Pustynny survival

JA na Saharze

Ten wpis kieruję głównie do ludzi mających zamiłowanie do uprawiania survivalu. Przemierzałem ostatnio  Saharę (przeszedłem cały Wielki Erg Wschodni) i tam uświadomiłem sobie, że pustynny survival (pustynia sucha piaskowa) tak naprawdę nie istnieje. Sztuka przetrwania w takim miejscu jak pustynia-Sahara ogranicza się do loteryjnego szczęścia, a będzie się je miało jeżeli natrafi się na swojej drodze na jakąś karawanę lub miejscowych Nomadów (ludzie pustyni). Reszta po prostu nie zadziała, lub nie będzie miała znaczenia, Sahara zabije każdego kto na niej pobłądzi, bez wody, gdzieś na środku pustyni, jego dni będą policzone.

JA na Saharze, sucho..

Przemierzając Saharę próbowałem tych różnych „technik” zasłyszanych wcześniej w programach szkoły przetrwania. Oczywiście ja nie walczyłem o życie, nie musiałem tego robić, nasza wyprawa na „pustynię pustyń” była zorganizowana na medal, byliśmy przygotowani na każdą złą ewentualność (ugryzienia skorpionów, węży, udar cieplny itp.), mieliśmy wodę i potrzebne nam środki, towarzyszyła nam grupa Nomadów, wiec spokojnie mogłem taplać się w pustynnym klimacie i ocenić co by było gdyby..

JA na Saharze, grzebię w piachu.. sucho

Tak jak wspomniałem, „techniki” nie działają w takim miejscu lub ich rezultat jest bez wagi. Niektóre z nich są absurdalne w zamierzeniu. Dla przykładu: chyba nie sądzicie że wyciskanie piachu zawiniętego w koszulkę w celu wyciśnięcia iluzorycznej kropelki wody, jest rozsądne. Dobrze się to ogląda w znanym programie survivalowym dla debili, zdrowo jest się wtedy pośmiać, ale realnie poważnie w takiej sytuacji chyba żaden z Was nie poświecił by tyle energii i wylanego potu by w upale słońca wyciskać piach do tego stopnia że ten aż puści soki..

JA na Saharze, buduję "pułapkę na rosę"

JA na Saharze, buduję „pułapkę na rosę”

Ja dla zabawy spróbowałem „pułapkę na rosę”. Musze przyznać, że pułapka nie działa. Może działa wtedy, gdy po prostu jest rosa, ale wtedy jest wszędzie i nie potrzeba pułapki.. A dodam, że „pułapkę na rosę” zrobiłem wzorowo niczego nie zaniedbując. Mimo to kamienie od spodu były suchutkie (podobnie jak wszystko inne do koła).

Sztuczka z wielbłądem jest jak traf ślepej kury w ziarno. Szanse na znalezienie świeżego jeszcze aczkolwiek już martwego wielbłąda na pustyni to graniczy z cudem. Ja znalazłem martwego wielbłąda na pustyni niedaleko Oazy, przedstawiam go na fotce poniżej, spójrzcie i zastanówcie się czy można by wydobyć z niego jeszcze trochę wody..

Martwy dromader znaleziony na Saharze (fot. JA)

Martwy dromader znaleziony na Saharze (fot. JA)

Człowiek bez jedzenia wytrzyma spokojnie 3 tygodnie i nadal będzie na chodzie. Kiedy skorpion saharyjski wbije mu swój kolec jadowy to bez odpowiednio szybkiej pomocy zafunduje mu to trwały paraliż. Na palącej słońcem pustyni trwały paraliż to jest to czego akurat najbardziej nam potrzeba.. Dlatego uważam, że atak na skorpiona by uczknąć z niego „zawsze coś na ząb” uważam za skrajny idiotyzm. Pomijając, że wrzucanie na nieprzyzwyczajony do tego żołądek jakichkolwiek pustynnych stworzeń na surowo za skutkuje prawdopodobnie silnym zatruciem, biegunką inwazyjną i szybkim odwodnieniem organizmu.. w dodatku w sytuacji walki o przetrwanie przy braku wody do picia.

Skorpion, wlazł w nocy pod materac bydlak jeden (fot. JA)

Skorpion, wlazł w nocy pod materac bydlak jeden (fot. JA)

Wędrowanie nocą na pustyni – saharze też odpada. Pomijam już, że można nadziać się na żmiję rogatą, wędrowanie nocą jest niezwykle trudne z ważywszy na średniej wielkości nieregularne wydmy, ich nachylenie jest bardzo słabo widoczne nawet przy bezchmurnym niebie (sprawdziłem to). Latarka na głowę lub okulary noktowizyjne których używa wojsko załatwi sprawę, inaczej wędrówka nocą po pustyni – saharze będzie jak gonienie w piętkę.

