejonie Everestu (tzw. Everest Base Camp, choć do samej bazy głównej wbrew wcześniejszym założeniom przed wyjazdem, nie poszliśmy. Plan uległ zmianie już w pierwszy dzień pobytu w Kathmandu. Fakt taki, że nie było sensu w tak ładną pogodę tam iść, kupa kamieni i żadnego namiotu bo o tej porze nie szykowała się żadna wyprawa na szczyt świata).

Z Kathmandu polecieliśmy do Lukli małym samolotem, tam… czekało na nas najbardziej niebezpieczne lotnisko na świecie, o którym mówi się, że jeżeli uda się bezpiecznie tam wylądować to zdobycie samego Everestu jest już tylko formalnością (moim zdaniem to gruba przesada). Link: http://turystyka.wp.pl/kat,1036543,title,Lukla-najbardziej-niebezpieczne-lotnisko-swiata,wid,15580668,wiadomosc.html?ticaid=113c02

Na lotnisku w Lukli (11.2014) - Himalaje

Na lotnisku w Lukli (11.2014) – Himalaje

Lot dostarczył nam wiele emocji, lotnisko jest naprawdę niebezpieczne i budzi grozę. Z Lukli rozpoczął się nasz trekking (niezła nazwa, kiedy tak naprawdę już po kilku dniach tego „trekkingu” miało się wrażenie, że można odjechać ze zmęczenia na tamten świat..), ciągłe przewyższenia, doliny, zejścia wejścia, podejścia i tak w kółko. Towarzyszyły temu wioski Nepalskie, piękne widoki, mosty linowe nad przepaściami i rwącymi rzekami, i .. wciąż te niezliczone metry deniwelacji do pokonania. Z każdym kończącym się dniem nocowaliśmy coraz wyżej i wyżej. Nie miałem dolegliwości wysokościowych czego nie mogę powiedzieć o wszystkich członkach zespołu ale o tym za chwilę. Podobało mi się bardzo Namche Bazar – miejscowość rozwinięta na trasie trekkingu pod Mount Everestem. Jej rdzennymi mieszkańcami są Szerpowie. Niesamowity klimat. Ludzie piorę tam w strumieniach na drewnianych tarkach, palą w piecach wysuszonym łajnem jaków (bydło miejscowe w stylu krowy) co z resztą ma miejsce również w innych wioskach. Itp.
Przed wejściem do Namche Bazar

Przed wejściem do Namche Bazar

Dalej było już tylko trudniej (wyżej), zimniej.. roślinność znikała i stawało się coraz bardziej skaliście i stromo. Ostatecznie spałem (dosłownie !) na wysokości ok. 4900 m.n.p.m. (czyli wyżej niż dach Europy ! Mount Blanc ma 4810 m.n.p.m.) w Lobuche. To była ostatnia nasza baza wypadowa przed atakiem na szczyt Kalapathar. Sny tej nocy miałem niezłe… gorzej z saturacją krwi. Badania medyczne, które mieliśmy robione kolejno przed atakiem szczytowym pokazały, że zła saturacja krwi u mnie która miała miejsce na Klilimandżaro to nie był przypadek ! Tym razem również miałem w dolnej granicy (choć tragedii jeszcze nie było). Mój organizm po prostu wolniej się aklimatyzuje – taki prosty wniosek.

Schronisko Gorakschep - HIMALAJE

Schronisko Gorakschep – HIMALAJE

Ciekawostką jest to, że podczas ataku szczytowego na naszej drodze było jeszcze jedno schronisko – Gorakhsep – na wys. 5180 m.n.p.m. (sic. Jak można tam spać ?!) wdepnęliśmy tam na łyk herbaty. Następnie była już przed nami tylko droga na szczyt. Tu choroba wysokościowa wycięła nam kolejnych uczestników wyprawy. Ostatecznie kilka osób nie weszło na szczyt. Ja wszedłem, ale nie poszło gładko jak na Kilimandżaro i Elbrus. Czegoś mi brakowało, kondycji. Kalaphatar do tego obnażył moje wszystkie pozostałe słabości. Nie umiem dobrze prawidłowo oddychać na wys. powyżej 5300 m.n.p.m. , nie kontroluję tempa, gubiłem rytm, ostatecznie wszedłem tam bo się zawziąłem, ale uczciwie przyznaję, że to była walka (wewnętrzna). Złapałem jakieś głupie kilogramy od ostatniego wyjazdu, których nie zgubiłem do tej pory bo byłem zbyt ufny i pewny w swoją siłę (nogi i kondycja) i nie sądziłem, że Kalaphatar da mi aż tak popalić.

W Himalajach (11.2014)

W Himalajach (11.2014)

Kolejna wyprawa górska już przede mną, a góra będzie wyższa i znacznie trudniejsza niż Kalaphatar w Himalajach. Na pewno dam z siebie wszystko.

Poniżej kilka zdjęć (tak na chybcika wstawiłem, później dodam znacznie więcej do ALBUMU i Galerii).

