Na tropie Riese (+ galeria zdjęć)

JA w sztolni nr.2 w soboniu (foto: Levy)

JA w sztolni nr 2 w Soboniu (foto: Levy)

Eksploracja podziemnych obiektów ma swój niepowtarzalny smak. Odkąd działam z grupą GES miałem okazję się nie raz o tym przekonać. Jak ta eksploracja wygląda ? Nasze starania skoncentrowane są głównie w obrębie tajemnic Riese w Górach Sowich. Sprawdzamy przesłanki i własne przypuszczenia na temat lokacji nie znanych dotąd partii podziemi zostawionych przez nazistowskie wojsko w czasie II Wojny Światowej. Zaznaczam, że w tej kwestii nie ma moim zdaniem nic gorszego jak „eksplorator”, który ogranicza się do eksploracji w domu przed komputerem na forach internetowych, grzejąc stołek wymyśla coraz to nowsze teoryjki wrzucając je do sieci lub powiela te już istniejące. Są też tacy, którzy chętnie wybierają się w teren na tzw.„wyprawy” eksploracyjne, które w ich wydaniu polegają na chodzeniu i ględzeniu filozoficznym pt. „tu coś może być ukryte” i na tym ta eksploracja się kończy.  My tak nie robimy. Grupa GES ma swoje osiągnięcia – praktyczne, aczkolwiek nie doczekały się póki co publikacji. Być może nigdy się nie doczekają.

Jednak w związku z wysyłanymi na moją skrzynkę e-mailami od Was (po ostatnim moim wpisie) i pytaniami odnośnie eksploracji prowadzonych przez GES (zwłaszcza pytania „co znaleźliśmy”) postanowiłem trochę o tym napisać, przynajmniej tyle, na ile nie zobowiązuje mnie przysłowiowe trzymanie gęby na kłódkę.

Sztolnia nr 2 w górze Wołowiec

JA w sztolni nr 1 w Górze Wołowiec (foto: Sikor)

JA w sztolni nr 2 w Górze Wołowiec (foto: Sikor)

Do niedawna myśleliśmy, że istnieje tylko jedna sztolnia w Wołowcu, ta odkryta przez grupę KRET zawierająca szyb. My trafiliśmy do innej, która również się tam znajduje  (nazwaliśmy ją „sztolnia nr 2″ w Górze Wołowiec – dla prostej identyfikacji – sztolnia nr 1 to ta z szybem, inaczej zwana sztolnią „Rudiger”). Co ciekawe to, że nie wspomina o niej ani jednym słowem żaden z autorów książek o podziemiach Gór Sowich, które przeczytałem. Nie znalazłem też na jej temat żadnej wzmianki w internecie. Wygląda na to więc, że ta sztolnia jest bardzo mało znana w świecie eksploracyjnym (jeżeli w ogóle jest..). Postanowiliśmy więc ją zinwentaryzować.

Schemat sztolni nr 2 w Górze Wołowiec (rys. JA)

Schemat sztolni nr 2 w Górze Wołowiec (rys. JA)

Sztolnia ma długość 51 m, i zawiera dwie ceglane tamy zbudowane blisko siebie (w odległości 1m) z rurami które przechodzą wewnątrz. Pierwsza tama znajduje się nieco ponad 4m od wejścia. Zaraz za nią jest kolejna. Następnie za drugą tamą sztolnia bita była w kierunku niemal prostym (łagodnie nachylona w lewo – patrząc od wejścia), zaś po kolejnych 15 metrach (kończących się metrowym przodkiem) skręca ostro (w lewo) przez jakieś 7 metrów. Kolejne 7,5m to delikatne zrównanie do linii prostej a następnie odcinek 16,5 m prosto. Sztolnia kończy się przodkiem, Metr od końca po prawej stronie znajduje się zagłębienie (około 1m) wskazujące również na zaczątki kucia w tym kierunku. Sztolnia ma w większości przekrój trapezowy, jej szerokość to przeciętnie 120 cm, wysokość 180cm. Wypytując miejscowych o historię tej sztolni przedstawiono nam dwie wersje. Obie mówią o niemieckim jej pochodzeniu (choć to było niemal jasne od początku) jednak z czasów przed II wojną światową. Dalej wersje się rozbiegają. Pierwsza mówi, że sztolnie wykuto w celu przechowywania tam żywności.. druga o zwykłym ujęciu wodnym. Ciekawą sprawą jest fakt, że sztolnia utworzona została w pobliżu szybu wentylacyjnego tunelu kolejowego pod Wołowcem co daje pewne podstawy do spekulacji… Stan wyrobiska jest bardzo dobry nie licząc początkowego fragmentu od wejścia do sztolni gdzie warstwy skalne górotworu ułożyły się już w niemal poziomy sposób i powstały tam wyraźnie odspojenia i rozwarstwienia.

Sztolnia nr. 4 w Osówce

Plan poglądowo-teoretyczny lokalizacji sztolni nr 4 w kopleksie "Osówka" (autor: GES, rys. JA)

Plan poglądowo-teoretyczny lokalizacji sztolni nr 4 w kompleksie „Osówka” (autor: GES, rys. JA)

O istnieniu sztolni nr.4 na Osówce podają różne źrodła. Pierwsze, z którym się zetknąłem, była książka Abrahama Kaizera wydana w formie pamiętnika (tyt. „Za Drutami Śmierci”). Ów Abracham (Żyd z pochodzenia) pracował tam jako więzień KL Riese, który spisywał swoje wspomnienia na papierze worków od cementu – tak m.in. napisał „..pracowalem przy sztolni nr 4…”. W zasadzie do dzisiaj nie można ustalić czy miał na myśli jedną z tych trzech, które są już znane (pamiętać należy, że numeracja sztolni wówczas mogła wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie) czy też taką o której ulokowaniu do tej pory nie wiemy. Istotne jest jednak to, że skoro wymienił sztolnię o numerze 4 to z dużym prawdopodobieństwem były tam też odpowiednio sztolnie o numeracji 1, 2, 3, a to daje nam z kolei podstawy przypuszczać, że w kompleksie Osówka jest o jedną sztolnię więcej niż znamy obecnie.

Poglądowo-teoretyczny rysunek wybrania za sztolnią nr 3 w Osowce (autor: GES, rys. JA)

Poglądowo-teoretyczny rysunek wybrania za sztolnią nr 3 w Osówce (autor: GES, rys. JA)

Gdzie jest więc czwarta sztolnia ? (przyjmijmy dla niej nazwę sztolnia nr 4 aby nie burzyć kolejności znanych tam już sztolni). Jakieś 300 metrów od sztolni nr 3 znajduje się spore usypisko kamieni, nie opodal którego stoi fundament kompresora. Droga tam biegnąca jest wyraźnie poszerzona w jednym miejscu…  W latach 90tych zwrócił na to uwagę m.in. Dariusz Aniszewski („Podziemny Świat Gór Sowich”), który zapodał, że z tego usypiska kamieni wystają tory kolejki. Postawił słuszne pytanie: czy prowadzą one do kolejnej sztolni ? Zważywszy, że nad „wybraniem” górotwór piętrzy się na odpowiednie niemieckie normy (30 metrów od stropu) można pokusić się o stwierdzenie, że jest to idealne miejsce na poszukiwania, jednak o nich nikt nic nie pisze. Czyżby się nie odbyły ? Czy torowisko a w ślad za nim wybranie to zbyt słaba przesłanka do takowych w tym miejscu ? Zdziwiłem się, że nic na ich temat autor nie wspomina. Nie wykluczone, że grzebał w usypisku zawzięcie całymi dniami ale na nic nie trafił więc nic na ten temat nie napisał. W każdym razie miejsce postanowiła zbadać we własnym zakresie grupa GES.

JA podczas pobierania próbek "dziwnych nacieków" w sztolni nr 3 w Osówce (06.2012) - fot. Sikor

JA podczas pobierania próbek „dziwnych nacieków” w sztolni nr 3 w Osówce (06.2012) – fot. Sikor

Wybraliśmy się tam, „podłubaliśmy” trochę, „posprawdzaliśmy” to i owo swoimi metodami… trochę czasu to zajęło, za to ostatecznie wnioskujemy, że kilka „drobiazgów” MOŻE wskazywać na to, że była tam sztolnia w początkowej fazie budowy, ewentualnie planowane wyjście z podziemnego kompleksu (tylko jakiego ? i gdzie jest wejście ?). Jakaś wskazówkę odnośnie wyższego poziomu dawały nam „dziwne nacieki” (cyt. M.Aniszewski „Podziemny Świat Gór Sowich”) rozlokowane na stropie w tylko jednym miejscu w sztolni nr 3. Kolega z GES (Piotr) wysunął w tym miejscu śmiałą hipotezę, że być może są to jakieś przeciekające przez skałę toksykalia, które wydostały się z korytarza sztolni, który z kolei przebiega w tym miejscu bezpośrednio nad sztolnią nr.3 krzyżując się z nią w linii pionowej.

Domniemany korytarz sztolni nr 4 nad sztolnia nr 3 (autor. GES, rys.JA)

Domniemany korytarz sztolni nr 4 nad sztolnia nr 3 (autor. GES, rys.JA)

Prawdę mówiąc te „dziwne nacieki” nie wyglądały w sposób oczywisty na przerost skalny wapienia w tym miejscu lub nacieki kalcytowe, ani nic podobnego co dawało by „takie” mleczno-białe „krople”. Postanowiliśmy więc pobrać próbki, następnie oddać je do analizy by sprawdzono ich skład. Jak się okazało, jest to rzadko spotykana amorficzna postać CaCO3 (węglan wapnia), ale co ciekawe, zawiera on też śladowe ilości innych substancji. Było nawet podejrzenie (pół żartem pół serio) o zawarte w nim mikro kryształy iperytu.. ostatecznie jednak diagnoza wygląda tak: węglan wapnia z domieszką siarczków wapnia i tlenków. W każdym razie to dzięki naszej grupie GES tajemnicze „dziwne nacieki”, przestały być raz na zawsze tajemnicze.

Wracając do sztolni nr 4. O jej istnieniu wzmianki zawiera także słynny raport Antola Demczuka, jak również omyłkowo (?) kilka razy wymieniono ją podczas kolejnych pierwszych inwentaryzacji kompleksów poniemieckich w tym rejonie.

Szukając śladów istnienia sztolni nr.4 nie sposób nie wspomnieć także na temat „wielkiej zagadki” (cyt. Aniszewski) czyli tzw. uskoku, że jakoby znajduje się tam jakaś sztolnia… (sztolnia nr.4). Prawda jest taka, że na 99% nie ma tam żadnej sztolni bo do dnia dzisiejszego sprawdzono to już „osiemnaście tysięcy razy”, odwiertami (również pionowymi), georadarami itp. i diagnoza za każdym razem jest taka sama: nie ma sztolni tam i już. Woda z poziomu wyższego wsiąka w uskok bo ma naturalne prawo wsiąkać, zwłaszcza gdy znajdują się w nim pęknięcia skalne, rozwarstwienia i maleńkie szczeliny. Mariusz Aniszewski w swojej książce „Podziemny Świat Gór Sowich” tak pisze o kopaniu łopatami w uskoku: „ …byliśmy coraz głębiej i bliżej celu” (jakiego ?), „,,prace utrudniały ciemności..”(kopali po ciemku ? sic !) „….oraz lejąca się na głowy woda pochodząca z żyły wodnej” (nikt nie pomyślał o odprowadzeniu ?) „..Po lewej stronie tunelu ukazały się szalunki (belki i deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zalewająca ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy.” W tym miejscu powstał fenomen na który chyba nikt nie zna odpowiedzi, jak to się stało, że najpierw przed rozpoczęciem prac woda wsiąkała w uskok tak, ze „po owej wodzie nie ma już śladu” (cyt. Aniszewski) a następnie po rozkopaniu go, do tego stopnia, że pokazały się w nim „coraz większe pustki między skałami” (cyt.Aniszewski) woda zamiast tym łatwiej w nich znikać, nagle zaczęła się piętrzyć i zalewać wykop. Czy ona się tam zatrzymywała w powietrzu ??

Osobiście szanuję Mariusz Aniszewskiego, był Eksploratorem pisanym przez wielkie E (dziś zbyt wielu takich nie ma..) praktyk, a nie przez małe „e” (od takich aż roi się w internecie..). Do tego jego publikacja okazała się nie tylko bardzo ciekawa ale i pomocna (wskazówki, mapki itd.). Jednak mam podstawy wnioskować, że Aniszewski to człowiek z dużą skłonnością do fantazjowania (chyba wynikało to z nadmiaru emocji związanych z eksploracją).

JA w sztolni "Rudiger" w Górze Wołowiec (foto: eksplorator Sikor)

JA w sztolni „Rudiger” w Górze Wołowiec (foto: eksplorator Sikor)

Niech za jeszcze jeden przykład posłuży choćby eksploracja sztolni „Rudiger” w Górze Wołowiec. Kiedy odkopano wejście, odkrywcy podali, że było ono zamknięte stalowymi drzwiami od wewnątrz(!). Gdy udało im się dostać do środka, na spągu zauważyli wyraźnie odciśnięte ślady butów w kierunku wnętrza sztolni. Sztolnia kończyła się zalanym szybem, mówiąc o zamknięciu jej od wewnątrz i śladach na spągu wyraźnie w ten sposób dali do zrozumienia, że szyb musi mieć gdzieś zalane korytarze prowadzące do jakiegoś drugiego wyjścia/wejścia. „W lecie 1997 roku nurkowie, badający szyb, potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które kierują się prosto w stronę tunelu.” (cyt. M.Aniszewski „Podziemny Świat Gór Sowich”). Chyba nikt wówczas nie przypuszczał, że wiele lat później ktoś się pofatyguje z odpowiednim sprzętem i owy szyb odwodni a następnie sprawdzi dokąd prowadzi i czy nie ma w nim bocznych korytarzy. Tak też się stało, zbadały go dwie profesjonalne niezależne od siebie grupy eksploratorów. Szyb okazał się ślepy, nie było żadnych bocznych przejść z jego poziomu ani z dna. Więc JAK (?!) w takim razie ktoś mógł zamknąć drzwi od wewnątrz i pozostawić tam wyraźnie ślady wskazujące na drogę ku wnętrzu sztolni ?

Mariusz Aniszewski w swojej książce „Podziemny Świat Gór Sowich” pisze również o istnieniu „CENTRUM” Riese w Górach Sowich. Przedstawił na to plan labolatorium, które znajduje się we Włodarzu w sztolni nr.5 (jego zdaniem takowa tam istnieje) za zawałem na końcu sztolni.nr.1. Pomijając prostotę rysunku tego planu (brak rozróżnienia na grubość linii, nie przemyślane pomieszczenia itp.), plan zawiera kardynalne błędy językowe. Skutkiem tego został on okrzyknięty w świecie eksploracyjnym fałszywką (osobiście nie uważam, że kłamstwa celowo dopuścił się sam Aniszewski, mogło być tak, że ktoś kiedyś po prostu z niego zadrwił podsuwając mu tę mapę..). W każdym razie zawał w sztolni nr.1 za którym (według Aniszewskiego) miało się znajdować wejście do sztolni nr.5 (która z kolei miała prowadzić do owego „CENTRUM”) został już przekopany i jak się okazało kończy się on przodkiem (sic.).

Sztolnia nr 6 w Jugowicach Górnych (kompleks Jawornik)

Fragment wejścia do sztolni nr 6 przez otwarte stalowe drzwi (kompleks Jawornik) -foto: JA

Fragment wejścia do sztolni nr 6 przez otwarte stalowe drzwi (kompleks Jawornik) – foto: JA

O istnieniu sztolni nr.6 usłyszałem pierwszy raz w ten sposób: „zawiera pancerne gazoszczelne drzwi, potem jest zawał a za nim kolejne takie same drzwi, są uchylone, następnie za nimi jest korytarz zalany wodą na głębokość 1,2 m a na końcu kolejne pancerne gazoszczelne drzwi, zamknięte, których nie udało się już przejść.” Do tego dostałem link z mapką.. (mapka nie odpowiada stanowi faktycznemu sztolni nr 6 a konkretnie jej początkowemu fragmentowi).