Odnośnie jedzenia daktyli (zielonych – przyp.), to jeżeli znajdziecie na środku pustyni choć jedną palmę daktylową to ja Wam mocno pogratuluję. Wyłączając Oazę na trasie Wielkiego Ergu Wschodniego nie znalazłem tam ani jednej ! (pomijam, że zjedzenie surowych zielonych daktyli za skutkuje prawdopodobnie tym samym co zjedzenie surowego skorpiona..).

Generalnie nie wierze w skuteczny survival pustynny (pustynia-sahara), jak już to w ślepe szczęście..

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 2 komentarze

Eksploracja trwa..

Wejście do kruszarni w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA)

Wejście do kruszarni w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA)

Wrócę na moment do tematu  poniemieckiego kamieniołomu, znajdującego się na Górze Włodzickiej. Sprawa jest ciekawa ponieważ infrastruktura ta jak mówiłem poprzednio zawiera swoje podziemia, które od bardzo dawna są nie dostępne. Na pierwszy rzut oka, ktoś kto jest mało zainteresowany i ze słabym oświetleniem (wlot znajduje się na samym końcu ciemnego pomieszczenia gdzie była kruszarnia – przyp.) jeżeli zajrzy tam, to może nie dostrzec śladów (dość oczywistych jak można stwierdzić po bliższych oględzinach) maskowania wlotu, które widnieją na tylnej ścianie.  Raz jeszcze więc postanowiłem przedstawić je tutaj.

Spójrzcie więc na zdjęcie poniżej. Tak wygląda obecnie ściana na końcu pomieszczenia kruszarni. Widać dokładnie jaka część ściany została dopiero PÓŹNIEJ załatana inną zaprawą (kontur oraz różnica w kolorze zaprawy wyraźna) , jednak samo wejście nie było tak wielkie jak to wygląda, ale o tym za chwilę..

Ściana na końcu kruszarni w starym kamieniłomie w Górze Włodzickiej (fot. JA)

Ściana na końcu kruszarni w starym kamieniołomie w Górze Włodzickiej (fot. JA)

Owszem, pod spodem pod tą całą warstwą betonu (starego i tego nowszego) znajduje się ceglana ściana, ale po środku tej ściany jest wejście.

Levy podczas penetrowania zakamarków kamieniołomu (fot.JA)

Levy podczas penetrowania zakamarków kamieniołomu stojąc dokładnie nad kruszarnią (fot.JA)

ściana ceglana w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA)

ściana ceglana w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA)

Wejście było nieco mniejsze. Ktoś (wandale panie, wandale) rozkuł kawałek z brzegu, i o dziwo widać teraz, gdzie kończy się ceglana ściana (ten „ktoś” przy okazji wyjął dodatkowo kilka cegieł dla lepszego oglądu) a gdzie zaczynał się wlot do sztolni, który został zamaskowany wcześniej (widać kolejną różnicę w kolorze zaprawy), jeszcze przed położeniem tej najnowszej maskującej całość warstwy betonu.

Sciana na końcu kruszarni w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA, obróbka. JA)

Sciana na końcu kruszarni w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej (fot. JA, obróbka. JA)

Widać trzecią zaprawę, inny kolor od pozostałych dwóch, w całości widoczne też na powyższym zdjęciu (fot. JA)

Widać trzecią zaprawę, inny kolor od pozostałych dwóch, w całości widoczne też na powyższym zdjęciu (fot. JA)

Powstaje pytanie, dlaczego zadano sobie tyle trudu by załatano całość ? Chodziło zapewne o maksymalne zatarcie wszelkiego śladu sztolni (niektórzy twierdzą, że to nie sztolnia, tylko wielki magazyn był..) która się tam znajduje. Gdyby załatano tylko sam wlot (początkowo tak było), a zostawiono by ceglane futryny (na które składa się większość tej tylnej ściany) to łatwo było by ten wlot zlokalizować, że tam był. W ten sposób powstała cudzymi rękoma tam niegdyś wyrwa w betonie którym zaklejone było tylko samo wejście, to potwierdza opowiadania niektórych mieszkańców okolicznych wiosek. Zaklejono więc nowym betonem całość, zrównując aż do pierwszych powierzchni ściany czołowej.  Tu chodziło o pełne maskowanie. Czy ukryto tam coś (mogilnik..) czy też sztolnia była tak bardzo niebezpieczna (obok tej budowli przebiega zielony szlak turystyczny, a kiedyś już podobno zdarzył się tam wypadek..), że zadano sobie aż tyle trudu – tego można się póki co tylko domyślać.