Przy czortenie Kukuczki - Himalaje (11.2014)

Przy czortenie Kukuczki – Himalaje (11.2014)


W jednej z wiosek w Himlajach

W jednej z wiosek w Himlajach


Na moście linowym - Himalaje (11.2014)

Na moście linowym – Himalaje (11.2014)


Nad Nsmche Bazar

Nad Nsmche Bazar


Odlatujemy z Lukli (Himaleje 2014)

Odlatujemy z Lukli (Himaleje 2014)


w Kathmandu (11.2014)

w Kathmandu (11.2014)


I na koniec zimne piwko Everest hehe

I na koniec zimne piwko Everest hehe

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Dodaj komentarz

Kryptonim „Ruediger”

rudigerObejrzałem jakiś czas temu film pt. „ Rudiger” zamieszczony na stronie http://www.sdgb.eu/?p=506 . Na tym filmie p.Tomasz Jurek prezes SDGB opowiada m.in. o istnieniu przepastnych niesamowicie długich podziemnych tunelach kolejowych idących pod całym Wałbrzychem, następnie jednym ciągiem idące aż na Ludwikowice Kłodzkie jak również z Wałbrzycha na Wrocław itd. itd… gdzie punktem centralnym mającym splatać te wszystkie tunele ma być tzw. centralny podziemny dworzec kolejowy wykonany właśnie pod Zamkiem Książ w Wałbrzychu, w ramach kryptonimu „Ruediger” . Wszystko to miało być rzekomo wykonane przez nazistów podczas II Wojny Światowej. Postanowiłem więc, że odniosę się merytorycznie do tego wątku tu na mojej stronie internetowej.

Jak powszechnie wiadomo, na prace przy budowie podziemnych tuneli kolejowych składa się rozwiercanie skał, wykonanie otworu, następnie wywiezienie gruzu i ziemi, dalej obmurowanie i wykończenie właściwego tunelu. Podczas budowy-drążenia tunelów przeszkadza zwykle brak powietrza oraz żyły wodne (może zdarzyć się tak, że przebita zostanie żyła wodna, która będzie dostarczała nawet 1500 m3 wody na godzinę i zatopi ludzi i sprzęt) jak również ciśnienie mas ziemi i skał, które zrywa drewniane belkowanie stropowe (dawniej tylko takiego używali) i gniecie mury oporowe jeżeli okażą się zbyt wąskie, i trzeba kłaść nowe-grubsze. Temperatura w tunelu to też problem po jakimś czasie (w miarę jak tunel stawał się coraz dłuższy) na skutek licznych wybuchów, prac świdrów, ciepłotę ciał ludzkich, itd. ilość stopni na termometrze nieznośnie wzrasta. To wszystko wpływa na czas wykonywanych robót i znacząco go wydłuża. Przy czym należy pamiętać, że nie można wrzucić na przodek więcej ludzi niż faktycznie można.

Dla przykładu: 5 lat i siedem miesięcy trwało drążenie (nie licząc czasu na prace wykończeniowe !) tunelu kolejowego Świętego Gotarda, który był budowany (bity jednocześnie z dwóch stron) w XIX wieku a tunel ten ma długość 15 km. Teraz porównując odległość z Wałbrzycha (od Zamku Książ) do Ludwikowic Kłodzkich wynosi blisko 30 km. Odległość od Zamku Książ do Wrocławia wynosi.. 60 km. itd.itd. Teraz gdyby tak zsumować wszystkie te długości tych „nitek” spod Zamku Książ o których p. T.Jurek mówi, że były wielce prawdopodobnie wykonane na różnych kierunkach w ramach kryptonimu Ruediger, to stanowiło by to łącznie około 100 km długości tuneli podziemnych kolejowych (same długości, a do liczenia kubatury należy brać jeszcze pod uwagę przekroje !). Do tego dochodzą głębokie wielopoziomowe szyby wentylacyjne (na tych trasach musiały by być i to niekiedy na 150 m i więcej..), a II Woja Św. trwała tylko 5 lat..przy czym prace w Wałbrzychu (podziemia pod Zamkiem Książ) rozpoczęto wykonywać dopiero w marcu 1944 roku.

Pozostaje również kwestia hałd urobku. Z takiej ilości podziemi o jakich mówi p.Tomasz Jurek (tunele kolejowe podziemne), były by one ogromne, można by rzec, że usypano by tym urobkiem drugie Góry Sowie. Niestety nie ma śladu po takich hałdach. Chyba, że urobek po prostu.. wyparował. Podejrzewam, że p.Tomek w końcu namierzy jakąś starą nieudokumentowaną sztolnię badawczą prowadzoną w poszukiwaniu złoża w jakimś zboczu góry i ogłosi, że tu zaczęto drążyć tunel w ramach „ruedigera” a „niestety” nic więcej już nie zdołano wykonać bo brakło czasu. Nie wiem czy tak będzie, w każdym razie takich podziemnych tuneli kolejowych o jakich mówi (ukończonych) nie znajdzie na pewno, bo nie można znaleźć czegoś co fizycznie nie ma (wg.mnie).