Udrażnianie wejścia do sztolni nr 6

Udrażnianie wejścia do sztolni nr 6 (Levy)

GES postanowiła zajrzeć do sztolni i zobaczyć to i owo. Na pieczątek było delikatne odgarnianie ziemi przysłaniającej pierwsze drzwi, tak by można było je obejrzeć i ocenić ich pancerność i gazoszczelność… Jak się okazało, drzwi nie są ani gazoszczelne ani pancerne (zwykła blacha grubości maks,2mm). Nie zgadniecie kto pierwszy puścił do obiegu taki mit, który odtąd w środowisku eksploratorów i na forach w internecie jest bezmyślnie powielany „drzwi gazoszczelne i pancerne” (myślałem, że skonam ze śmiechu gdy je zobaczyłem). Dalej nad wejściem na odcinku około 5 metrów utworzyło się wielkie zapadlisko. Grubość betonowej obudowy to 0,5m, na drzwi od wewnątrz napiera warstwa rumoszu skalnego, a z boku tuż przed drzwiami (z prawej strony) wybija małe źródełko (a nie z wnętrza sztolni !).

Początkowy odcinek sztolni nr 6 w kopleksie "Jawornik" (autor: GES, rys.JA)

Początkowy odcinek sztolni nr 6 w kompleksie „Jawornik” (autor: GES, rys.JA)

Ktoś też napisał że „sztolnia jest mocno zawodniona i nie ma możliwości jej odwodnienia więc to wyklucza wszelką możliwość eksploracji tej sztolni”. Kto był tam ostatnio w środku ? ze twierdzi, że sztolnia jest mocno zawodniona..Być może jest, ale póki co brak jakich kolwiek potwierdzonych doniesień na temat stanu aktualnego wnętrza  tego wyrobiska. Być może nastąpił tam potężny obwał tworząc kawerny, lub całkowicie zawalając ciąg korytarza. Sztolnia nr 6 była eksplorowana ostatni raz w latach 90tych, przez grupę SGP KRET z M.Aniszewskim na czele, bez większych sukcesów. Kopali haotycznie skacząc w Jugowicach od sztolni do sztolni. Troche tu dziubneli, tam trochę dziubneli. Później wracali i znowu dziubali, w tym samym miejscu.

Wnętrze sztolni nr 6 w Jaworniku, betonowe wejście ma grubość 0,5m, dalej drogę odcina zawał (fot. JA)

Wnętrze sztolni nr 6 w Jaworniku, betonowe wejście ma grubość 0,5m, dalej drogę odcina zawał (fot. JA)

M.Aniszewski podaje, że kopali w zapadlisku nad sztolnią nr 6 przez kilka miesięcy, w upalnym słońcu „żar z nieba” (cyt.Aniszewski), łopatami, przecinakami, kilofami.. Wyborowali w ten sposób (i przy pomocy koparki) ponad 10 metrów gruzowiska, a gdy pomiar teodolitem pokazał im około 2 m do rzekomo stropu to.. odpuścili (sic !), mimo, że kopali w miękkim rumoszu a nie w twardej skale. Oczywiście nie ma też potwierdzenia czy faktycznie tyle wykopali bo „szyb wytrzymał do jesiennych deszczów” (cyt.M.Aniszewski) natomiast sam autor zapodał, że „dobrze się stało” z perspektywy czasu… „Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana” (cyt. M.Aniszewski). Tak prawdę mówiąc nie została pokonana przez nich, bo wcześniej zaraz po wojnie była całkowicie drożna. Wydobyto z niej nawet jakaś szafę pancerną zawierającą „dziwną makulaturę”. Obecnie istnieją pewne szanse na eksplorację tej sztolni, GES ma możliwość uzyskać na to pozwolenie, ale jak dalej się sprawy potoczą, zobaczymy.

Sztolnia nr 5 w Gontowej

Schemat poglądowo-teoretyczny lokacji sztolni nr 5 w Górze Gontowa (auror:GES, rys. JA)

Schemat poglądowo-teoretyczny lokacji sztolni nr 5 w Górze Gontowa (auror:GES, rys. JA)

O sztolniach w Górze Gontowa, a konkretnie o ich ilości i rozmiarach, stanach ukończenia oraz przeznaczenia, istnieje tyle mitów, bredni i zabobonów, że chyba ich liczba przekracza już dziesiątki jak nie setki. Słyszałem i czytałem najróżniejsze, że jakoby są świadkowie, którzy widzieli tam zaraz po wojnie, iż wlotów do sztolni było kilkanaście (sic !), przy czym niektóre z nich miały 2 km długości i więcej, były obetonowane, ukończone, były w nich maszyny na ruchu (po wojnie !). Sztolnie według tych rewelacyjnych doniesień były widoczne na wielu poziomach (nie dwóch, a kilku !), według nich istniały również w górze szyby i studzienki, którymi można się było przedostać na każdy poziom sztolni do jej wnętrza (po drabince). O skarbach ukrytych w górze Gontowa (a konkretnie to w sztolni nr 3) już nie muszę chyba nikomu mówić. Każdy eksplorator zna te bajki (kwestia tylko czy w nie wierzy czy nie). Ludzie z okolicy, którzy pamiętają rok 1945 wspominają, że wejścia do sztolni były otwarte i drożne – wszystkie ! Jak się okazuje nie było ich wcale kilkanaście (tak podano w jednej książce..) tylko… 4. Niektórzy ze świadków zeznawali o sztolni nr 3 jako wykończonej, jakoby była wymurowana cegłą, do połowy pomalowana na biało, miała lampy elektryczne oraz komory boczne, gdzie znajdowały się narzędzia ślusarskie i jakieś maszyny – najwyraźniej mylą sztolnię nr 3 w Gontowej ze znajdującą się nieopodal sztolnią Helmutch (która również cały czas była dostępna). Inni z kolei twierdzą, że tunel miał jakieś 800 metrów, był w stanie surowym, w pewnym miejscu szedł pod górę a następnie gwałtownie opadał.. Według relacji niejakiego austriackiego inżyniera Moschnera sztolnia nr 3 to sztolnia o bardzo skomplikowanym układzie korytarzy i wielkich halach wewnątrz, gdzie w jednej z nich ukryto „coś” co zawinięte zostało w koce.. Są to według mnie mity-bajdy, które już praktycznie zostały obalone. Otóż prace mające m.in. na celu udrożnienie sztolni stanęły w miejscu, a konkretnie.. w przodku. Sztolnia 3 i sztolnia 4 to krótkie niedokończone sztolnie mające prawdopodobnie przypominać te z poziomu wyższego (sztolnia 1 i 2, ukończone do stanu surowego). Sztolnia nr 4 ma niespełna 100m i kończy się przodkiem. W sztolni nr. 3 powstały już wartownie, ale również po 100m kończy się ona przodkiem (informacja nieoficjalna). Jakie więc ceglane korytarze ? jakie betonowe hale ? gdzie ? jakie 2 km długości sztolni ? jakie „skarby” w niej ukryte w kocach, gdzie są te koce ??? Najlepsze jest to, jak ogrom eksploratorów łyknął te bajki Moschnera (tak samo jak młode bezmyślne pelikany łykają pokarm), do tego stopnia, że niedawno podczas prac przy sztolni za siatką jeden eksplorator stał i wrzeszczał do ekipy usuwającej zawał: „zaraz tunel skręci w lewo !!!”, z taką ekspresją emocji jakby był w jakimś amoku czy ekstazie. To są właśnie skutki tego jak łatwo jest pasjonata tajemnic zarazić kolejną brednią.

Na Moschnerowych bajkach w świecie eksploracyjnym oczywiście się nie kończy. Są również  wielcy entuzjaści niejakiego inż. Anthona Dalmusa (niemiecki oficer, wykwalifikowany inżynier oraz pracownik Organizacji Todt), a także nie wiele mu ustępujący mitoman T.Moderski (montował instalację cieplną w podziemnych bunkrach)  – on i jego opowiadania (bajki) biją rekordy.. a też mają obecnie swoich zaciekłych fanów.

Schemat poglądowo-teoretyczny lokacji ewentualnego wejścia do sztoloni nr 5 w Górze Gontowa (Autor:GES, rys.JA)

Schemat poglądowo-teoretyczny lokacji ewentualnego wejścia do sztoloni nr 5 w Górze Gontowa (Autor:GES, rys.JA)

Pewne pomiary na Górze Gontowa prowadziła swojego czasu również Grupa Eksploracyjna „Sikor” (GES). Byliśmy tam kilka razy (ja mieszkam bardzo blisko i znam dobrze te tereny). Znajduje się tam takie miejsce (daleko od sztolni nr 3), na które według GESu warto zwrócić szczególną uwagę. Miejsce to usytuowane jest za sztolnią nr. 1, również przy drodze, nieopodal zakrętu drogi. Od niej odchodzi w las krótka boczna droga, przy której, od lewej jest duże wybranie w górze. Po prawej znajduje się  strumyk z betonowa przepływką, a po przeciwnej stronie ulicy na zakręcie jest spory wyrównany do poziomu teren. Warto pamiętać, że poniżej biegły (kończyły się) tory kolejki. Jakby tego było mało, to w tym wybraniu (a także kawałek za nim w górze) zimą śnieg szybciej topi się niż w innych miejscach do koła. Jakieś kilka lat temu pod wpływem silnych deszczów namoknięta ziemia w wybraniu osunęła się i powstała w nim spora szczelina. Dziś już po niej nie ma śladu, widocznie była to tylko pustka w ziemi, ale czy naturalna ? Wydaje się, że jest to idealne miejsce pod sztolnie nr 5, oczywiście czysto hipotetyczną póki co i tak należy to traktować. Przedstawiam poniżej jeszcze kilka zdjęć tego miejsca.

Wybranie pod sztonię nr 5 w Górze Gontowa (???) fot. JA

Wybranie pod sztolnię nr 5 (?) w Górze Gontowa, fot. JA

Betonowa przepływka regulująca strumień, tuż obok bocznej drogi i wybrania pod ewentualną sztolnię nr 5 w Górze Gontowa

Betonowa przepływka regulująca strumień, tuż obok bocznej drogi i wybrania pod ewentualną sztolnię nr 5 w Górze Gontowa (foto: JA)

Panorama na TO miejsce: 1. betonowa przepływka, 2. boczna droga, 3. wybranie pod ewentualną sztolnie nr 5 w Górze Gontowa (foto: JA)

Panorama na TO miejsce: 1. betonowa przepływka, 2. boczna droga, 3. wybranie pod ewentualną sztolnie nr 5 w Górze Gontowa (foto: JA)

 Tajemnicza Włodyka

Wnętrze tajemniczego bunkra (Ludwikowice Kłodzkie), rozbite wejście wewnątrz...

Wnętrze tajemniczego bunkra (Ludwikowice Kłodzkie), rozbite wejście wewnątrz…

Zespół bunkrów i schronów w górze Włodyka fascynował mnie już gdy miałem 14 lat. Wtedy to po raz pierwszy biegałem z ciekawości po tej okolicy zaglądając do każdego możliwego wejścia. Moja rodzina mieszka w Ludwikowicach Kłodzkich, moi dziadkowie z tamtąd pochodzą, ich sąsiedzi, autochtoni, oraz ich znajomi (Żydzi pracujący wówczas w tamtejszym obozie filli Gross-Rosen) potrafili wiele na temat tych miejsc znajdujących się we wnętrzu tej góry powiedzieć. W zeszłym roku GES postanowiła zawitać do Włodyki, robiłem więc nie jako za przewodnika. Z oczywistych przyczyn technicznych nie wszędzie mogliśmy wejść, raczej to co można zobaczyć dzisiaj to jakieś 30 % tego co znajduje się we wnętrzu tej góry.

Cała sterta pojemnków  wnajdalszym korytarzu bunkra, im dalej, tym pojemników więcej..co zawierają ?

Cała sterta pojemników wnajdalszym korytarzu bunkra, im dalej, tym pojemników więcej..co zawierają ?

Jednak znaleźlismy coś o czym wczesniej nie miałem pojecia, zupełnie przypadkiem… Pewien lokalny złomiarz, którego akurat zastaliśmy tam przy „pracy” wskazał nam to miejsce. To bunkier – byłem w nim wcześniej – ale wówczas ściana wewnątrz nie była rozbita. Teraz mogliśmy przejść, jednak dalej trzeba było się gramolić. Wszystko było umazane jakąś czarną substancja (smoła ?), a na końcu w najdalszym z korytarzy, ciasnym, były ustawione w rzędzie duże białe pojemniki wypełnione jakaś substancją. Złomiarz mówił, że słyszał w swojej rodzinie, że tu rosjanie schowali jakieś paskudne chemikalia, wyglądało to tak.. nie chcieliśmy tego ruszać. Na temat tych owych chemikaliów następnie na próżno szukałem w internecie i w książkach. Nie ma nic o tym nigdzie napisane. Wygląda na to, że GES znowu ma swoje małe odkrycie. Generalnie nie interesują nas toksyny, jednak można przypuszczać, że są one prędzej pochodzenia niemieckiego (znajdowała się tam fabryka Dynamit AG i Molke Werke), a Rosjanie po wojnie poprostu czymś takim nie chcieli sobie brudzić rąk (nie miało to widocznie praktycznego zastostowania, może jakieś składniki do czegoś..) i schowali tam.

Dalszy kompleks Riese ??

Jakiś czas temu trafiliśmy zupełnie nieoczekiwanie na ślady wielkiego (być może) podziemnego kompleksu. Weszliśmy pierwsze 10 metrów (ściany, strop – pełny żelbet), szok, naprawdę robi wrażenie. Następnie pojawiają się „trudności”. Owe „trudności” są dla nas do przejścia, jednak by działać legalnie wymagają pozwolenia a takiego w tym miejscu na pewno nie dostaniemy. Jest opcja wejść na „krzywy ryj”, my jednak nie chcemy działać w ten sposób.. Szczęśliwie udało się nam namierzyć jeszcze jedno wejście. Jeżeli przesłanka jest prawdziwa, to mogę powiedzieć, że oba wejścia są oddalone najmniej o 2 km w linii prostej ( w linii prostej !) od siebie. W tym drugim miejscu już wystaraliśmy się o pozwolenie na wejście, tyle, że tu również napotykamy na „trudności” – jednak tym razem trochę „inne” (nie chodzi o żadne pieniądze)… Jak się to dalej potoczy, nie wiem, mamy kilka koncepcji na dalsze działania. Przesłanki i dowody na istnienie tam ogromnych podziemi są naprawdę mocne. Obecnie trwają przygotowania do eksploracji przez grupę GES, zostały podjęte już pewne działania, jednak na ile okażą się one skuteczne ? Póki co jak na złośliwą ironię w obliczu największego odkrycia w grupie GES zaczyna się dziać niedobrze. Stało się tak za sprawą naszego „prezesa” Piotra, którego bojaźliwa natura nie pozwala mu (nie po raz pierwszy) uczestniczyć z nami w ryzykownej eksploracji (sytuacja do złudzenia przypomina te kiedy przyznał dzień przed zimowym survivalem, że nie pójdzie bo panicznie boi się, że zmarznie..). Nie było by w tym nic złego (nawet w tym, że nie ruszając się z domu stale gorączkowo oczekuje wyników: „prześlijcie mi fotki”, „zdajcie relacje”) jednak o sprzęt, zaopatrzenie i transport dla nas jako „prezes” nawet nie myśli zadbać (musimy dbać sami). Postanowiliśmy działać dalej, nie zważając na to, że tym razem szczególnie przydało by się nam wsparcie w postaci pełnej mobilizacji wszystkich (podkreślam to słowo) sił eksploracyjnych GESu.