Sciana ceglana w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej w całości, widziana po "zerwaniu" betonowej zaprawy

Schemat: Ściana ceglana w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej w całości, widziana po teoretycznym „zerwaniu” całej betonowej zaprawy (rys. JA)

Pozostaje kwestia tego jak wewnątrz wygląda sztolnia, która została tam zamaskowana i jaka jest długa. Pisałem o tym trochę już poprzednim razem, ludzie okoliczni mówią różnie, niektórzy, że 20m inni, że 100m, i więcej.. są tacy, którzy twierdzą, że to był silos, magazyn, itd. jednak każdy twierdzi zgodnie, że sztolnia tam istnieje.

Schemat przekroju pomieszczenia kruszarni w starym kamnieniołomie na Górze Włodzickiej, widziany z góry.. (rys.JA)

Schemat przekroju pomieszczenia kruszarni w starym kamieniołomie na Górze Włodzickiej, widziany z góry.. (rys.JA)

Grupa GES rozpoczęła już pierwsze prace przy tunelu transportowym w Górze Włodzickiej. Za pozwoleniem dostaliśmy się do podziemi starej świetlicy, a tam najdalszym korytarzem w głąb.. Tunel jest pozawalany bardzo mocno, łatwo dostępne są jak się okazuje pierwsze 30 m, choć początek również jest mocno pozasypywany.

W podziemiach tunelu transportowego w Gorze Włodzickiej znaleźliśmy taki oto datownik.. (fot. JA)

W podziemiach tunelu transportowego w Gorze Włodzickiej znaleźliśmy taki oto datownik.. (fot. JA)

Co ciekawe, już wiemy, że słup elektryczny który zapadł się w ziemię gdy wstawiano go kilka lat temu całkiem spory kawałek od tego budynku, wpadł właśnie do tego tunelu (a nie jak początkowo sądziliśmy, że może to być ślad nowego nieznanego dotąd obiektu). Nie przypuszczaliśmy wówczas, że tunel od wylotu ze starej świetlicy początkowo całkowicie skręca za pierwszym odcinkiem w lewo zamiast piąć się ku górze. W każdym razie tunel istnieje, a w nim już znaleźliśmy jego datowanie (patrz. Foto), co znajdziemy gdy odgruzujemy zawalony korytarz ? to się już niebawem okaże..

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 28 komentarzy

Riese nieznane…

Od jakiegoś czasu wraz z grupą eksploracyjną GES w której działam, pracujemy konsekwentnie i uparcie przy odkrywaniu m.in. tajemnic jakie skrywają podziemia w Górze Włodzickiej. Co mogę na ten temat na dzień dzisiejszy więcej niż poprzednio powiedzieć ?
Przede wszystkim fakt sprawdzony, że Górą Włodzicką eksploracyjnie nie zajmował się jak do tej pory chyba nikt, w każdym razie nie znalazłem na ten temat ani jednej wzmianki na eksploracyjnych forach dyskusyjnych, nawet jednego przypadkowego zdania, słowa, nic kompletnie. Nie mówiąc już o tym, że w licznych książkach o sekretach podziemi i podziemiach w Polsce w ogóle – zwłaszcza tych drążonych podczas II Wojny światowej lub w tym czasie adoptowanych – nie znajdziecie o Górze Włodzickiej i połączeniu z Ludwikowicami Kl nawet ziarenka informacji.

Pewien Wojtek bloger zajmujący się tematem Riese od wielu lat, w rozmowie (e-mailowej) ze mną przyznał, że zaledwie „coś tam” (cyt.) wie na temat Góry Włodzickiej (a dodam, że pisał nawet o zamku Czocha, Jedlinie Zdroju i Głuszycy), i powiedział, że nie poruszy tego kierunku na swoim blogu (wie o nim za mało). To samo stwierdził inny fachowiec, archiwista i rywal Garby, że „Góra Włodzicka to czysta karta w świecie eksploracji”, jednak ten w odróżnienia od Wojtka mnie zaskoczył tym, że wiedział o tunelu biegnącym w tej górze którego wlot znajduje się od strony wsi Świerki (Górne) – zawsze to już coś.