tzw. Mauzoleum w Wałbrzychu - pod nim również mają iść rzekomo te gigantyczne tunele kolejowe.. (fot. z arch. Paweł Jeżewski)

tzw. Mauzoleum w Wałbrzychu – pod nim również mają iść rzekomo te gigantyczne tunele kolejowe.. (fot. z arch. Paweł Jeżewski)

Oczywiście ja mam szacunek do pana Tomasza Jurka za to, że prowadzi badania starając się potwierdzić słuszność swoich przypuszczeń i przekonać nas do swoich racji. Nawet jeżeli ktoś odbiera go wg swoich przekonań jako tzw. eksploracyjnego Don Kichota to na pewno nie można o nim powiedzieć, że jest „badaczem” jedynie klepiącym w klawiaturę na jakimś tam darmowym blogu internetowym dla żebraków (w dodatku anonimowo, ukrywając swoją tożsamość ).

rudigerfhqOdnośnie samego kryptonimu Ruediger to nie twierdzę, że ta nazwa jest wyssana z palca (są dokumenty potwierdzające, że taki kryptonim był a czego dotyczył i gdzie to się znajduje to już inna para kaloszy), jednak takie tunele o których mówi pan Jurek.. dla mnie to jakaś abstrakcja, gdyby faktycznie naziści zamierzali budować takie gigantyczne tunele kolejowe pod ziemią (to musiało by być realizowane kosztem życia dziesiątek tysięcy więźniów !) było by to już niesamowite nazistowskie szaleństwo.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 8 komentarzy

Komercja w „Riese” cz. 2

Kompleks "Rzeczka" - fot. Paweł J.

Kompleks „Rzeczka” – fot. Paweł J.

Komercja w „Riese” przestała już ograniczać się jedynie do podziemnych tras turystycznych. Doszło do tego, że pojawiła się tzw. komercja ruchoma, czyli oprowadzanie całych grup turystów po strukturach naziemnych obszaru objętego wielką budową. Oprowadzają znawcy-pasjonaci tematu. Nie wnikam w to czy robią to za pieniądze czy też nie (raczej za darmo nikt nikogo nie oprowadza przez kilka dni przez dziesiątki kilometrów..). Nie wnikam bo to nie jest moja sprawa. Nie wnikam też w to czy są faktycznymi znawcami. Ja w każdym razie na to wszystko patrzę z dużym niesmakiem, ponieważ prowadzę badania w Górach Sowich i też mam swoją wiedzę o nazistowskim projekcie, który tam był realizowany w latach wojny a mimo to nie potrafię sobie wyobrazić siebie abym zniżył się do takiej formy, że oprowadzałbym grupy turystów po terenie za jakieś tam marne grosze. Zawsze by mi się to kojarzyło z .. żebraniem ? tfuu..

Oczywiście nie jest to stricte prawdziwe żebranie. Np. żebranie w „riese” miało miejsce gdy pewien typ jakiś czas temu anonimowo skamlał w internecie tak aby ktoś inny się ulitował i dał mu jakieś pieniądze (najlepiej profi pieniądze), lub umowę o pracę na stanowisku etatowego poszukiwacz skarbów. KRETYN ktoś powie, OKI, ale to nie zmienia faktu, że przede wszystkim żebrak. Dla mnie to jest żebrak. Natomiast oprowadzanie po terenie „Riese” i sprzedawanie swojej pasji .. to też wygląda mi na jakąś ostateczność. Ja nie wiem jakby mi musiało w brzuchu z głodu burczeć, żebym poszedł i zaczął sprzedawać za grosze wyniki moich badań, które prowadzę w „Riese” turystom oprowadzając ich przez kilka dni, kiedy za ten czas mogę zrobić coś innego. Dlatego też odpowiednio dobieram sobie kolegów z którymi działam w terenie, tak, że jestem pewien, że żadnemu z nich w brzuchu z głodu nie zaburczy i nie będzie następnego dnia po udanej akcji terenowej opowiadał o niej turystom za pieniądze.

Są tacy co znają się na „Riese” , bo często tam w terenie grasują: wyrywają z ziemi złom, znajdą jaką blachę pożyczonym wykrywaczem metali, jakieś puszki wykopią itd. generalnie żyją skrajnie marząc o znalezieniu skarbów. To są ci co stoją w cieniu i piją tanie wino aż im zwieracze puszczają. Jednak oni nie oprowadzają turystów za pieniądze – powiedział do mnie znajomy – no tak ale jest przyczyna dlaczego tacy nie oprowadzają. Nie oprowadzają dlatego, że żaden ceniący się turysta nie będzie chciał słuchać narkomana szukającego na co dzień butelek i złomu w Osówce czy Soboniu. Ludzie cenią sobie kulturę i miłą uprzejmą wymianę poglądów w dobrym towarzystwie i nie chcą się zniżać do poziomu faceta który nie wie jak wygląda papier toaletowy.
C.D.N.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 4 komentarze

Brak filmów.

Zaszufladkowano do kategorii Filmy, Uncategorized | Dodaj komentarz