GALERIA:

Stalowa beczka z czasów II Wojny Światowej wewnątrz sztolni nr 1 w Soboniu (fot.Levy)

Stalowa beczka z czasów II Wojny Światowej wewnątrz sztolni nr 1 w Soboniu (fot.Levy)

JA przy ceglanym magazynie na ładunki wybuchowe wewnątrz sztolni nr 1 w Soboniu (foto: Levy)

JA przy ceglanym magazynie na ładunki wybuchowe wewnątrz sztolni nr 1 w Soboniu (foto: Levy)

JA wewnątrz sztolni nr 2 w Jaworniku (foto: Levy)

JA wewnątrz sztolni nr 2 w Jaworniku (foto: Levy)

JA w sztolni nr 3 w Osówce (foto: Eksplorator Sikor)

JA w sztolni nr 3 w Osówce (foto: Eksplorator Sikor)

JA w sztolni nr 2 w Górze Wołowiec (foto: Sikor)

JA w sztolni nr 2 w Górze Wołowiec (foto: Sikor)

JA w sztolni nr.2 w soboniu (foto: Levy)

JA w sztolni nr.2 w Soboniu (foto: Levy)

JA wychodząc ze sztolni nr 2 w Jaworniku (foto: Levy)

JA wychodząc ze sztolni nr 2 w Jaworniku (foto: Levy)

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 6 komentarzy

Sztolnie „ekstremalne”

 
JA w niedostępnej sztolni nr.2 w Jugowicach (Jawornik) - 12.2011

JA w niedostępnej sztolni nr.2 w Jugowicach (Jawornik) - 12.2011 (fot. levy)

Połknąłem bakcyla. Od tamtej pory mój rajd po dzikich niedostępnych sztolniach trwa. Mam na koncie już kilka zdobytych, niektóre z nich były szczególnie niebezpieczne. Te są właśnie najlepsze, wyzwalają bowiem dużą dawkę adrenaliny i dają niezapomniane przeżycia. Kto chce doświadczyć coś takiego musi iść do dzikiej niedostępnej sztolni. Tego nie da się kupić na półce w sklepie. Uważam, że warto tu zaryzykować.. 

Ostatnio sporo łaziłem po sztolniach, które uchodzą za ekstremalne, czyli takie, które są szczególnie niebezpieczne. Przyznam, że niekiedy naprawdę czułem, że żartów nie ma. Z kolei w innych nieco się zawiodłem na obiegowych opiniach o wielkim ryzyku jakie rzekomo mnie tam spotka. Z tych powodów chcę tu zrobić małe podsumowanie – w zasadzie czterech sztolni, o których mówi się głośno jako o szczególnie niebezpiecznych. Przeczytajcie i zobaczycie co mnie w nich spotkało i jakie są te sztolnie w rzeczywistości.

Ja w niedostępnej sztolni (nr1) w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

Ja w niedostępnej sztolni (nr1) w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

Sztolnia w Soboniu poza kilkoma fragmentami wydaje się być ogólnie dość bezpieczna. Na moje oko stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry. Nie widać tam szczególnych spękań, ani od spojeń, a warstwy gnejsu układają się pionowo. Trudno więc nazwać te sztolnie w całości ekstremalną, jednak… ma ona niezwykle trudny początek, a samo przedostanie się do jej wnętrza kandyduje do porównania z grą w rosyjską ruletkę. Mówiąc szczerze, nie spotkałem się jeszcze z tak hardcorowym wlotem do sztolni (ten w Jugowicach w sztolni nr.2 to jest przy tym NIC). Zaznaczę, że prawdziwe wejście tak naprawdę już nie istnieje, bo.. się zawaliło, dawno temu. Wchodzimy więc (a dokładnie mówiąc to się wczołgujemy), przez otwór wykonany nad stropem korytarza, wykopany w urwisku, z którego cały czas (calutki czas) obsypuje się ziemia.

Odkopujemy wejście do sztolni nr.1 w Soboniu (12.2011)

Odkopujemy wejście do sztolni nr.1 w Soboniu (12.2011)

Urwisko to jest pionowe i ma ładnych kilka metrów do góry (czyli ładnych kilkanaście ton skały i ziemi) . Jest to głównie piaszczysta gleba pomieszana z niezwykle zbutwiałymi fragmentami gnejsu. Całość jest jak wyschnięta plastelina, która kruszy się i obsypuje nawet od dźwięków wypowiadanych słów. Co słowo głośniej to leciała z góry spora garść ziemi, obsypując  nam otwór. Wejście to oczywiście było początkowo niemal całkowicie zawalone, więc aby się dostać do środka musieliśmy je łopatą odkopać. Trwało to jakieś 40 minut, aż w końcu było na tyle szerokie by można się było nim leżąc (na plecach) przecisnąć. Czekał nas jeszcze spory kawałek (kilka metrów) zanim można było stanąć normalnie na nogi, a przecież tu już nie było możliwości wynoszenia ziemi łopatą, więc czołgając się nogami do przodu niejako wpychaliśmy tę ziemię do wnętrza sztolni torując sobie w ten sposób drogę. Nie wiem jak wyglądało sklepienie na tej długości bo starałem się o tym nie myśleć, wiem tyle, że diabelnie się sypało na całe ciało… W końcu stanęliśmy na nogach. Przed nami sztolnia.

JA w niedostępnej sztolni nr1. w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

JA w niedostępnej sztolni nr1. w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

Pierwsze kilka metrów sztolni ma sklepienie i ściany boczne w opłakanym stanie, miało się wrażenie, że zaraz się zawali.. ale dalej było już całkiem znośnie. Po około 60 metrach był pierwszy obwał (jeden z bardzo nielicznych w tej sztolni) i trzeba było nad nim przejść. Tu kolejne niebezpieczeństwo bo ciśnienia powstałe pod naporem sił górotworu wyparły jedynie część skały, reszta dosłownie wisiała nad głową niczym gilotyna nad skazanym mogąca w każdej chwili opaść. Dalej było w porządku, poza jednym fragmentem gdzie zaczynało brakować tlenu. Najwyraźniej był tam niewielki wyrzut CH4, który jako, że lżejszy od powietrza umiejscowił się w górnych partiach w przekroju korytarza, i wypierał tlen. Odczuł to szczególnie mój kolega (ze względu na to że jest wysoki).

JA w niedostępnej sztolni nr.1 w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

JA w niedostępnej sztolni nr.1 w Soboniu, 12.2011 (fot. levy)

Ogólnie sztolnia bardzo ciekawa, bardzo długa, czytałem że ma 700 m długości, ale sądzę, że ma znacznie więcej. Do tego sporo wyrobisk bocznych symetrycznych, posiadających liczne otwory strzałowych, w których tkwią jeszcze kotwy. Można znaleźć szalunki, wzmocnienia z desek, poniemieckie śruby, wkręty, starą zardzewiałą beczkę a nawet jest tam ceglany magazyn na ładunki wybuchowe. Jakaś część korytarzy jest zalana, szczególnie ta po uskoku (tzw. sztolnia nr2), na głębokość nie przekraczającą 80 cm. Woda jest krystalicznie czysta a dno bardzo równe, żwirowate. Wentylacja o dziwo jest dobra, co daje mocno do myślenia…. przy tak małym ciasnym i jedynym wejściu, w dodatku zimują tam nietoperze.

JA w niedostępnej sztolni nr2. w Jugowicach (Jawornik), 12.2011 (fot. levy)

JA w niedostępnej sztolni nr2. w Jugowicach (Jawornik), 12.2011 (fot. levy)

Sztolnia nr 2 w Jugowicach (Jawornik), ma opinie mrocznej ekstremalnej koszmarnej sztolni, mówi się o niej, że jest miejscem, którego nie powinno się szukać by do niego wejść bo można z niego nie wyjść. Kiedy tam byłem odniosłem zupełnie inne wrażenie. Początkowy odcinek wraz z wejściem jest zasypany i do sztolni dostać się można jedynie pionowym (niemal) wejściem (ale nie ekstremalnym tak jak miało to miejsce w przypadku sztolni na Soboniu) wykopanym nad sklepieniem sztolni. Jakoś wyrobiska jest na mój gust b.dobra, jest to twardy ciemny gnejs, w większości o lekko skośnym układzie warstwowym, niekiedy (ale bardzo rzadko) przeplatany żyłą piaskowca. W sztolni panuje niesamowity bałagan, jest cała kupa pozawalanych obślizgłych (nie radzę na nie stawać) szalunków, błota i gruzu (co miało odpaść to odpadło, nie widziałem tak jakiś szczególnie wiszących od spojonych niebezpiecznie fragmentów skalnych). Jedynie niebezpieczeństwo jakie się pojawiło (i to solidne) to ze strony gazów aromatycznych, a dokładnie to związków siarkowodoru. Było go tam takie stężenie w jednej z partii korytarzy, że aż szczypało w oczy, nie dało się normalnie oddychać. Ten gaz jest silnie trujący, trzeba było ominąć ten korytarz.

JA - wychodząc ze sztolni nr.2 w Jugowicach (Jawornik), 12.2011 (foto.levy)

JA - wychodząc ze sztolni nr.2 w Jugowicach (foto.levy)

Układ wyrobisk w niedostępnej sztolni nr.2 w Jugowicach jest nieco bardziej zagmatwany niż w innych sztolniach, ale nie na tyle by się w nim zgubić i mieć problemy ze znalezieniem wyjścia. Wentylacja generalnie niezła, obecne są tu również zimujące nietoperze. Sztolni tej w żaden sposób nie nazwałbym ekstremalną, moim zdaniem nie zasługuje na te miano. Poza tym jest najmniej ciekawa ze wszystkich jak dotąd poznanych przeze mnie podziemnych kompleksów. Nie polecam.

Zdecydowanie bardziej niebezpieczna od sztolni nr2 w Jugowicach jest dzika sztolnia nr.3 w Osówce. Przypomnę, że w Osówce jedynie sztolnie nr.1 i nr.2 są udostępnione do zwiedzania, sztolnie nr.3 już nie. Tam można jedynie zwiedzać samemu, na własną rękę, tak jak te wyżej przeze mnie opisane dwie. Na temat sztolni nr.3 w Osówce pisałem poprzednim razem, więc tu trochę tylko o niej dopowiem..

JA w niedostepnej sztolni nr. 3 w Osówce (fot.sikor) ;12.2011

JA w niedostepnej sztolni nr. 3 w Osówce (fot.sikor)

Sztolnie te nazywam ekstremalną, ze względu na niebezpieczeństwo jakie się tam czai. Otóż onegdaj wlot do sztolni był zawalony a całość aż po strop zalana wodą. Kiedy odkopywano wejście koparką uderzono prawdopodobnie łychą po spągu i w ten sposób mocno naruszono skałę nad wejściem, która się rozwarstwiła wewnątrz i teraz wisi nad głową.. pytanie tylko kiedy ta gilotyna spadnie. A jeżeli ona nie spadnie, to spaść może kolejna, która jest nieco dalej wewnątrz za pierwszą tamą, a za nią jest kolejna… Jeżeli tak się stanie to woda która znajduje się w sztolni (i cały czas z niej wypływa) nie będzie miała już odpływu, jeżeli nastąpi zawał (kilkanaście ton ziemi które uniemożliwi wam wyście) to woda zacznie się natychmiast spiętrzać, aż po sam strop. Powierzchnia tlenowa w tej sztolni jest niewielka, gdyż woda tam się znajdująca (na całej długości sztolni) ma średnio 90 cm głębokości, a sztolnia od lustra wody do stropu nie jest zbyt wysoka (nie jest też długa a przypomnę, że zawał może nastąpić w każdym jej miejscu, gdyż sztolnia mocno butwieje od nadmiaru wilgoci – tam wszystko się sypie). W dodatku jest tam słaba wentylacja a obecność siarkowodoru daje o sobie znać. W przypadku zawału kiedy znajdziecie się po wewnętrznej jego stronie, to pozostaje wam poszukać odpowiedzi na jedno pytanie: Prędzej się udusicie z braku tlenu czy prędzej woda sięgnie stropu i się utopicie w brudnej lodowatej wodzie ? Bo szanse na to, że zdąża Was odkopać na czas, są moim zdaniem zerowe.

JA w niedostępnej sztolni nr.2. w Gontowej, 12.2011 (fot.levy)

JA w niedostępnej sztolni nr.2. w Gontowej, 12.2011 (fot. Bartek N.)

Najbardziej niebezpieczną i ekstremalna sztolnią z jaką się do tej pory zetknąłem pozostaje wciąż sztolnia nr1 i nr.2 w Gontowej. O tej sztolni i o tym co niebezpiecznego się tam znajduje pisałem szczegółowo poprzednim razem, tak więc odsyłam w tym miejscu do poprzedniego wpisu (warto). Tutaj dodam tylko, że Mariusz Aniszewski ani trochę nie przesadził pisząc w swojej książce, że ta sztolnia jest bardzo niebezpieczna, i że „będąc w środku słyszy się niemal sypiący ze stropu gruz” (cyt. str. 146, „podziemny świat Gór Sowich, Aniszewski-Zagórski) ….. a książka była pisana przecież 10 lat temu.. teraz w tej sztolni to jest już prawdziwa masakra, układ warstw miękkiego piaskowca jest przeważnie poziomy zaś przekrój korytarza jest kwadratowy co było kardynalnym błędem ze strony nadzorujących drążenie sztolni (chodzi o niekorzystny rozkład ciśnień pod wpływem sił górotworu, czyt. Mechanika Górotworu). Jedyną zaletą, która wydawać by się mogło łagodzi ekstremalność tej sztolni jest fakt, że posiada ona dwa wejścia, które się ze sobą łączą w środku. Niestety, patrząc na to jaki charakter mają tam obwały oraz odspojenia, to łatwo można wywnioskować, że drugie wyjście/wejście jest tak naprawdę bez znaczenia (chyba, że w przypadku wentylacji) bo gdy takowy już nastąpi, to po prostu nie zdążycie z pod niego uciec (zwykle oberwanie następuje tam na długość kilkunastu metrów korytarza).

W sztolni w Gontowej znajduje się CO2, tzw. „cichy zabójca”. Migruje on w jednym z dalszych korytarzy tuż przy podłodze. Poczułem jego obecność bowiem nogi od stóp do kolan zaczęły mi się dosłownie pocić z gorąca. Wystarczy, że gdybym wtedy schylił się twarzą do ziemi (np. zawiązać sznurowadło buta), to już bym pewnie nie żył.. (w zależności od stężenia, ale sądząc po tym jakie gorąco czułem, to było ono niemałe).

Na koniec powiem tak: Generalnie mocno polecam sztolnie ekstremalne. Gwarantują one wysoki poziom adrenaliny, niezapomniane emocje i świetną zabawę. Tylko uwaga: to wciąga !