Góra Włodzicka ma swoje podziemia, i to naprawdę wielkie, miejscowi w większości wiedzą o ich istnieniu, jednak są to już ludzie starzy, którzy nie pamiętają gdzie dokładnie były wloty, zważywszy, że jak sami mówią, zostały one wysadzone i zamaskowane (przez kogo ?).
Dodatkowo od ludzi którzy przeżyli wojnę wiem, że w tym czasie Góra Włodzicka stanowiła teren militarny objęty ścisłą kwarantanną (nie wolno było chodzić w jej rejon okolicznym niemieckim cywilom !), na budowli starego kamieniołomu umieszczono punkt karabinów maszynowych RKM, jak również na wieży widokowej znajdującej się powyżej (analogicznie do tego co miało miejsce na Wielkiej Sowie). Świadczyły o tym pozostałości tego sprzętu który znaleźli tam miejscowi zaraz po wojnie. Sztolnia w starym kamieniołomie była zaadoptowana, magazyny podziemne wykorzystane, piwniczki pod wierzą i bufetem również (znaleziono tam skład broni, która ponoć i tak walała się tam wszędzie..). Z relacji świadków wynika, że znaleziono tam również wloty do sztolni tak wielkie, że spokojnie mogły by tam wjeżdżać ciężarówki. Czy Góra Włodzicka stanowiła element Riese ?

Należy rozumieć, że Riese było przedsięwzięciem zorganizowanym i to co należało do Riese posiadało doskonałe skomunikowanie służące przede wszystkim szybkiemu dostarczeniu i wywożeniu wszystkiego co było potrzebne do produkcji i produktów finalnych produkcji. Przyjrzyjmy się więc pod tym względem Górze Włodzickiej czy nie był to pod tym względem strategiczny obiekt:

U podnóża góry znajduję się stacja kolejowa (na tej trasie kolejowej znajduje się m.in. tunel-schron.. przyp.), istniała tam kiedyś spora rampa i magazyn z boku (na potrzeby nieczynnego już kamieniołomu, który się w tej górze znajduje), pierwsza droga. Drugie połączenie to ulica podchodząca pod samą górą (od strony stacji kolejowej), trzecie to podziemny tunel łączący Ludwikowice Kł, z Górą Włodzicką, oraz czwarte to tunel biegnący do Świerk (Górnych), stanowiący kolejne połączenie.

W Górze Włodzickiej od strony stacji kolejowej jest kilka sztolni, jedna z nich znajduje się w starym kamieniołomie (kruszarnia), fakt potwierdzony, że we wnętrzu tej Góry znajdują się ogromnej długości tunele, nie wszystkie są dostępne (pozawalane są, czy naturalnie ? chyba nie..), ciekawostką jest fakt, że niemal wszystkie (poza jednym) mają obudowę z cegły niemieckiej, są ukończone (wszystkie). Jeden z tuneli ma obudowę z małych bloczków melafiru (?), wlot w tej sztolni został ewidentnie wysadzony, wejść tam można (jeżeli się wie gdzie..) przez dziurę w stropie. Co ciekawsze ta sztolnia ma sporej wielkości komory, niestety puste (prawie).

Góra Włodzicka dodatkowo stanowi połącznie podziemne z Ludwikowicami Kł. o ktorych wielu uznanych ekspertów mówi, że były zalążkiem, lub nawet właściwym Riese. Nam (GES) udało się odtworzyć fragment tego połączenia (patrz poprzednie wpisy). Jak według relacji świadków oraz naszej wiedzy to wygląda przedstawia poniższy bardzo ogólnikowy schemat (częściowo przez nas potwierdzony już praktycznie):

Odnośnie Ludwikowic Kł. ten rejon jest uznawany za najbardziej niebezpieczny z całego tzw. „przedsionka” Riese (pomijam polemikę, mam osobne zdanie, uważam, że było to należyte Riese). Miny pułapki, arsenały odbezpieczonej broni, gaz CO2, CO, oraz CH4.. itp. Tu po prostu zwykle szybko się pasuje. Pasowali tu pionierzy eksploracji, między innymi Aniszewski ze swoją grupą THROLL (patrz. Książka „Podziemny Świat Gór Sowich”), nie kojarzę też by odważył się tu zajrzeć J.Cera, ani Wilczur. Pasują tu też lokalne „padalce” eksploracyjne o pseudo-eksploratorach nie wspomnę (ubranie moro, bojówki, sprzęt, a przy tym całkowity brak śladów wszelkiej odwagi by wejść do nieznanej sztolni..). Generalnie pasują tu wszyscy (prawie, bo obecnie wedle mojej wiedzy tematem Ludwikowic Kł. i połączeń (m.in. z Sowiną) zajmuję się od jakiegoś czasu z powodzeniem pewien zawzięty eksplorator z Kalisza, który już ma naprawdę spore i zadziwiające efekty – oby tak dalej !).

Obecnie nasza grupa GES nadal działa w Górze Włodzickiej, która z wolna otwiera przed nami coraz bardziej skrywane tajemnice. Niestety nie wszystko co już wiemy mogę podać do publicznej wiadomości. Wszak dumy jestem z tego, że to my pierwsi z powodzeniem i sukcesem kładziemy podwaliny eksploracji w tym rejonie.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 48 komentarzy

Riese inne…

W podziemiach...

W podziemiach…

Zacząłem kultywować pogląd, mówiący, że każda grupa eksploracyjna od czasu do czasu powinna co nieco przedstawić ze swoich odkryć, tak by nie kończyło się na zwykłym pozerstwie i pustych słowach typu „wiemy ale nie powiemy” (czyli nic nie mamy i nic nie wiemy). Rozumiem wszelkie obawy, że zdradzając lokację i szczegóły następnie pojawią się zwykle jakieś Super Grupy „Prawdziwych Ekspertów” chcące przywłaszczyć sobie odkrycie w celach medialnych, lub jakiś orzeł, który na sam widok wlotu do nieznanej sztolni by zwyczajnie zemdlał, ale chętnie opisze ją  w swojej książce czy w jakimś szmatławcu, bez podania źródła tej swojej wiedzy, lub poda, ale poda nie prawdziwe. Cóż, można toczyć następnie batalie z takimi, lub zapobiegać, utajniając tę zdobytą ciężkim trudem i ryzykiem wiedzę. Jest to jakaś recepta na takich.., ale z drugiej strony wszelkim tego typu zatajaniem (pomijając, że można wyjść na pozera) można niechcący uprzykrzyć finał tym co naprawdę mają dobre chęci coś samemu odkryć. Większość wówczas nie odkrywała by odkrytego, lub nie podawali by, że mają coś czego nie odkrył nikt do tej pory, gdyby wiedzieli. Z tego też względu uważam, że należy podawać to, co się ma odkryte w sposób mniej lub bardziej szczegółowy, chwalić się podając opis, lub nawet podawać w bardzo ogólnym zarysie bez podawania lokacji.

Widok na Górę Włodzicką od strony Bartnicy (fot. Ja)

Widok na Górę Włodzicką od strony Bartnicy (fot. Ja)

Poprzednim razem wspomniałem o podziemnym tunelu transportowym biegnącym od samych Świerk (Górnych) do wnętrza Włodzickiej Góry. Pozwolenie na jego penetrację mamy, jednak z natłoku innych prac odkrywczych w tym rejonie, odkładaliśmy to, do momentu aż się nam trochę rozluźni.. W końcu przychodzi czas by się za to zabrać. Eksploracji tego tunelu raz jeszcze powtarzam, nie traktujemy jako odkrycie (my nie z tych..), gdyż obiekt ten jest znany miejscowej ludności, aczkolwiek nigdzie nie jest on opisany (całkowity brak informacji w internecie i literaturze) z tego względu postanowiliśmy zrobić to jako pierwsi (nie będę też ukrywał, że mam dodatkowo fioła na punkcie podziemi w Górze Włodzickiej – patrz poprzedni wpis – jestem zaintrygowany podziemiami które tam odkryliśmy, zwłaszcza, że nikt tak naprawdę nie wie jaki ostatecznie był zasięg Riese, a ja uważam, że to co jest we wnętrzu tej Góry, wraz ze wszelkimi połączeniami do koła, było zaadoptowane.. )

Trochę już ostatnio napisałem, a jako, że bardzo ładnie powitano nas (GES)  w świecie eksploracyjnym, gratulując i życząc dalszych sukcesów, postanowiliśmy będąc w dobrych humorach coś jeszcze odtajnić. Losowo padło na niedokończony temat ( o którym pisałem również poprzednim razem) podziemi zlokalizowanych przez nas w Ludwikowicach Kłodzkich.

Podziemny tunel w Ludwikowicach Kł. (fot. Ja)

Podziemny tunel w Ludwikowicach Kł. (fot. Ja)