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 6 komentarzy

W podziemiach…

JA- w niedostepnej sztolni nr.3 w Osówce (12.2011)

JA- w niedostepnej sztolni nr.3 w Osówce (12.2011)

Poniemieckie sztolnie z czasów II wojny światowej dzielą się zasadniczo na dwa rodzaje:  Pierwsze: znane, zbadane, udostępnione do zwiedzania, z przewodnikiem, za raczkę… i drugie, które stoją na uboczu, uznane za zbyt niebezpieczne, przez to nieudostępnione, często nie do końca zbadane i poznane, bardzo niebezpieczne i a ich zwiedzanie na własną rękę może skończyć się tragicznie. W moim życiu zwiedzałem już różne podziemne kompleksy, bunkry, grobowce, świątynie, sztolnie, kopalnie, jaskinie, itp. przy tym prawie zawsze był przewodnik, było ciekawie, jednak brakowało mi tego ryzyka, tego dreszczu niepewności, więc postanowiłem to nadrobić i zwiedzić to, co do zwiedzania normalnie dostępne nie jest…

JA - wchodząc przez szczelinę do "dzikiej" sztolni nr. 3 w Osówce (12.2011)

Gdyby ktoś mnie zapytał dlaczego właściwie to robię, to odpowiedziałbym, że z tego samego powodu dla którego ludzie skaczą na bungee – adrenalina. Jest jednak różnica: skok na bungee trwa zaledwie kilka sekund, i tylko przez ten czas twój organizm wytwarza ją w iście apokaliptycznych ilościach. W sztolni zwykle przebywasz znacznie dłużej, minuty, godziny.. kiedy na bungee pójdzie coś nie tak twoje życie zakończy się w ułamku sekundy – i po sprawie, po prostu się roztrzaskasz. W sztolni jeżeli cię przysypie obwał lub odetnie drogę powrotu, czeka cię bardzo długa i powolna śmierć w niewyobrażalnych męczarniach.. tam nie ma możliwości wezwania pomocy (brak zasięgu), NIKT ci nie pomoże.

wejście do sztolni nr. 1 w Gontowej (12.2011)

Przedstawię Wam teraz dwie (moim zdaniem najciekawsze) dzikie sztolnie, uznane za najbardziej niebezpieczne jakie znajdują się w Górach Sowich. Dodam, że zwiedzając je, mieliśmy niekompletny sprzęt, co dodatkowo podnosiło nasze ryzyko.. Brakowało nam detektorów gazów, tlenomierzy oraz kasków na głowę. Nie muszę chyba wspominać jakie konsekwencje stanowi np. bezzapachowy podziemny CH4, CO i CO2 (cichy zabójca) oraz strefy beztlenowe (to już pewna śmierć). A mimo to poszliśmy…

JA - w korytarzu sztolni nr.1 w Gontowej, jedyny bezpieczny odcinek tej sztolni..

O ile dzikie sztolnie w Soboniu i Osówce (sztolnia nr.3) wydają się względnie bezpieczne, te w górze Gontowa już nie. Tam nie było bezpiecznie 12 lat temu kiedy byłem tam po raz ostatni, a obecnie to możecie sobie wyobrazić co się musi tam dziać skoro trzecie wejście zniknęło z powierzchni ziemi… Gontowa chce urwać jaja nawet najbardziej twardym eksploratorom, a mowa tu o dwóch dzikich sztolniach znajdujących się w jej wnętrzu, biegnących w kierunku pd.-zach, których wloty leżą na wysokości około 640 m n.p.m. W ich wnętrzu przy każdym kroku ściany obsypują się tworząc obwały, sterty gruzu, kamieni i głazów, które z kolei zalegają korytarz (nie rzadko na długość kilku metrów, a niekiedy więcej) i tym samym skutecznie utrudniając swobodne poruszanie się lub całkowicie je uniemożliwiając. Sklepienia sztolni (zwłaszcza nr.2) są mocno spękane, liczne obwisy, obsunięcia, załomy i zawały, słowem: adrenalina tryska uszami i wyłazi wszystkimi porami skóry kiedy się tam jest (to jest jak jeden wielki rollecoster z tą różnicą, że “jazda” nie twa kilka sekund a znacznie dłużej.,.)

JA - w sztolni nr. 1 w Gontowej, pokonując pierwszy obwał

Kompleks sztolni w Gontowej to miejsce mające bardzo złą opinię, wchodzą tam mężczyźni z jajami, ale często wychodzą z niej jak dziewczynki z przerażeniem w oczach mając na ustach wypisane „ja dalej nie idę”. Jak się okazuje zwykły kawałek góry z wykopaną w niej jaskinią weryfikuje wszelkich „twardzieli”. Pierwszego dnia miało iść ze mną pięciu, poszło dwóch.. z czego jeden gdy tylko doszedł do tego dużego obwału (patrz.foto poniżej) przez który trzeba się było przeciskać pod sklepieniem, to zrobił się blady jak kreda, a oczy natychmiast powiększyły mu się trzykrotnie.. zaczął dygodać na całym ciele jakby opętał go jakiś duch, który właśnie zaatakował mu gardło, przez co ledwo wybełkotał to co już było dla mnie jasne.., że dalej nie idzie. Chcesz wiedzieć czy twój kolega to faktycznie kozak ? poślij go do Gontowej, niech sobie nawet weźmie swoim dyskotekowym zwyczajem kilka łyków odwagi z butelki, to jak już wiem, i tak nic nie da.. (trzeźwieją tam natychmiast, strach jest silniejszy). Sztolnia nr. 2 w Gontowej jest jak tester, jak wykrywacz kłamstw. Nagle okazuje się kto ma jaja a kto tylko nauczył się udawać, że je ma.

JA - w sztolni nr.2 w Gontowej, pod dużym obwałem

Większość sztolni wykuto w gnejsie prekambryjskim, który jest mocno odporny na wietrzenie i erozje co z kolei czyni go jedną z najtwardszych skał. Wyjątkiem jest właśnie kompleks Gontowa, który jest w bardzo miękkim piaskowcu (nasiąka łatwo wodą i kruszy się jak babki z piasku). Niemcy szybko porzucili prace nad tymi sztolniami, idąc po rozum do głowy.. Obecnie oba wejścia są zakratowane (jednak da się przejść) , jeżeli ktoś ma ochotę doświadczyć jakie to uczucie kiedy poziom adrenaliny sięga w organizmie zenitu i wylewa się z niego wiadrami to wystarczy się tam zapuścić (sztolnia 1 i 2), wcześniej mimo wszystko radzę się nad tym sześć razy zastanowić…

Osówka 3 (sztolnia odwadniająca – niedostępna do zwiedzania)

JA - w niedostępnej sztolni nr.3 (odwadniająca) w Osówce (12.2011)

Panuje błędna opinia (zapewne autorstwa tych, którzy bali się tam zapuścić dalej), że dzika sztolnia nr. 3 w Osówce kończy się prostopadle do zbudowanej wewnątrz żelbetonowej „tamy” utrzymującej poziom wody w sztolni – a to jest nie prawda ! Można iść dalej, z tą różnicą, że o ile droga od wejścia do samej tamy jest całkiem drożna to dalej już (za tamą) od linii prostej zaczyna wiać prawdziwym hardcorem… Sztolnia jest czesciwo wyszalowana, tyle, że tak zbutwiałymi belkami, że wystarczy na nie plunąć by się rozsypały.. reszta jest w stanie surowym. Dno sztolni jest bardzo nierównomierne, dużo zalegających łupków odpadłych od sklepienia i ścian bocznych, oraz zmurszałych zatopionych szalunków, między którymi tworzą się dość niespodziewanie głębokie szczeliny, dziury i wykroty – to wszystko sprawia, że poruszanie sie tam jest niezwykle uciążliwe i mozolne.

JA - w najdalszych zakątkach sztolni nr. 3 w Osówce (12.2011)

Do tego dochodzi lodowata woda z której po zmąceniu wydobywa się wyraźnie wyczuwalny trujący zapach siarkowodoru (H2S) świadczący o jego obecności (choć nie w tak dużym stężeniu, zwłaszcza w początkowych partiach sztolni gdzie istnieje jeszcze jako taki przepływ powietrza). Kolejnym nieporozumieniem jest opinia, że sztolnia jest bezpieczna bo jest wykuta w twardej skale (gnejs prekambryjski) – bzdury. Jest przede wszystkim mocno zbutwiała, i jej fragmenty odchodzą od sklepienia i ścian bocznych całymi płatami, gdzie by nie dotknąć tam się sypie. Ogólnie cała sztolnia butwieje i nie zdziwię się jeżeli za jakiś czas usłyszę o jej całkowitym samoistnym zawaleniu się.

Generalnie polecam obie te sztolnie (Gontowa, Osówka-3) dla ludzi mających naprawdę stalowe nerwy i rządnych prawdziwych ekstremalnych wrażeń, których się już nie zapomina.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 5 komentarzy

Mój trening (+ galeria zdjęć)

JA (07.2011)

JA (07.2011)

Zasadniczo mój trening różni się od typowego wzorca jaki praktykuje większość ludzi uczęszczających na siłownię – dlatego postanowiłem o nim napisać, zwłaszcza, że w ostatnim czasie coraz więcej pytań otrzymuję, o to jak ćwiczę, czy ćwiczę i czy dużo ćwiczę, itd.

Podczas gdy standardowy harmonogram ćwiczeń zwykle zamyka się w trzech-czterech dniach w tygodniu (tak jest zalecane przez fachowców) i obejmuje średnio 3 do 5-ciu ćwiczeń wykonywanych w seriach (z odpowiednią liczbą tzw. powtórzeń) na poszczególną grupę mięśniową a pozostałe dni w tygodniu wolne od treningu przeznacza się na regenerację i tym samym rozwój tkanki mięśniowej – ja ćwiczę codziennie. Ograniczam się tu   jednak do trenowania tylko wybranej grupy mięśniowej każdego dnia (każdego dnia innej) poddając ją jednemu lub dwóm ćwiczeniom (nie licząc tzw. „brzuszków”). Według mnie jest to zdecydowanie bardziej praktyczne i skuteczne.

KORZYŚCI z MOJEGO wzorca treningowego:

Przede wszystkim daje to większą oszczędność czasu: 1-2 ćwiczenia w całości zajmują 20-30 minut (max) + bieganie. Ćwicząc 2-3 razy w tygodniu, spędzasz na siłowni całe godziny ze względu na zagęszczoną ilość ćwiczeń, które wykonujesz jednego dnia. Wówczas w „całości” poświęcasz go na siłownię. Pytanie co zrobisz gdy coś „ci wypadnie”, będziesz przekładał planowy trening na inny dzień ? W ten sposób pomału wszystko psujesz.. Myślę, że to jeden z tych powodów dla których ludziom zwykle się szybko odechciewa…

Po drugie łatwiej jest utrzymać poziom testosteronu w organizmie na zwiększonym poziomie jeżeli jego pobudzanie poprzez trening siłowy odbywa się codziennie a nie 3 razy w tygodniu.

Po trzecie wykonując ćwiczenia siłowe każdego dnia, przysadka mózgowa jest w stanie wytworzyć więcej somatotropiny (w trakcie treningu i podczas po treningowej drzemki) niż kiedy zostaje w ten sposób pobudzana jedynie kilka razy na tydzień.

Po czwarte podczas treningu siłowego i aerobowego wzrasta w organizmie poziom beta-endorfin (tzw. hormony szczęścia) i fenyloetyloaminy PEA (tzw. neuroprzekaźnik szczęścia). To właśnie one wywołują doskonałe samopoczucie i zadowolenie z siebie po wysiłku fizycznym. Nazywane są też „wewnętrznymi morfinami” ponieważ działają podobnie i w pewnym stopniu również uzależniają. Dzieje się tak jedynie wówczas gdy są wytwarzane w organizmie codziennie, a więc należy trenować każdego dnia by codziennie móc je wytworzyć, tak by sie uzależnić.. – nie ma nic lepszego jak uzależnienie od zdrowego treningu co znacząco ułatwia sprawę u osób mających okresowo problemy z motywacją do systematycznych ćwiczeń (np. „nie chce mi sie dzisiaj”).

Po piąte, trenując każdego dnia, sumarycznie w przeciągu całego tygodnia wykonasz więcej ciężkiej pracy i więcej różnorodnych ćwiczeń niż trenując 2-3 razy w tygodniu.

Po szóste wykonując 4-5 ćwiczeń w seriach (zwykle 3-5) ćwicząc 3 razy w tygodniu powodujesz zbyt wielki stres dla organizmu, który reaguje nadmierną produkcją tzw. hormonu stresu – kortyzolu. Każdy wysiłek fizyczny nie praktykowany codziennie to dla organizmu stres – czy to ci sie podoba czy nie, obciążasz układ nerwowy. Nadmiar stresu (kortyzolu) dodatkowo działa zbytnio katabolicznie na twoje mięśnie w całym organizmie – rozważ to czy warto. Trenując codziennie, organizm się przyzwyczaja, nie reaguje już stresem na coś co dobrze zna.

Owszem możesz ćwiczyć prawie codziennie po kilka godzin dziennie jak zawodowy kulturysta.. z czasem też przyzwyczaisz organizm (swoją drogą kiedy znajdziesz w ten sposób czas na życie prywatne, pasje, obowiązki domowe, załatwianie różnych spraw, itp. to ja nie wiem..)

MOJA MOTYWACJA

Trenuje dlatego bo świetnie się czuję po ciężkim treningu. Zdaje sobie sprawe z tego jak zbawienny jest trening z obciążeniem na mój cały organizm, uwielbiam czuć się w formie, pozwala mi to na 'wieczne bycie młodym’, nie weobrażam sobie siebie jako tłustego wieprzownika siedzącego z miską chipsów i piwem przed TV (chyba prędzej bym sobie poszedł i w łeb strzelił), któremu sadło wylewa się ze spodni. Mam zamiar trenować na siłowni do 45 roku życia, a biegać do późnej starości. Trenować zacząłem już w wieku 15lat, z powodów rywalizacji „na podwórku”, później przerwy, później znowu wracałem, motywy były różne, od 26 roku życia trenuje już tylko i wyłącznie z tych wyżej wymienionych powodów (miałem przerwe 2 lata) a od 29 roku życia zasuwam bez przerwy i tak chcę by już zostało i koniec.

MÓJ TRENING

JA (07.2011)

JA (07.2011)

Trenuję w siłowni (mam swoją własną), codziennie wykonuje jakieś ćwiczenie z obciążeniem.

Biegam – zwykle 6 dni w tygodniu, niekiedy 7 dni w tygodniu przez dwa tygodnie, następnie dwa dni przerwy w bieganiu (za to w tym czasie basen), i znowu 7 dni w tygodniu przez dwa tygodnie.. zwiększając przy tym ilość km (okres budowania formy). Staram sie różnicować trening zarówno siłowy jak i aerobowy. Wyjątkiem jest ostra zima (wysoki mróz i wielkie zaspy śniegu), wówczas dokładam basen.

Basen – tu sprawa jest prosta, pływam nie mniej niż 1 km kraulem bez odpoczynku 2-3 razy w tyg. (okres budowania formy), rzadko 2 km (okres apogeum formy).

Brzuch – traktuję jako osobny element treningowy, więc postanowiłem o tym kilka słów napisać: Podstawą jest brak tkanki tłuszczowej – truizm, ale w 100% prawdziwy. Druga sprawa to sam trening, systematyka i cierpliwość to żelazny fundament. Ja preferuje trening kombinowany (odnosi się to także do pozostałych grup mięśniowych), przykładowo: jednego tygodnia zasuwam ostro po 1000 brzuszków każdego dnia, w następnym robię już co drugi-trzeci dzień 500 ale ze sporym obciążeniem, na zagłówku, z hanklami, na drążku, itp. później znowu 1000, niekiedy zmniejszam prędkość wykonywania, innym razem robię  je na akord, bywa, że robię cały tydzień bez nawet jednego brzuszka (przerwa).