Trafiliśmy na tunel, tak,  pozostaje tylko pytanie, czy to jest ‘ten” tunel, o którym mówi się, że miał połączenie ze starą plebanią. Faktem jest, że znajduje się w masywie nad nią, i biegnie w jej kierunku z pewnym odchyleniem, jednak czy podchodzi aż pod nią ? Tego nie wiadomo, gdyż w pewnym momencie odcina go olbrzymi zawał. Ogólnie mówiąc obiekt ten obecnie jest w katastrofalnym stanie (na zdjęciu prezentuję JEDYNY w miarę dobrze zachowany jego fragment, z widokiem na spąg), dalej w obie strony zawiera liczne uszkodzenia, grożące zawaleniem nawisy, obwały i wyparcia. Generalnie trzeba się tam przeciskać a wszystko do koła sypie się na głowę i plecy (w jednym miejscu to tak posypało się, że do teraz kiedy to piszę mam dreszcze..). Dostępna długość odkrytego przez nas odcinka to około 55 m, jednak, co istotne, na obu końcach nie kończy się on przodkiem, co ewidentnie świadczy o tym, że tunel był dłuższy. W takim razie jak długi był w całości i dokąd prowadzi ? W jakim celu go wybudowano i czy miał w dalszych odcinkach faktycznie jakieś odnogi, rozgałęzienia, duże pomieszczenia, „hale”, zaadoptowane później na potrzeby militarne podczas II Wojny Światowej ? Obiekt zlokalizowaliśmy nad plebanią, w miarę daleko od niej, usytuowanie wejścia pozostanie już tajemnicą GES.

Ja przy wejściu do sztolni nr 7 (fot. Loraz)

Ja przy wejściu do sztolni nr 7 (fot. Loraz)

Tajemnicą GES są również nasze sukcesy odniesione podczas badań w masywie Gontowa. Co ciekawe, wspomniałem trochę na ich temat poprzednim razem i moja skrzynka e-mailowa szybko zapełniła się listami od różnych pasjonatów (i nie tylko..) z prośbą o ciąg dalszy. Z racji tego, że sam jestem pasjonatem i (przez to) rozumiem głód pasjonatów, a do tego jeszcze mam pewną swoją teorię na temat połączenia (pośredniego) kompleksu Gontowa z kompleksem w Górze Włodzickiej (który uważam za ciekawszy), doszedłem do wniosku, że jeżeli coś możemy z Gontowej odtajnić, to teraz jest na to najlepszy czas.

Sztolnia nr 7  (fot. JA)

Sztolnia nr 7 (fot. JA)

Otóż, jak wspomniałem poprzednio zlokalizowaliśmy (za wskazaniem) sztolnię prowadzącą do podziemi masywu Gontowa, której wejście jest usytułowane zaraz naprzeciw Góry Włodzickiej. Prowadzi tam droga przez las, bardzo daleko od ulicy głównej, sztolnie znajdują się nieopodal uregulowanego strumienia, tuż przy leśnej drodze. Sztolnia nr. 7 (tak ją oznaczyliśmy) analogicznie podsuwa na myśl sztolnię nr. 6 z Jawornika. Ma bowiem podobnie jak tamta ścianę czołową z futryną (z tym, że ta wykonana jest z kostek kamienia i cegły, z nieznaczna tylko ilością betonu) a między nią znajduje się wejście. Początkowy odcinek (kilka metrów) za „drzwiami” został zawalony (podobnie jak w Jaworniku), natomiast kolejny odcinek tej sztolni jest już dostępny. Niestety górotwór najwyraźniej zrobił swoje (ułożył się w tym miejscu poziomo i znacznie osiadł) przygniatając na wespół z wcześniejszym zawaliskiem dalszy odcinek sztolni wewnątrz.

Wejście do sztolni nr 8 (fot. Loraz)

Wejście do sztolni nr 8 (fot. Loraz)

Druga sztolnia (nr 8) znajduje się jakieś 80 m od sztolni nr 7, jest bardzo trudna do zlokalizowania obecnie.. dostępny jej odcinek jest znacznie dłuższy wewnątrz od tego w sztolni nr 7. Bardzo niebezpieczna wewnątrz, grozi na poważnie zawaleniem, jeżeli ktoś zdecyduje się tam wejść (odradzam) to niech lepiej zachowa szczególną ostrożność. W obu wyrobiskach na ścianach bocznych istnieją otwory strzałowe (patrz foto). Dla łatwiejszego zlokalizowania tych sztolni zamieszczam pod spodem poglądową mapkę. Cóż, sztolnie te są w stanie surowym, nie są wykończone wewnątrz (przynajmniej na tym dostępnym odcinku), a wszyscy pytają mnie o beton.. czyli dalszy ciąg historii z Panem M, którą przedstawiłem w poprzednim wpisie.

Ja w podziemiach (okolice Sokolca)

Ja w podziemiach (okolice Sokolca)

Niestety zostanie ona tajemnicą GES na zawsze, mogę tylko powiedzieć, że nie udało nam się odnaleźć wielkiej betonowej bramy wjazdowej do wnętrza góry o której Pan M. wspominał (nawet pokazywał miejsce). Nie mamy jednak wątpliwości, że była tam sztolnia (ukończona), ale wlot został tak zamaskowany-zasypany tak, że to jest obecnie niemożliwe dla nas by próbować tam co kolwiek.. Do wnętrza tej sztolni za wskazaniem Pana M. można było dostać się w„łatwy sposób” (myślałem, że istnieje tam coś w rodzaju szybu wentylacyjnego ), a raczej można było się tam dostać (z ogromnym trudem), bo w tej chwili jest to już nie możliwe..

Poglądowa mapka obrazująca lokację wlotów do sztolni (aut. JA)

Poglądowa mapka obrazująca lokację wlotów do sztolni (aut. JA)

Ja i mój Wujek (91 l), sporo mi opowiedział o II Wojnie Światowej i tych terenach, m.in. o tunelu budowanym przez niemców docelowo z Kł.do Walimia

Ja i mój Wujek (91 l), sporo mi opowiedział o II Wojnie Światowej i tych terenach, m.in. o tunelu budowanym przez niemców docelowo z Kł.do Walimia

W Ludwikowicach Kł. znajdują się także inne podziemia, o których istnieniu wiedza jest powszechna, jednak mało precyzyjna i wciąż zagadkowa. Trochę zupełnie nieoczekiwanie wytyczyły one nowy kierunek działań dla naszej grupy, więc postanowiłem już co nie co o tym napisać..

W Ludwikowicach Kłodzkich istnieje wiele bunkrów, których największe skupisko występuje w Górze Włodyka i jej okolicach. Znaczna część z nich jest dostępna, ale są i takie, które zostały po wojnie całkowicie zasypane. Żeby nie być gołosłownym za przykład podam bunkier, który znajdował się przez długi czas przy drodze na stację kolejową, po lewej stronie, tuż nad drogą główną (kilka metrów) a obecnie nie ma po nim śladu. Jednak niektórzy mieszkańcy pamiętają jak po wojnie wydobyto z niego różne rzeczy, m.in. korale (mój wujek) itp. Bunkier ten został zniwelowany jakiś czas po tym gdy przysypało w nim małe dziecko. Nie był jednak zbyt głęboki.  Dwa kolejne bunkry udało nam się zlokalizować nieopodal Miłkowa, znajdują się całkowicie pod ziemią (wystaje tylko kawałek stropu), jeden z nich również ma swoje podziemia, długi korytarz, który według dalszych relacji jednego świadka, łączył się z jakimś tunelem, który znajduje się w Górze Włodyka. Stanowi to spory impuls do dalszych działań w tym rejonie.

Zdjęcie Starej fotografi Ludwikowic Kł. (fot. Ja)

Zdjęcie starej fotografi Ludwikowic Kł. (fot. Ja)

Warto przypomnieć, że badania w Miłkowie w Ludwikowicach Kłodzkich swojego czasu prowadził również M. Aniszewski ze swoją grupą THROLL, jednak bez sukcesu. Wygląda na to, że szukali tej sztolni, niestety kopali zupełnie w złym miejscu sugerując się betonową drogą..  Ostatecznie zaprzestali poszukiwań bo jak opisał to w swojej książce „Podziemny Świat Gór Sowich” (przyp.), nie chcieli dalej ryzykować.. My (GES) będąc na fali zwycięstw jakie odnieśliśmy w Górze Włodzickiej, Gontowa, oraz sąsiednich Ludwikowicach, mamy zamiar tym razem rozpocząć nasze prace eksploracyjne właśnie przy bunkrach (tych o których nie wiecie) Włodyki, i to jeszcze w tym sezonie jesiennym. Eksploracja ta zapewne będzie bardzo długo trwała, jednak przy tak silnych wskazaniach i przesłankach jakie posiadamy, doszliśmy do wniosku, że w przeciwieństwie do tego co powiedział M.Aniszewski, warto ryzykować.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 13 komentarzy

Mój SURVIVAL (+ galeria zdjęć)

 

JA - w nocy w szłasie przy ogniu, na zewnątrz ulewa, wiatr, zimno..

JA - w nocy w szłasie przy ogniu, na zewnątrz ulewa, wiatr, zimno..

„  …to walka z czasem, jesteśmy kompletnie przemoczeni, jest zimno, wieje coraz mocniej, pada coraz mocniej, zaczyna się ściemniać, temperatura spada.. to szybka droga do wyziębienia organizmu i ..śmierci.  „

 Cyt. Dual Survival, odc.  „W lesie deszczowym”

Survival to sztuka przetrwania w warunkach ekstremalnych – czyli w takich, w których istnieje realne duże zagrożenie życia (stąd mowa o przetrwaniu). Survival to nie harcerstwo, to nie skauting, to nie bushcraft (bytowanie na łonie natury typu biwakowego), Charakterystyczne jest to, że niepowodzenie w działaniu grozi śmiercią. Przeżyj lub zgiń – tak w skrócie można opisać sztukę przetrwania (survival).