DOPING

Nie stosuję dopingu. (nie stosowałem nigdy)

Przy okazji zaznaczę, że głupotą jest sądzić, że sterydy to tylko w konsekwencji  pryszcze.. To są hormony a nie witaminy. Dla mnie to czysty masochizm, sadyzm i autodestrukcja zwiększać sztucznie poziom androgennych hormonów ponad ich fizjologiczną normę aż do całkowitego zatrzymania własnej endogennej produkcji. Jeżeli komuś się wydaje, że łyknie sobie potem Clomid i HCG i po sprawie bo wszystko wróci do normy to się grubo myli. Hormony odpowiadają za naszą psychikę, nasze myślenie, zachowania. Raz nagięta psychika może nigdy już nie wrócić do normy, tym bardziej że dla takiego człowieka po tzw. cyklu z jego punktu widzenia percepcja własna nie ulega zmianie, tym czasem ulega i bywa tak, że już nie odwracalnie. Poza tym fizjologiczne skutki uboczne stosowania sterydów to zdecydowanie więcej niż zwiększona retacja wody, wypadające garściami włosy i pryszcze.. Hormony działają na receptor a nie bezpośrednio na komórkę. Należy pamiętać, że dobowy cykl hormonalny w organizmie ulega znacznym wahnięciom w zależności od pory dnia, do tego dochodzi wiek. Tak więc przykładowo receptory adrogenowe obciążane są zwykle najbardziej rano (u mężczyzn), zaś wieczorem jest już zupełnie odwrotnie – wówczas nie jako 'odpoczywają’. Kiedy podniesiesz poziom testosteronu ponad fizjologiczna normę, podając go w zastrzykach z zewnątrz (testosteron ma długi okres pół-trwania w organizmie) wówczas receptory obciążane są maksymalnie przez 24 / h, więc zapytam: czy wiesz co ty robisz ? Według mnie takie zarzynanie receptorów, to jest jak strzał w oba kolana (w łękotkę) z kalibru 9 mm. Jeżeli wyeksploatujesz receptory (a nadmienię, iż to są bzdury, że receptory jedynie się „zapychają” i można je „przetkać” – nie wiem kto wymyślił coś takiego, ale to krąży po sieci..) to koniec. Twoje hormony nie będą działały nawet po tym jak przywrócisz ich naturalną endogenną produkcję, skutkiem czego podział twoich komórek będzie następował zdecydowanie szybciej, a to oznacza szybsze starzenie się organizmu (jak myślisz, dlaczego zawodowi kulturyści mają tak poorane twarze ? wysiada im wszystko a na starość lamią się jak spróchniałe gałęzie. lub w ogóle tej starości nie dożywają). Ja m.in. z tego powodu na doping mowie stanowczo NIE.

ODŻYWIANIE, SUPLEMENTACJA…

Nie biorę białka syntetycznego, odżywek, kreatyny… to często bez sensu, liczy sie cieżki trening. Uważam, że mięśnie przede wszystkim trzeba wypracować, trening trening trening, systematyczny, konsekwentny trening. Mięśnie wcale nie potrzebują aż takich ilości tych składników do wzrostu jak ogólnie sie podaje w czasopismach kulturystycznych (a tak naprawdę chodzi tylko o sprzedaż tych produktów by zarobić kasę na ludzkiej naiwności wciskając kit). Wzrost (mięśnie, kości) odbywa się według praw rządzących biochemią organizmu. Przykładowo: mam kolegę który pochodzi z rodziny wielodzietnej gdzie była taka bieda, że często nie mieli co do garnka włożyć. Chodził głodny, nie dojadał, a zawsze był bardzo wysoki i ostatecznie urósł ponad metry ! Wiele też innych takich przypadków znam.. np. pewien inny mój kolega był w podobnej sytuacji, jednak na siłownie chodził, po pięciu latach systematycznych treningów jego imponującej siły i naturalnej muskulatury można było mu tylko pozazdrościć a jadł „same” ziemniaki.. Poza tym nie podobają mi sie mięśnie „zbudowane” na kreatynie. Uważam, że ciężko wypracowane włókna mięśniowe bez specjalnego 'wspomagania’ zapewniają w konsekwencji bez porównania większą moc (siła), mają bardziej atrakcyjny wygląd i są zdecydowanie bardziej trwałe (pozostają nawet na długo po całkowitym zaprzestaniu treningów) od tych budowanych „na budyniu”.

MOJE OKRESY ROZTRENOWANIA I OKRESY BUDOWANIA FORMY

Nie da się utrzymać szczytowej formy przez cały czas. To jest niemożliwe i naturalne. Muszą istnieć okresy planowego roztrenowania (nie licząc tych losowych), „biegu jałowego” a także czas wzmożonego budowania formy aż do apogeum. Na to składa się praktycznie cały mój trening (w skali roku). Zaznaczam, że ja praktycznie cały czas trenuje, bez przerwy utrzymuję formę na określonym poziomie (okres całkowitego planowanego roztrenowania to u mnie zaledwie kilka dni), nazywam to biegiem jałowym. Jednak kiedy przychodzi okres kiedy chcę osiągnąć znaczny progres wówczas te treningi po prostu intensyfikuje (przykładowo nie biegam juz 5 km dziennie jak zwykle, tylko 10-15 a ostatecznie 20km prawie każdego dnia w tygodniu, dokładam też basen i kilometry robione w nim, a w zależności od potrzeb zwiększam też obciążenie na siłowni i ilość robionych powtórzeń, itd. )

SAUNA

JA - po wyjściu z sauny

JA - po wyjściu z sauny

Polecam saunę po ciężkim treningu raz w tygodniu. Nie siedzę tam „godzinami” sądząc, że w ten sposób coś mi to da (tylko odwodniłbym i osłabił organizm). Lubię zawitać po treningu na saunę na tej zasadzie: wchodzę do środka, siedzę 5-8 minut przy wysokiej temp. (100’C minimum, zalecane 120’C) następnie wskakuję pod lodowaty prysznic (lub w zaspę śniegu – patrz foto z boku. kliknij je żeby powiększyć) na 1-2 minuty. Następnie powtarzam cykl (szybkie nagrzewanie organizmu w wysokiej temp. i jeszcze szybsze schładzanie w niskiej – czyli tzw. „hartowanie”) 3 razy. Takie korzystanie z sauny pozwala mi się solidnie zrelaksować, zwiększa w organizmie poziom oxytocyny, która przyspiesza powysiłkową regenerację. Sauna usprawnia też termoregulację oraz podnosi elastyczność struktur łącznotkankowych co ma z kolei korzystny wpływ na koordynacje ruchową.

MOJA GALERIA (07.2011)

 

 

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 5 komentarzy

Bear Grylls

Bear Grylls

Bear Grylls

Bear przemierza najdalsze zakątki naszej planety i pokazuje jak przetrwać w trudnych warunkach – usłyszałem to po raz pierwszy jeszcze w zeszłym roku. Obejrzałem wówczas z ciekawości kilka odcinków i pamiętam, że uśmiałem się przy tym jak trzeba. Stwierdziłem „faktycznie, pokazuje…” i w zasadzie na tym byłby koniec, tematu by nie było, gdyby nie to, że od jakiegoś czasu słyszę, że Bear coraz częściej gości w umysłach wielu jako super-bohater, który „naprawdę pokazuje jak przetrwać w każdych warunkach”…Są tacy, którzy potrzebowali sporo czasu by zrozumieć, że Bear to tylko przygodowy paradokument obfitujący w reżyserowane tricky na każdym kroku, a mimo to wciąż uważają, że to tak naprawdę bez znaczenia, gdyż „Bear pokazuje super techniki przetrwania..- i to się liczy, a nie reżyserka”. Ręce i nogi opadają. XXI wiek – ludzie dorośli. Ja oglądałem ten cyrk jakieś niespełna pół roku temu i jakoś nie mogę sobie przypomnieć bym widział tam „super techniki przetrwania”, więc postanowiłem obejrzeć to raz jeszcze (na wszelki wypadek, może mi wtedy coś umknęło..) i spróbować te techniki przetrwania jakoś tam odnaleźć.. skoro są..

Wybrałem losowo dwa odcinki. Powiem skrótowo o każdym z nich, przy czym nie będę czepiał się reżyserki – to już wszyscy wiedzą, że Bear je między „posiłkami” (nie je robaków) i nocuje w hotelach zamiast na otwartym terenie, wszystko ma przygotowane, zaplanowane jak każdy normalny aktor na planie filmowym – to już powszechnie wiadome. Ja skupie się (głównie) na „technikach przetrwania”.

Odcinek: Syberia

Syberia to ponad 10 mln km2, z czego większa część leży w strefie klimatu umiarkowanego chłodnego. Na pn. panuje klimat subpolarny i polarny, na pd. umiarkowany ciepły. Temperatury średnie miesięczne maleją w lipcu od 22C na pd.-zach. do 2 5C na krańcach pn., w styczniu od -16C na pd.-zach. do -50C na pn.-wsch. (w okolicach Wierchojańska i Ojmiakonu minim. temp. spadają do  -70C). Klimat Syberii jest jak widać wybitnie i skrajnie kontynentalny. Stąd moje pierwsze pytanie:

W jakiej części Syberii wylądowali ? i o jakiej dokładnie porze roku ? o tym w programie ani słowa. Wspomniano jedynie na samym początku, że temperatury na Syberii spadają do -70C a rzadko przekraczają -30C, następnie Bear zaznacza, że „powieki można odmrozić już w kilka sekund” a „mróz może was zabić w kilka minut” i „to będzie najtrudniejsza wyprawa w mojej karierze” – dodaje. Okej, w takim razie najwyraźniej sugeruje, że wylądowali nie gdzie indziej jak właśnie w samej w pn.wschodniej Syberii (po obejrzeniu programu mam spore wątpliwości…) gdzie kolej transsyberyska jest „setki tysięcy km stąd..”.

Na początek nie chcę nawet słyszeć, że Bear skoczył nad pn.-wsch. Syberią ze spadochronu z wysokości 2000 m. .. bez czapki. Gdyby faktycznie tak było to jego mózg po wylądowaniu wyglądałby jak kulka zmrożonego śniegu. Charakterystyczną cechą tej warstwy atmosfery (troposfera) jest ciągły spadek temperatury wraz ze wzrostem wysokości, przeciętnie 0,6 °C na 100 m. Jeżeli przy gruncie było -30C jak podał pilot, to na wysokości 2000 m było by zatem -42C, zas średnia prędkość graniczna opadania skoczka (z zamkniętym spadochronem), wynosi 50 m/s (180 km/h), na dodatek na pn-wsch.Syberii wieją bardzo silne wiatry.. tak więc otwarcie spadochronu nie wiele w tej kwestii zmienia (zmieni się jedynie kierunek strugi powietrza). Patrząc do tabel termodynamicznych zależności temperatury odczuwalnej od prędkości wiatru, przy -42C i 180 km/h mamy … – 195C. Tak więc mamy pierwsze kłamstwo, przy gruncie nie mogło być zatem -30 C, mogło być 0C, wtedy podczas lotu mamy około -27C. A to z kolei wskazuje że skok nie odbył się w pn.-wsch. Sybrii, tylko gdzieś, nie wiem gdzie..

Patrzmy na techniki:

Okej, wylądował, zrobił kilka kroków i opowiada jak pewien jego kolega na wysokim mrozie włożył sobie do buzi kawałek metalu, który w „zaledwie kilka sekund przymarzł mu tak mocno, że kiedy go oderwał, to z ust i języka trysnęła krew..” pytanie: jakie IQ miał ten kolega, 90, 80, 60 ? , Bear następnie pokazuje, że gdyby metal przywarł do innej części ciała (np. dłoni), „wystarczy wówczas na nią nasikać” i pod wpływem temperatury moczu, metal sam puści, bo inaczej – gdyby próbowano go oderwać na sucho to „zszedłby razem ze skórą”, i dodaje, że niestety jego kolega trzymał metalowy kawałek w buzi, więc nie mógł nic zrobić… rozumiecie to ? Bear uznał, że lepiej już stracić język odrywając go z kawałkiem metalu, niż uraczyć go haniebnie (?) ciepłym moczem… Brawo Bear ! Twoje rady są bezcenne.. zapamiętam sobie je na wypadek gdybym miał ochotę kiedyś stracić język po tym jak mi odbije tak ze włożę sobie na silnym mrozie kawałek metalu do buzi…

Ale też i warto zapamiętać jego sposób poruszania się po stromych zboczach, ośnieżonych rantach i skalistych oblodzonych urwiskach, który w programie nasz bohater propaguje. Otóż, Bear skacze po skałach niczym radosna kozica ! W tak ekstremalnych odludnych warunkach walki o przetrwanie, każde skręcenie nogi, zwichnięcie, złamanie, itp. oznacza tylko jedno – to pewna śmierć. Dlatego zawsze wydawało mi się, że gdzie jak gdzie, ale w takich sytuacjach poruszać się należy ze szczególną ostrożnością, schodzić pomału, badać każdy krok, asekuracyjnie, minimalizować w ten sposób ryzyko upadku, urazu i kontuzji, a nie prowokować je skacząc po ośnieżonych oblodzonych skałach jak wariat po kielichu. Cóż, jak widać – co pokazał Bear Grylls – trzeba tak właśnie skakać..

W między czasie podczas swojej dalszej karkołomnej wędrówki Bear udziela kolejnych bezcennych SURVIVALOWYCH rad, jak przetrwać na mroźnej pn.wschodniej Syberii, a oto niektóre z nich:

„jeżeli macie przy sobie batoniki lub cukierki, zjedźcie je” – mówi, zupełnie tak jakby ktoś myślał by je w takiej sytuacji zachować (a może tak ? może Bear myślał w tym momencie, że ktoś miałby ochotę je zatrzymać np. by ozdobić nimi choinkę na święta..?)

za chwile:

„z drapieżnikami lepiej nie zadzierać, nie wygracie” – Ooo.. słuszna uwaga ! z pewnością każdy z nas kto by się tam znalazł, zaraz w pierwszej kolejności szukałby jakiegoś dzikiego zwierzęcia (najpewniej niedźwiedzia), by się z nim sprawdzić.. Lepiej tego nie róbcie więc, pamiętajcie: Bear ma racje, z drapieżnikami lepiej nie zadzierać ! nie wygracie ! taaak, na to, to nikt by nie wpadł… Dzięki za rade Bear ! jestes Bossem Survivalu…

Następnie Bear sugeruje poszukać jakiegoś martwego piżmowca (widocznie pełno takich leży na Syberii..), myśliwi strzelają do nich, zabijają i zostawiają.. a tego którego znalazł Bear to chyba zabili dosłownie przed chwilą, bo jeszcze ciepły był, krew się lała, skórę gładko zdjął z niego jak z żywego..(mimo że krojac go po raz kolejny wspomniał że temp. wynosi -30C), Okej, dobra, wiem. Ten piżmowiec został tam zaaranżowany celowo przez ekipę filmową, ale po co ? szanse znalezienia o tej porze roku (zima) martwego (w dodatku ciepłego jeszcze) piżmowca są równe zeru absolutnemu. Zrozumiem już te korniki które tam rzekomo wcześniej wygrzebał i zjadł.. i jaskiniowego komara (sic.). Ale ten piżmowiec „zastrzelony przez myśliwych i zostawiony” (to co oni polują tam dla sportu ? Syberia to nie Safari gdzie roi się od zwierząt do których kłusownicy strzelają i zostawiają..), to już porażka.

Za chwile znowu mamy popis kaskaderskich umiejętności Bear Gryllsa, który pędzi na złamanie karku w dół bardzo stromego urwiska na toboganie, który uprzednio sam (sam, to realnie straciłby przy tym pół dnia..) raz-dwa  sobie zbudował. W takich warunkach, gdzie jest naprawdę stromo, wysoko, a z tafli śniegu wystają ostre skały (niektórych to w ogóle nie widać bo są przykryte lekko śniegiem) w dodatku jadąc na tak niesterownych „saniach” ryzyko złamania (w tym otwartego), urazu głowy, kręgosłupa, jest bliskie 100 %. I wiecie co ? tym momencie aż spojrzałem na nagłówek tytułowy programu:

„Bear przemierza najdalsze zakątki naszej planety i pokazuje jak przetrwać w trudnych warunkach ” – przetarłem oczy z niedowierzania. To chyba jakaś pomyłka, czy tam przypadkiem nie powinno być:

„Bear przemierza najdalsze zakątki naszej planety i pokazuje jak NIE przetrwać w trudnych warunkach ” – to bardziej odzwierciedlałoby to co Bear pokazuje w tym programie.

Bear Grylls - odc."Syberia"

Bear Grylls - odc."Syberia"

Tak w ogóle to zawsze myślałem, że odmrożenia w takich warunkach pojawiają się niemal natychmiast, ale widać nie, bo Bear Grylls sporą część będąc tam biega bez czapki, będąc mokry, nago.. a odmrożeń na nim ani śladu. Pojęcie hipotermii jak pokazuje – w rzeczywistości nie istnieje. Więc już teraz wiecie, że jak sie wybierać na Syberię to bez czapki (bo po co czapka?), załóżcie lepiej kąpielówki, bo nie można będąc tam nie zażyć pn-wsch.Syberyjskiej kąpieli w przeręblu na środku zamarzniętego jeziora ! w ogóle nie omijajcie zamarzniętych jezior, idźcie prosto przez nie, tak jak Bear. To nic że lód może w każdej chwili pęknąć i tylko patrzeć jak znajdziecie się w lodowatej wodzie pokaleczeni ostrymi jak brzytwa odłamkami lodu.. Bear przecież pokazał jak się z przerębla wydostać (przerębel był już gotowy, idealnie wycięty i miał wyszlifowane gładko krawędzie, ale co tam..) i się nie pokrwawić, tak jak ten jego kolega, o którym wspomniał, ze lód rozciął mu pierś a „krew lała się strumieniami”. Pokazał też jak nurkować pod lodem na -30 stopniowym mrozie…i nie zamarznąć ! Wiec wal śmiało, bez obaw..

W dalszej części programu Bear zostaje przetransportowany helikopterem do syberyjskiej Tajgi, gdzie uraczył nas kolejną swoją opowieścią – tym razem mówi, że słyszał jak kiedyś wiewiórki zaatakowały…psa „dosłownie go zagryzły, potem wyjadły mu wnętrzności i zniknęły” – powiem Wam że większego idiotyzmu jak żyje nie słyszałem, aż sie zawinąłem w dywan ze śmiechu. Teraz mówię głośno: oglądajcie Bear Gryllsa – Cyrk Monty Phytona przy nim to pikuś !!

Właściwie to Syberia zawsze kojarzyła mi się z ludzkim głodem, ekstremalnym mrozem i walką o przetrwanie. A tu Bear pokazał, że przeciwnie, obfituje ona w pożywienie i wcale nie jest zimno. Hasa sobie beztrosko bez czapki, uśmiechnięty, podekscytowany, do tego pokazał, jak w każdej chwili bez problemu można upolować sobie wiewiórkę na obiad, a i przecież martwych piżmowców leży tam pod dostatkiem.. więc jakie zimno ? jaki głód ? Syberia to ziemia obiecana ! wybierzcie sie tam na urlop !

Czytałem wcześniej różne książki o Syberyjskich katorgach, zesłaniach. i ludziach którzy próbowali z nich uciec przemierzając Syberie. Oni to wiedzieli co to znaczy walczyć o życie na Syberii (polecam „Archipelag Gułag” – książka ma blisko 1800 stron, świetne kompendium wiedzy w tym zakresie) , jednak według Beara chyba wszyscy oni kłamali, jak jeden – zmyślali bezczelnie ! Bear pokazuje coś zupełnie innego.. to nie żadna katorga tylko istna Syberyjska Rivera (sądzę ze zesłańcy z sowchozów i kołchozów sowieckich się w grobach poprzewracali po emisji tego programu)

I na koniec ta bezcenna rada, którą musicie zapamiętać, by przetrwać na odludnej pn.wschodniej Syberii

„jeżeli macie przy sobie batoniki lub cukierki, zjedźcie je” – Bear Grylls

Odcinek: Sahara

Bear przemierza najdalsze zakątki naszej planety i pokazuje jak (NIE) przetrwać w trudnych warunkach

Wylądował, i od razu sugeruje nam o jakiej porze roku: „..jest potwornie gorąco, latem temp. na Saharze sięga 60C a piasek jest tak gorący, że nie można go dotknąć” – mówiąc to próbuje dotknąć piasku który go parzy.. Okej, wierze : ) mamy więc pełne pustynne lato – a żeby nie było wątpliwości to już na samym początku programu zaznaczył, że: „to moje najtrudniejsze zadanie” (gdzie ja to już słyszałem.. ?)

I wiecie co ? Bear chyba tu pobił swój rekord.. Jeszcze nawet nie zrobił kroku do przodu a już pokazuje wszystkim jak NIE przetrwać na pustyni !!!!

Otóż, zdjął z siebie koszulkę, pociął nożem i.. wypróżnił na nią całą zawartość swojego pęcherza moczowego – w warunkach przetrwania na pustyni ! BRAWO !!! gdybym nie wiedział, to bym pomyślał, że właśnie mu odbiło od nadmiaru słońca. Taaak, właśnie uczysz ludzi jak sobie strzelić w kolano Bear ! Pozbyłeś się jakieś 300 ml płynu w sytuacji gdzie woda to abstrakcja a każda kropla płynu (byle nadawał się do picia) jest na wagę życia – ty wylałeś go na czarna szmatę wystawioną na 60C upał słoneczny, który sprawi, że nie uszedłbyś nawet 200 kroków a ta czarna szmata była by już sucha jak pieprz.

Bear Grylls - odc. "Sahara"

Bear Grylls - odc. "Sahara"

Owinął nią sobie głowę (nie sądzisz chyba, że ta obszczaną koszulkę faktycznie założył sobie na głowę.. ale dobra, miałem się nie czepiać reżyserki, skupmy się na tych technikach (NIE) przetrwania ) i uraczył nas kolejną ze swoich cudownych opowieści typu „wiewiórki zjadły psa..” ze niby tym razem słyszał jak kobieta w ten sposób swoje dzieci uratowała.. Ja bym to zrozumiał gdyby miał ze sobą cysternę wody (realnie pewnie miał ze dwie : ), wówczas można by pozwolić sobie na taki luksus wylania się na szmatę.. ale osoby w warunkach walki o życie, spragnione, pozbawione zupełnie wody uwięzione pod zwałami gruzu, w kopalniach, na pustyniach itp. piły mocz i często to ratowało im życie – to chyba jasne, niemniej Bear pokazuje ze lepiej jest wylać go sobie na łeb dla chwilowej ochłody.. BRAWO !

Uszedł parę kroków i znowu pokazuje jak (nie) przetrwać.. ale tym razem to już istna kaplica. Otóż Baer poleca zjeść na surowo pajęczaka. Nasz organizm nie jest przyzwyczajony do tego typu potraw na surowo (zwłaszcza). Płyny ustrojowe tego pająka, mikroorganizmy które zawiera oraz biotoksyny, to wszystko jest dla nas  gwarancją rozstroju żołądka, silnych wymiotów i biegunki inwazyjnej a tym samym bardzo szybkiego odwodnienia.. na pustyni.. maaatko ! Bardziej praktyczne było by gdyby uczył jak sobie od razu strzelić w łeb – było by szybciej.

To samo dotyczy tego, jak wlazł na palmę i zrywał całkowicie zielone daktyle i polecał jeść. Po ich spożyciu miałby takie rozwolnienie że zobaczyłby Drogę Mleczną..

Odnośnie jeszcze tej palmy (daktylowa), ten gatunek ma szczególnie ostre krawędzie, jedno skaleczenie w takich warunkach (klimat) a gangrena murowana, chyba wiesz co to oznacza.. na pustyni..

Co jeszcze mamy:

Bear pokazuje jak lizać kamienie i zgniatać piasek by wycisnąć choć kropelkę wody.. (a to że wylał blisko 0,5 l moczu to co tam..)

Zabił też jaszczurkę, sytuacja podobna jak z pajęczakiem, tyle ze tu się wcześniej chwile nad nią pastwił zanim zabił.. wypuszczał, ją i chwytał, wypuszczał i chwytał.. (gdzie są obrońcy praw zwierząt ?)

Parę kroków dalej i Bear znowu pokazuje jak NIE przetrwać na pustyni. Otóż kto wędruje po pustyni nocą ???? wędruje się o świcie i wieczorem, a nie w nocy ! Bear ma jednak na to swoje uzasadnienie: „tak, można nadziać się na węża ale przynajmniej unikniecie palącego słońca” – Bear Grylls

Za chwile znowu mamy pokaz techniki NIE przetrwania. Otóż wybudował sobie po omacku z kamieni kurhan w którym się poleca położyć i przespać. Zróbcie tak a rano będzie tam z wami pełno węży.. (w każdym programie przyrodniczym, w każdej książce podróżniczej z jaka się spotkałem przestrzegają by unikać takich sytuacji na pustyni ! rozpadliny, wykroty, gruzy itp. – tego należy unikać, właśnie z powodu węży !)

Ciekawa sprawa jest, że jak na samym początku powiedział, wylądował o tysiące kilometrów od gór Atlas, a doszedł tam w dwie doby mając jedynie litr wody…i nie zawsze mając okrycie na głowie (odwodnienie i udar cieplny, czy on w ogóle nie istnieje ? ; ) ja rozumiem, że to film z cyklu w pełni reżyserowana-ściema, ale odrobina chociaż realizmu by się przydała (tekst jakoby kilku członków ekipy filmowej dostało udaru jest chyba kierowany do dzieci wczesno-szkolnych, być może one uwierzą, że ekipa nie była przygotowana..)

Podsumowanie

Nie od dziś wiadomo, że najlepiej zarabia się pieniądze na ludzkiej głupocie. Bear napisał kilka książek-poradników (NIE)przetrwania, które następnie wydano, powstał cykl filmów.. jeżeli odbiorcami są dzieci – wszystko gra. Jeżeli dorosły po obejrzeniu zachwyca się technikami  (NIE)przetrwania i leci kupić książkę to ja mowie – ciemnogród.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 13 komentarzy

Extraterrestials

Podczas gdy większość naukowców obecnie niechętnie dyskutuje o hipotetycznych obcych inteligentnych formach życia w kosmosie (nie dziwie się, równie dobrze można by dyskutować o realności w Harrym Potterze), to w tym środowisku dr Michio Kaku (amerykański fizyk-teoretyk, futurolog, entuzjasta fantastyki, wizjoner…) jest kimś zupełnie „wyjątkowym” – nie dość, że głęboko wierzy w inteligentnych kosmitów to jeszcze w swoich książkach (np.„Hiperprzestrzeń”) szeroko omawia ich istnienie (sic.) Dzieli ich na cywilizacje, grupuje: typ I, typ II, typ III (nie mylić z hipotetyczną skala Kardaszewa !), porównuje do ludzi (ludzie to „ryby”…), opisuje, klasyfikuje… można więc śmiało rzec  „szalony naukowiec” (w dosłownym znaczeniu).

Ów „szalony naukowiec” w programie Dyscovery zapytany o motywy swoich przekonań odnośnie Extraterrestials (obce cywilizacje – przyp.) wymienił.. wiecie co ?… znaną wszystkim wyliczankę, czyli – liczbę galaktyk mnożoną przez liczbę gwiazd w każdej z nich (czyli miliardy przez miliardy rozbudza wyobraźnie: no jak tu w tylu zerach mogłoby nie siedzieć coś cywilizowanego ?) Ktoś powinien zareagować.. mimo wszystko. Tymczasem nikt nie reaguje, wiec Dr Kaku brnie dalej w hiperprzestrzenie, pętle czasowe i dziesiąte wymiary.. to się przecież dobrze sprzedaje, wszelkie tego typu opowiastki są jak woda na młyn dla ludzi ze skłonnością do fantazjowania, a tych przecież nie brakuje.. wierzą w kosmiczne pochodzenie UFO, wierzą w potwora z Loch Ness (pomimo, że dawno udowodniono, że nie istnieje), wierzą w duchy (XXI wiek ! – przyp.) i inne dziwadła..

Jednak z naukowego i racjonalnego punktu widzenia ta sprawa istnienia obcych cywilizacji wygląda zdecydowanie inaczej, niż przedstawia to Dr Kaku.

Faktem jest, że na życie inteligentne w kosmosie mamy dowód. Nas samych. Co oznaczałoby, że wykształcenie się rozumnych form życia jest możliwe nawet jeżeli wymaga niezwykle mało prawdopodobnego zbiegu okoliczności. Tylko należy zadać tu sobie podstawowe pytanie: czy w ogóle można za przyczynę tego że jesteśmy (człowiek) podawać niezwykle mało prawdopodobny zbieg okoliczności, czy nie bardziej pasowałoby to nazwać agnostycyzmem lub po prostu „cudem” ?

Wyjaśnię swój punkt widzenia:

Otóż inteligencja jest domeną organizmów wielokomórkowych (my), inteligencja nie rozwinęła się przez ewolucję (np. dinozaury żyły miliony lat a nigdy nie stały się inteligentne). Zatem inteligencja (my) musiała przyjść z kosmosu. Ale z kosmosu przyszły tylko organizmy jednokomórkowe (zakładając na chwilę słuszność teorię panspermii), mamy więc problem. Skąd się wziął człowiek ? Kwestia niewyjaśniona, czysty agnostycyzm.

Popatrzmy teraz w kosmos: samo prawdopodobieństwo że scenariusz naszej planety (samej planety !) się powtórzy jest bliskie zera absolutnemu.

Astrobiolodzy sformułowali teoretyczne warunki, które muszą być spełnione by mogło się rozwinąć w nich złożone życie.

Poszukiwania skupiają się więc na gwiazdach w wieku 4-8 miliarda lat oraz typu spektralnego G (Słońce jest typu G2), a takich gwiazd w Drodze Mlecznej jest zaledwie  5 % (reszta to w zdecydowanej większości czerwone karły które nie sprzyjają powstawaniu życia). Do tego z tych 5% jedynie 15 % to gwiazdy pojedyncze (to znaczy nie należące do układów wielokrotnych, destabilizujących orbity planet) – pozostałe odpadają. Dla każdej takiej gwiazdy istnieje ekostrefa – czyli pierścień dla którego planeta poruszająca się wewnątrz niego mogłaby mieć wodę w stanie ciekłym. Woda uznawana jest za niezbędną do powstania życia. Dla Układu Słonecznego obszar ekosfery (strefy zamieszkiwalnej) wynosi 0,95 -1,37 j.a. (odległości Ziemi od Słońca) czyli zaledwie 2% (tak więc Planeta Ziemia miała ogromne szczęście – tylko nieco bliżej do Słońca lub trochę dalej a z powstania złożonego życia byłyby nici). Maksymalnie można mówić o dystansach 0,5 do 2,5 j.a. co stanowi 4% zakresu odległości. Dla niektórych gwiazd szerokość ekosfery wynosi zaledwie 0,01 AU – w tym przypadku „wstrzelenie” się planety w tak ścisłą orbitę graniczy już z cudem. Do tego dochodzi problem mimośrodu orbity. Ponieważ warunkiem absolutnie koniecznym jest stabilność parametrów fizycznych i chemicznych, peryhelium i aphelium poza strefą zamieszkiwalną natychmiast dyskwalifikuje planetę jako sprzyjającą życiu – a takich planet z bardzo eliptycznymi orbitami jest niestety zdecydowana większość. Odwołując się do obserwacji na dodatek stwierdza się, że planety wewnątrz ekosfery znajdowane są w ogóle bardzo rzadko.

Kolejna kwestia redukująca to fakt, że większość gwiazd nie posiada planet wcale, a jak mają to jedną… Jakby tego było mało to z obecnie poznanych planet, prawie wszystkie to gazowe olbrzymy (które nie mają twardej powierzchni) a te odpadają bo my przecież szukamy planet tellurycznych – typu skalistego (ziemskiego)…zaś rozwój życia na księżycach gazowych olbrzymów będzie zawsze uniemożliwiał efekt sił pływowych, ..a wiec dalej redukcja.

Kolejna redukcja to rozmiar skalistej planety. Planety skaliste większe od Ziemi często mają zbyt gęste atmosfery, mniejsze z kolei łatwo je tracą, co w obu przypadkach skutkuje brakiem występowania rozpuszczalnika (płynnej wody – podst. warunek życia – przyp.), czyli odpadają (pewne badania sugerują, że Ziemia jest także o włos ponad minimalną masę dla której na planecie może powstać życie). Do tego dochodzi oddziaływanie „dobrych Jowiszy”, czyli planet o bardzo dużej masie, które swoim przyciąganiem grawitacyjnym „ściągają” komety chroniąc planetę-inkubator przed katastrofami takimi jak ta, w wyniku której wyginęły dinozaury. Kolejnym czynnikiem redukcyjnym jest tu także stosunek odległości planety od gazowych olbrzymów.

Niezbędne jest także istnienie magnetosfery, które powoduje płynne żelazne jądro (a nie każda planeta skalista w tej formie je posiada). Płynne jądro naszej planety generuje pole magnetyczne tworzące wokół planety tarcze magnetyczną, która z kolei chroni nas przed wiatrem słonecznym.

Potrzeby jest też naturalny stabilizator osi obrotu planety, który będzie zapobiegał gwałtownym wahnięciom, co z kolei wywołałoby gwałtowne zmiany klimatu na całym globie (w przypadku Planety Ziemia rolę takiego stabilizatora spełnia Księżyc) – oczywiście też musi być odpowiednio oddalony i mieć odpowiednią masę (nie za dużą i nie za małą w stosunku do odległości od planety).

Kolejnym warunkiem redukcyjnym jest konieczność występowania odpowiedniej tektoniki płyt na planecie, co powoduje mieszanie górnych warstw skorupy i pozwala tym samym na ponowne wykorzystanie CO2, co z kolei pozwoli na utrzymanie średniej temp. na powierzchni w normie.

Kolejna kwesta redukująca to fakt, że mimo iż proste życie (bakterie jednokomórkowe) powstało na ziemi stosunkowo szybko, to do pojawienia się złożonych form życia musiało upłynąć kilka..miliardów lat. Zatem nawet jeśli przyjąć, że ewolucja doprowadza w końcu do powstania złożonych form życia, to wymaga to bardzo stabilnych warunków środowiskowych przez niesłychanie długi czas. Niestety bliskie supernowe i rozbłyski gamma, mogą regularnie sterylizować regiony, gdzie życie się pojawia. A więc aby tak się nie stało to planeta z całym korzystnym dla niej układem słonecznym powinna znaleźć się w stosunkowo mało wygwieżdżonym obszarze galaktyki , w dodatku koniecznie na peryferiach spirali (podobnie jak nasz Układ Słoneczny) W przeciwnym razie znajdzie się albo pod zbyt silnym działaniem czarnej dziury (jeżeli będzie położona zbyt blisko środka galaktyki) zaś z kolej gdyby była bardziej oddalona do linii brzegowej wówczas życie tez by nie powstało ze względu na zbyt silne poza galaktyczne promieniowanie kosmiczne – wniosek taki, że nasz Układ Słoneczny znajduje sie w idealnym miejscu w Drodze Mlecznej.

Z powyższego wniosek jest taki, że wobec takiej ilości niezbędnych warunków (które jednocześnie musiały by zajść) dla uformowania się złożonego życia w kosmosie – jest ono czymś co praktycznie nie istnieje.

W Drodze Mlecznej z naukowego punktu widzenia raz tylko zdarzył się taki kosmiczny wybryk natury dzięki ciągowi połączonych i nieprawdopodobnie szczęśliwych zbiegów okoliczności, gdzie możliwych niekorzystnych kombinacji jest milion razy więcej niż przy trafieniu „szóstki” w toto-lotka – powstała planeta nadająca się do zamieszkania dzięki rozkładowi temperatur, ciśnieniu oraz obecności wody na powierzchni, na której rozwinęły się wyższe formy życia. Ale to nie wszystko.. teraz należy pomnożyć ten nieprawdopodobnie niemożliwy scenariusz o kolejne miliony kombinacji.. ponieważ mowa o prawdopodobieństwie wystąpienia tu życia INTELIGENTNEGO (cywilizacji) – przecież o nim mówimy.. a wiec, skoro na ziemi istnieje obecnie prawie 9 milionów gatunków istot żywych — co wynika z najnowszych i najdokładniejszych dotąd analiz biologów – to zdaj sobie sprawę, że wśród tych 9 milionów gatunków, inteligentnych jest .. jeden. JEDEN inteligentny na 9 milionów !!! to jeszcze nie koniec… Planeta Ziemia istnieje 4.6 miliarda lat, szacuje się, że od tamtej pory do dnia dzisiejszego wszystkich gatunków istot żywych było kilkadziesiąt milionów !! a liczba istot inteligentnych zastaje wciąż bez zmian – JEDEN. Jeden gatunek inteligentny w ciągu 4.6 miliarda lat wśród MILIONÓW nieinteligentnych !!! pomnóż teraz przez miliardy lat od chwili gdy pojawiło się pierwsze życie na ziemi do czasu kiedy pojawił się na niej człowiek (stosunkowo niedawno)…masz już odpowiedź. Więc skoro na skalę Drogi Mlecznej nasza Planeta Ziemia jest „CUDEM”, na którym powstały wyższe formy życia, to inteligentne życie na niej jest jak widać „CUDEM CUDÓW”.

Skoro więc w Galaktyce zdarzył się „cud”, to znaczy to ze nie jest to normalne (bo „cuda” nie są normalne), a z tego wniosek, ze w Galaktykach nie występuje złożone życie, bez względu na ich ilość, zważywszy że Droga Mleczna też jest wyjątkowa.. już dowiedziono bowiem, że jakiekolwiek życie nie może powstać w ramionach galaktyk wypełnionych pierwiastkami lekkimi – wodorem, helem i litem, a takich jest zdecydowana większość.. nie sprzyjają mu także te mające duże zgrubienia centralne oraz mieszane.. poza tym im głębiej wchodzimy w kosmos, tym bardzie okazuje się, ze materia tak właściwie „nie istnieje”..

Od ponad pół wieku ziemscy naukowcy bezskutecznie poszukiwali w ramach programu SETI (ang. Serach for Extraterrestrial Inteligence) sygnałów od cywilizacji pozaziemskich, których – jak pierwotnie oszacował założyciel SETI (amerykański astronom i astrofizyk Frank Drake – ten sam, który w latach 60tych oficjalnie twierdził, że sukces w poszukiwaniu obcej cywilizacji czai się tuż za rogiem..)- liczba ich wynosić miała ok. 10000 (w samej Drodze Mlecznej !). Frank Drake 'wykalkulował’ to według swojego słynnego 'równiania Drake’, które ostatecznie na skutek rozbieżność między wielkością wszechświata a uporczywym brakiem sygnałów legło w gruzach u podstaw tzw. paradoksu Fermiego. Poszukiwanie kolosalnych rozmiarów dzieł inżynierii obcych cywilizacji nazywanych „sferami Dysona” włączonych także do programu SETI też jak dotąd nie przyniosło rezultatów. Nie ma ich w odległości przynajmniej 1000 lat świetlnych od Ziemi. Jedynym naukowym jak do tej pory osiągnięciem SETI w kwestii szukania inteligentnych kosmitów, jest fakt, że niczego nie znaleziono, więc w nagrodę SETI idzie obecnie pod młotek..

HIPOTEZY / Bajki :

Życie na Planecie Ziemia oparte jest na wodzie i węglu – pierwiastkach powszechnych we Wszechświecie. Ponad pół wieku temu, kiedy z entuzjazmem rozpoczęto poszukiwania obcych istot inteligentnych (Extraterrestials) , uczeni założyli, że skoro życie ziemskie opiera się na dostępnych surowcach to życie pozaziemskie prawdopodobnie bazuje na tym samym, gdyż wszystkie te pierwiastki należą do najpowszechniej występujących w kosmosie. Hipotetycznie nauka jednak zakładała możliwość istnienia innych pierwiastków i rozpuszczalników mogących stanowić bazę dla życia. Za alternatywę węgla uważa się krzem, choć w tym przypadku jest to w zasadzie niemożliwe (krzem potrafi budować jedynie małe cząsteczki – największe zawierają tylko sześć atomów tego pierwiastka. Z takich małych cząsteczek życie nie powstanie, chyba że w najbardziej prymitywnych mikroskopijnych formach). Zakładano, ze istoty zbudowane z krzemu miałyby krystaliczną strukturę i mogłyby żyć w wysokich temperaturach np. na planetach położonych blisko Słońca, poza Strefą Zamieszkiwalną. Wodę zaś – jako jeden z najpowszechniejszych rozpuszczalników w kosmosie – miałby zastąpić etan i metan (które jak wiadomo są w tej roli od wody znacznie gorsze). Niestety, etan i metan a także amoniak – są rozpuszczalnikami nie spolaryzowanymi i wymagały by użycia substancji spolaryzowanych tak by powstały z nich błony komórkowe. Wówczas miały by one inne właściwości fizykochemiczne i działały na innych zasadach niż ujednolicona wersja ziemskich komórek – a to już jest czysty science fiction na miarę dr. Kaku. Znowu powiem: jeśli życie jest „cudem” to życie oparte nie na wodzie jest „cudem cudów”… Życie inteligentne oparte na ciekłym amoniaku to tak naprawdę z naukowego punktu widzenia bajki, w których inteligentni obcy nie oddychają tlenem tylko azotem (który przecież ze względu na swoją słabą aktywność zupełnie nie nadaje się do transportowania czegokolwiek w organizmie), zaś rzekome naczynia krwionośne zbudowane ze szkła w których krąży jako czynnik kwas siarkowy pozostawię bez komentarza…To oczywiście jeszcze nie koniec absurdalnych hipotez. Istne apogeum dywergionizmu sięgają takie, jakoby inteligentne obce życie mogło mieć strukturą całkowicie gazową, plazmatyczną (nie posiadającą RNA lub DNA – czy można sobie to jakoś wyobrazić ?) lub w ogóle złożoną z czystej energii….(siiiiic.).. Są po prostu tacy „naukowcy”, którzy przez cały okres swojej kariery w porównaniu do innych niczego nie wynaleźli, nie odkryli, więc starają się zwrócić na siebie jakoś uwagę, wymyślając tego typu hipotezy.

Generalnie obraz jaki maluje się przed oczami większości ludziom, którzy starają się sobie wyobrazić kosmitę, zazwyczaj posiada kilka charakterystycznych cech. W ogólnym zarysie postać obcego przypomina niskiego człowieka o bliżej nieokreślonej płci, szarej skórze (tzw.”szarak”) i skośnych, migdałowatych oczach. Wynika to z ludzkiej tendencji do antropomorfizacji i podświadomego stosowania protagoryjskiej maksymy, że „Człowiek jest miarą wszechrzeczy”. Po raz pierwszy taki portret „ufoludka” pojawił się w czasach gorączki, która była związana z hipotetycznym lądowaniem UFO w Roswell. Według zeznań jednej z pielęgniarek, która rzekomo asystowała przy sekcji obcego, cechował go właśnie taki wygląd. Podobny schemat był następnie wielokrotnie powielany i z czasem stał się częścią kultury masowej.

MITOLOGIA    UFO:

Latem 1947 roku farmer z Roswell w Nowym Meksyku, znalazł wraz z dziećmi sąsiadów na swojej łące porozrzucane strzępy (jak sie poźniej okazało – balonu wojskowego) i wybitą w ziemi bardzo niewielką dziurę i… to wszystko co znalazł. Na miejscu zdarzenia nie było żadnego latającego pojazdu-dysku, ani pojazdow-dysków, „talerzy”, kosmitów (martwych i żywych) itp. niczego takiego – jak zeznał – tam nie zobaczył. Farmer zabrał kawałek materiału ze sobą by pokazać sąsiadom co znalazł, następnie wraz z nimi ustalił, że może to należeć do jakiegoś rządowego projektu lotniczego (niedaleko była baza wojskowa) i należy ten fakt zgłosić szeryfowi. Dopiero w kilka dni później szeryf przekazał incydent wojskowym, którzy zjawili się na miejscu i teren upadku zabezpieczyli i oczyścili. Zaraz potem w lokalnej prasie ukazał się artykuł o znalezieniu przez żołnierzy rozbitego niezidentyfikowanego obiektu latającego (UFO – Unidentified Flying Obiect), co nie było zgodne z rzeczywistością bo wojsko obiekt zidentyfikowało od razu NA MIEJSCU jako SWÓJ (balon) więc by nie wprowadzać ludzi w błąd nakazali wydać korektę do prasy – i od tego się zaczęło…Odezwały się głosy „wojsko coś ukywa”, długo to jednak nie trwało, szybko sprawa została zapomniana, na jakiś czas…bo specjaliści od marketingu turystycznego pojęli w końcu, że nadarza się super okazja by zarobić kasę na ludzkiej głupocie (która nie ma górnych granic), wiec zmajstrowali i rozpowszechnili film, przedstawiający „sekcję zwłok obcego”. Przy tym niemal jednocześnie pojawiły się prasowe relacje (relacje !) zeznań jakiejś pielęgniarki, która rzekomo asystowała przy tej sekcji, a po której „ślad zaginął” (jasne), jakiś czas później kolejny film na którym przedstawiona jest „żywa obca istota” trzymana rzekomo w niewoli przez wojsko w Strefie 51…od tego gorączka wróciła ze zdwojoną siłą:

Natychmiast znaleźli się „dodatkowi” świadkowie zdarzenia (katastrowy UFO) a po nich kolejni.., jak się więc okazuje, było dużo świadków.. i wszyscy „widzieli” tam rozbity obcy pojazd latający, „widzieli” też kosmitów, ich nadpalone ciała, rozbity „latający spodek” (a niektórzy widzieli nawet „trzy spodki”), kordony wojska (w rzeczywistości było dwóch żołnierzy), otaczające cały teren z psami i ciężarówkami, którymi następnie wywożono wraki pojazdów latających wraz z ciałami „obcych” (byli tacy co widzieli nawet, że kilku kosmitów było żywych..), pojawiła się masa zeznań (wszystkie anonimowe) i konfabulacji. To wystarczyło, by w ten sposób małe Roswell stało się turystyczną świątynią ludzi wierzących w istnienie inteligentnych kosmitów stale nawiedzających Planetę Ziemia.

Skuteczność SETI widziana z perspektywy ludzi ze skłonnością do fantazjowania

Skuteczność SETI widziana z perspektywy ludzi ze skłonnością do fantazjowania

Obecnie wśród opinii publicznej wiara w istnienie obcych cywilizacji bywa niekiedy już aż za bardzo silna.. Są bowiem tacy „entuzjaści” (których powinno się pozamykać w psychiatryku), którzy uważają, że niezidentyfikowane obiekty latające to w każdym przypadku statki kosmiczne obcych cywilizacji, a wśród nich nawet tacy, którzy twierdzą, że spotkali te istoty..(według zeznań doszło nawet do kontaktów sexulanych w niektórych przypadkach, w wyniku czego ludzie zostali zapłodnieni i mają z kosmitami dzieci..). Tajemnicze kręgi w zbożu nadal przypisywane są działalności istot pozaziemskich, mimo faktu, iż dawno udowodniono, że są  one dziełem ludzkiego oszustwa (sprawcy po prostu sami się przyznali). To nikogo jednak nie przekonuje.. „entuzjaści” nadal twierdzą, że „obce, dużo bardziej od nas zaawansowane intelektualnie i technologicznie cywilizacje” porywają ludzi we śnie, okaleczają nam bydło i niszczą zborze, a wszystko po to by się z nami skontaktować… za nic mają fakt, że naukowcy z całego świata budują nowoczesne radioteleskopy, teleskopy optyczne (zawierające najnowsze fotodetektory zdolne wykrywać sygnały drogą laserową), rakiety, radary, łaziki, sondy, roboty, które następnie wysyłają w kosmos i wydają na to wszystko miliardy dolarów każdego roku, licząc, że uda im się znaleźć tam choćby mikroba. „Entuzjaści” mimo to nie wierzą, bo przecież co rusz znajdują tu na ziemi ślady obcych zaawansowanych cywilizacji, robią im fotografie, deptają im po piętach, niemal w każdym mieście zaobserwowano jakiś latający obiekt „obcych” na niebie, w wyniku czego powstała nawet opinia, że „obcy są tu od dawna” a rządzący światem to wiedzą, tylko przed ludźmi ukrywają..

UFO (niezidentyfikowane obiekty latające) są tak naprawdę czymś powszechnym. Większość przypadków to samoloty nowego typu (i na pewno nie mają napędu na antymaterię czy antygrawitację) lub nowoczesne helikoptery które ciemna masa społeczna widząc na niebie bierze za obcy statek kosmiczny.. Inna grupa to rzadkie zjawiska atmosferyczne, gorzej kiedy jest to zwykły balon, latawiec widziany z daleka, lotnia lub jak się okazuje nawet ptak.. Ostatnią grupą jest photoshop i ludzie którym się bardzo nudzi lub chcą zarobić na ludzkiej głupocie. Są też tacy którzy mają urojenia że coś widzą takiego na niebie.. a nic nie ma.

PODSUMOWANIE:

Jeden przypadek na 4.6 miliarda lat, wśród kilkadziesiąt milionów różnych gatunków istot żywych przez ten czas i przy 9 milionach obecnie żyjących, tylko jeden gatunek inteligentny (my) – to dowód na to, że życie nie jest inteligentne. Stanowimy mega-wyjątek plus jak się okazuje mega-wyjątek nasza planeta (bez niej na pewno by nas nie było). Prawdopodobieństwo sumaryczne, że scenariusz się gdziekolwiek powtórzy jest więc niemierzalne, praktycznie nie istnieje, NIE ISTNIEJE więc inna cywilizacja od naszej. That’s Impossible. i tyle.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 15 komentarzy

Doping

Odkąd pamiętam z zamiłowania uprawiam wiele sportów, trenuje codziennie (od dwóch lat, wcześniej też trenowałem, jednak z przerwami..) Od dziecka byłem bardzo wydolny fizycznie, treningi moje zwykle wyglądają tak: każdego dnia przez 6 dni w tygodniu biegam 5km (za wyjątkiem ostrej zimy), codziennie wykonuje jakieś ćwiczenia siłowe (0.5- 1 h dziennie), do tego basen dwa razy w tygodniu (intensywne pływanie kraulem na długość 1km bez odpoczynku) i co ważne – nigdy przenigdy nie stosowałem żadnego dopingu – stosuje tylko naturalne diety. Po latach treningów moje spostrzeżenia są takie:

Inaczej moje mięśnie i mój organizm reagował na wysiłek fizyczny (wzrost mięśni, czas regeneracji, przyrost siły i ogólnej formy) gdy miałem 16 lat, 19 lat, 22lata i teraz gdy mam więcej. Obecnie z całą pewnością mogę stwierdzić (a jestem w 100% zdrowy) że najlepszy czas na budowanie formy przypada na okres 15-17 lat, później jest trudniej. Nie znaczy to, że jest źle, bo przecież formę mam wyśmienitą, ale jednak 15-17lat to czas w którym jest największy progres treningowy, następnie z upływem lat pomału ten progres maleje. Jak się okazuje związane jest to ze stopniowym obniżaniem się w organiźmie poziomu somatotropiny (hormon wzrostu), IGF-1 (insulinopodobny czynnik wzrostu – ważniejszy od hormonu wzrostu !) i testosteronu. Ten ostatni spada po ukończeniu 24 roku życia (1-2 % rocznie, po 30stece 2-3% rocznie, po 35 roku życia co najmniej 5% rocznie), więc do czego zmierzam:

Nie mogę uwierzyć zatem by bokser (kocham boks zawodowy, to moja największa pasja) mając 38 -45 lat był w stanie zbudować tak wielką formę (szybkość, siła, refleks, kondycja, wytrzymałość itd.) do walki jaką prezentują niektórzy znani bokserzy w ringu, bez czegoś tam podawanego z zewnątrz. To jest niemożliwe. Nie jest to kwestia natury, że niby „taka mają genetyczną wydolność” (a tak właśnie usłyszałem na jednym ze sportowych internetowych forów na którym się przez lata udzielałem) każdy się przecież starzeje, i tak jak np. nikt nie może mieć 31 lat i wyglądać jak 15-sto latek, tak nikt nie może mieć 31 lat i mieć naturalnego poziomu hormonu wzrostu jak 15-sto latek. Tym bardziej gdy bokser zbliża się z wiekiem do 40stki a mimo to oglądając go w ringu można odnieść wrażenie, że czas cofnął się dla niego i znowu ten facet ma 20 lat ! Wiadomo że testosteron i jego pochodne są obecnie łatwo wykrywalne i surowo zabronione, to samo się tyczy HGH (hormon wzrostu) oraz insulinopodobnych czynników wzrostu. Wydaje mi się jednak, że po części już odkryłem (oczywiście teoretycznie) jak wspomagają się niektórzy zawodowi bokserzy (i nawet nie chcę słyszeć, że ktoś tam „przymyka” oczy na ewentualny doping – to są bzdury, obecne testy antydopingowe w tym sporcie są tak restrykcyjne, że to nie było by możliwe aby coś się prześlizgnęło)

Moim zdaniem oni nie podnoszą poziomu testosteronu (całkowitego) w żaden sposób, bo to zostało by wykryte. Sądzę raczej, że wpływają na pulę swojego poziomu testosteronu wolnego (aktywnego, czyli nie związanego z białkiem SHGB) manipulując poziomem SHGB (globuliny wiążące hormony płciowe). Im mniejszy poziom SHGB w organizmie tym więcej aktywnego (biologicznie) testosteronu.

Jakie są zatem sposoby obniżania SHGB (którego poziom także rośnie wraz z wiekiem, przez co proporcjonalnie zmniejsza się ilość testosteronu wolnego) ? doczytałem się, że takie:

 1. Urticae (naturalny wyciąg z korzenia i kłączy pokrzywy) – jednak nie, sprawdziłem, to nie działa, robiłem badanie hormonalne przed i po suplementacji pokrzywą, porównałem wynik, lipa, to samo (przed i po). WYNIK był taki że wolny testosteron zwiększył mi się o 0,3 pg/ml , przy czym całkowity wzrósł o 24 ng/ml a SHGB spadło o 1,2 nmol/l, czyli z moich obliczeń wynika, że jest to bardziej lekkie wahanie tolerancyjne +/- niż wpływ suplementów roślinnych, które zażywałem. Odczuwalność efektu może trochę na poziomie placebo nic więcej.

 2. Insulina – zabronione w sporcie, wykrywalność duża

3. hormon wzrostu – zabronione w sporcie, wykrywalność duża

4. winstrol w tbl.,w dawce 0.2mg na kg masy ciała, obniży SHGB o ok.50%. – steryd – zabronione w sporcie, wykrywalność duża

A więc każdy z tych sposobów odpada w przypadku zawodowego boksera. Ten pierwszy nie działa, a pozostałe są typowym dopingiem stosowanym w kulturystyce. U bokserów zawodowych by to nie przeszło.

Jestem pewien że współczesne wspomaganie opiera się właśnie na obniżaniu SHGB (zwiększaniu ilości wolnego testosteronu), ale jak oni to robią ? chciałbym to wiedzieć. Co prawda nie jest mi to do niczego potrzebne praktycznie, ot zwykła ciekawość, jak bez stosowania 'świństw’ (bo to było by wykrywalne) można mieć taka wysoką formę sportową jak np. 46letni mistrz świata wagi półciężkiej federacji WBC i IBO – Bernard Hopkins.

W książce o Tomaszu Adamku, wieloletni były członek Team Adamek, pisał bodajże o hormonie wzrostu, który Tomasz bierze a następnie przed walką wali kroplówy w iście apokaliptycznym tempie, aby się przepłukać przed badaniem po walce. Sugeruje on, że jeżeli skończy się doping odpowiednio wcześniej to można mieć formę i się zamaskować. Nie wierze w to.

Wedle mojej wiedzy, hormonu wzrostu u osób dorosłych w celach dopingowych w sportach nigdy (NIGDY) nie podaje się samego. Z prostej przyczyny: jego działanie było by słabe (a przez to nieopłacalne bo HGH jest bardzo drogi), zbyt słabe u osób u których rozwój organizmu dawno się już zakończył (mam tu na myśli zahamowanie przyrostu kości na długość). Jak to się dzieje? po kolei: w pewnym wieku kiedy organizm przestaje się rozwijać wrażliwość receptorów wzrostowych na hormon wzrostu maleje (po prostu niektóre z nich zupełnie już nie reagują na endogenną somatotropinę i tak np. człowiek przestaje rosnąć na długość NIE przed zrośnięciem-skostnieniem się nasad kości długich – jak to się nie wiem skąd przyjęło uważać – to wierutna bzdura, a z powodu zamykania się receptorów wzrostowych. A co to z kolei oznacza ? To że kiedy receptory wzrostowe zamykają się, organizm (zdrowy) sam automatycznie zmniejsza poziom hormonu wzrostu (w przeciwnym razie wystąpi akromegalia). Co więcej, sam hormon wzrostu nie działa na receptor, dzieje się to za pośrednictwem IGF-1 (insulinopodobny czynnik wzrostu), testosteronu (zwiększa wrażliwość receptorów wzrostowych na hormon wzrostu i przyspiesza proces wzrastania – a nie zamykania się nasad – jest to kolejna bzdura rodem z 20 wiecznej literatury medycznej), hormonów T3, T4, TSH (tarczyca) – ten z koli proces jest tak, że nie będę go tu rozpisywał bo nie o to chodzi.. oraz insuliny. Po okresie intensywnego rozwoju (tzw. „burzy hormonów”) poziom tych hormonów, podobnie jak HGH, także ulega redukcji (obniża się). Z tego względu by wzmocnić działanie syntetycznej somatotropiny na receptory wzrostowe u osób dorosłych, u których większość receptorów jest już nieczynna (napisałem większość ponieważ nasady kości długich mają co prawda zamknięte receptory, jednak często na długo pozostają czynne receptory odpowiedzialne za rozwój mięśni, niestety tu jest pewne ryzyko, bo także czynne mogą pozostać i te receptory odpowiedzialne za wzrost żuchwy, łuków brwiowych, łokci i niektórych narządów wewnętrznych itp. stad przy zbytnio zwiększonym sztucznie poziomu hormony wzrostu może nastąpić ich dalszy wzrost). Nie mniej są słabo wrażliwe (wiek robi swoje), tak więc podaje się jednocześnie z hormonem wzrostu u dorosłych w celach dopingowych te właśnie pozostałe hormony: IGF-1, hormony tarczycy (głównie tyroksynę), testosteron oraz insulinę, wszystko to po to by wzmocnić maksymalnie działanie hormonu wzrostu na receptory wzrostowe. Bez wsparcia tych pozostałych hormonów, somatotropina podana u osób dorosłych (nie oczywiście w celach leczniczych – nie mówimy o tym, bo to jest jeszcze zupełnie inny sposób podawania, nadmienię tylko że w bardzo małych dawkach i w ogóle inny film) podana sama działa naprawdę BARDZO SŁABO. Tak więc musi być przy tym zwiększany poziom pozostałych hormonów (tych które wymieniłem) a to z kolei (i do tego wreszcie zmierzam) JEST BARDZO ŁATWO WYKRYWALNE na testach antydopingowych. Tak więc nie wierze w to, że Adamek brał HGH, owszem HGH podany z zewnątrz ma krótki okres półtrwania w organizmie (nie wiem więc skąd ten pomysł z kroplówkami ? ) ale testosteron już np. jego poziom zwiększony suplementacją z zewnątrz już tak szybko nie spadnie, na to trzeba jednak trochę czasu, poza tym tu po czymś takim w organizmie pozostają ślady na HPTA (oś podwzgórze-przysadka-jądra) a nadmienię tylko, że bokserzy zawodowi są poddawani w całym swoim cyklu treningowym dodatkowym testom antydopingowym np. tzw. „testom olimpijskim”, które działają jak prawdziwe sito.

Z drugiej strony hormon wzrostu podawany w pewnych ilościach ma jednak te zaletę, że obniża poziom SHGB (jednocześnie zwiększa się więc pula wolnego testosteronu). Adamek mógł przyjmować sam hormon wzrostu w celu zmniejszania ilości SHGB, ale nie wiem czy skóra w tym przypadku była by warta wyprawki, gdyż HGH obniża SHGB ale nie aż w takich ilościach by było to opłacalne.

Naturalne środki stymulujące produkcję endogennego testosteronu (jednak nigdy ponad fizjologiczną normę), zawarte w różnego typu tzw. boosterach owszem działają ale w ten sposób, że zwiększają głownie poziom testosteronu całkowitego, ale wcale nie prawda ze substancje w nich zawarte pochodzenia roślinnego zmniejszają jednocześnie ilość SHGB (tak jak mówię, sprawdziłem na sobie wyciąg z kłaczy i korzeni pokrzywy – prawie zero działania na poziom SHGB), owszem jednocześnie zwiększy się poziom testosteronu wolnego (choć zwiększy się nieznacznie) to jednak zazwyczaj strasznie ciągną do góry estradiol (żeński hormon) ostatecznie więcej z tego może być kłopotu niż pożytku…

Bokserzy (przynajmniej jakaś część z nich) obniżają poziom SHGB (jestem prawie pewien, ze tak robią), tak by ich testosteron wolny (aktywny) stanowił już nie 2-3% całkowitego jak normalnie, tylko 15-20 % i więcej (?) – zaś hormon wzrostu (owszem świetny w działaniu – przecież wystarczy sobie przypomnieć jak łatwo było zbudować mięśnie w wieku kiedy jego poziom w organizmie mieliśmy największy, czyli podczas tzw. „skoku wzrostowego” w okresie dojrzewania 15-17lat. ) jest obecnie nadal zbyt drogi i nieciekawy w skutkach ubocznych (akromegalia, przerost narządów wewnętrznych itd.). Wolny testosteron (aktywny testosteron) nie konwertuje do estradiolu (nie aromatyzuje), nie jestem na 100% pewny ale chyba też nie konwertuje do DHT. a wiec NIE MA SKUTKÓW UBOCZNYCH. To jest nasz własny endogenny testosteron aktywny biologicznie, poziom całkowitego pozostaje bez zmian a wiec nikt się nie przyczepi, NIKT NIE MOŻE SIE PRZYCZEPIĆ bo to ile u kogo aktywuje organizm jest każdego indywidualną sprawa, zależną od tego kto ma jaka gospodarkę hormonalna i podział globulin (SHGB) i alumin białkowych do testosteronu całkowitego. Takie środki jak clenbuteroll, oxandrolone (anavar), winstroll depot, testosteron (i jego estry), HGH, IGF-1, EPO itd. itd. są łatwo przez testy antydopingowe wykrywane, dlatego uważam, że bokserzy raczej tego już nie stosują, chyba ze z lenistwa, niewiedzy i głupoty, a potem wpadają na testach, płacą wysokie kary i maja zawieszane licencje. Nie potrzeba nie wiadomo jakich wielkich dawek testosteronu, wystarczy ten który zawodnik ma naturalnie, oni robią tak, że w jakiś sposób aktywują z tego całkowitego testosteronu większy procent testosteronu wolnego, a można to osiągnąć zmniejszając poziom globulin SHGB – to wiem na milion %, ale w jaki sposób ? tego już nie wiem.

 Aby się dowiedzieć, przeczytałem trochę medycznych książek, przekopałem internet (bardzo niewiarygodne i słabe źródło wiedzy, a wręcz można się zarazić głupotą..definitywnie odradzam) i nic, żadnych konkretów. Zarejestrowałem się nawet do endokrynologa uchodzącego za prawdziwego specjalistę, zabrałem ze sobą moje badania hormonów (głownie androgenów) z nadzieją, że uda się coś dowiedzieć..niestety nie podjął tematu, moje wyniki były zbyt idealne jak przypuszczałem a trafiłem na „służbistę” (usłyszałem sobie – „po co to panu wiedzieć ??? pan jest zdrowy, panu to nie potrzebne”), choć tak z drugiej strony to sądzę, że nie podjął tematu bo po prostu nie wiedział.. Odnoszę już wrażenie, że w tym jest jakiś medyczny haczyk, coś nietypowego, może nawet do tego stopnia, że tylko nieliczni fachowcy medycyny sportowej wiedzą i myślę, ze ta wiedza pozostanie jednak na długo tajemna.

Zaszufladkowano do kategorii Archiwum | 7 komentarzy