Nie tak dawno zdecydowałem się pójść na survival  (patrz. wpis „Mój zimowy SURVIVAL”). Wtedy to z założenia miał być to mój pierwszy i ostatni raz. Teraz zmieniłem zdanie…

Na celu miałem znaleźć się ponownie w typowej dla survivalu sytuacji. Nie miałem jednak możliwości spędzać gdzieś w lesie całych tygodni by zdobywać pożywnie w celu uniknięcia śmierci głodowej. Mógłbym tak, oczywiście, też byłby to survival, jednak nie dostałbym z pracy tyle wolnego.. Potrzebowałem więc sytuacji ekstremalnej, która zawężała by się do wąskiego przedziału czasu, w którym rozstrzygnięcie zapadłoby w ciągu jednej doby – tak samo jak w tę b.mrożną lutową noc gdy spałem w lesie w szałasie.. Człowiek zamarza szybko, wieczorem zasypia a rano już się nie budzi. Kiedy go znajdują wygląda jak wielki sopel lodu. To właśnie mogło nam wtedy grozić, gdybyśmy coś poważnie zaniedbali czy źle zrobili.

...nie było nic co mozna było by uznać za suche..

...nie było nic co można było by uznać za suche..

Mrozy już jednak minęły. Śniegi zniknęły, przyszły za to deszcze. Zimne wychładzające ulewne deszcze, i  towarzyszący im ostry wiatr. Temperatury nad ranem i w nocy oscylują w granicy 0’C do 3’C. Do tego panuje duża dokuczliwa przenikliwa wilgoć. Przypomnę, że hipotermia grozi już w temp. 4’C , szczególnie jeżeli brak jest odpowiedniej izolacji termicznej (gdy np. ubranie jest niemal całkowicie przesiąknięte deszczową wodą -pamiętać należy, że organizm oddaje ciepło wodzie blisko 25 razy szybciej (!) niż do powietrza). Na dodatek w lesie po serii takich ulewnych dni, nie ma praktycznie już nic co można było by uznać za suche. Stwierdziłem więc, że taka sytuacja będzie wystarczająco ekstremalna by uznać ją za survival, dodatkowo jeżeli tym razem nie zabiorę ze sobą..NIC. Żadnego noża, siekierki, naczynia na świerkową czy sosnową herbatkę – tak było poprzednio. Oczywiście tak jak i za pierwszym razem: nie weźmiemy ŻADNYCH namiotów, karimat, pałatek, śpiworów, plecaków, jedzenia, sznurków, specjalistycznego ubrania i obuwia. Jedynie mała zapalniczka kolegi (pali papierosy), i aparat fotograficzny – potrzebny tylko i wyłącznie do dokumentacji na blogu.

padało.. wszystko było diabelnie mokre

padało.. wszystko było diabelnie mokre

Sytuacja na miejscu wyglądała tak: Drzewo było diabelnie mokre (tak jak wszystko inne do koła), z nieba prawie cały czas lał rzęsisty deszcz, momentami przechodząc w gwałtowną ulewę. Ubrania szybko stały się przemoczone i przepocone (od budowy grubych szczelnych szałasów) niemal do suchej nitki, miałem wrażenie, że nie było na mnie NIC suchego. Drzewo na opał łamaliśmy na kolanach i stopami.. wyginało się jak guma, nie pękało z trzaskiem (co świadczyło o dużej zawartości wilgoci).

Budowa odpowiednich szałasów w takich warunkach też nie należy do łatwych. Jako dodatkowe utrudnienie wybraliśmy te właśnie porę roku, kiedy nie ma już śniegu ale kiedy rośliny nie puszczają jeszcze części zielonych. Nie ma więc żadnych dużych zielonych liści ani traw, które można było by wykorzystać na poszycie zewnętrznej części szałasu, po którym woda spływała by jak z parasola. Całą zieloną część stanowiły na tę chwilę igły świerków i sosen, a te nie nadają się na zatrzymanie dużych ilości wody (przelatuje ona pomiędzy nimi).

szałas we wnątrz (z lewej strony przy końcu widać wejście)

kawałek szałasu wewnątrz (z prawej strony przy końcu widać wejście)

Zbudowaliśmy szałas „na dwie osoby”, który jak się okazało ostatecznie z ledwością dobrze mieścił jedną.. Był to błąd konstrukcyjny wynikły z dezorientacji spowodowanej zbliżającymi się ciemnościami i dokuczliwą pogodą, która coraz bardziej dawała nam o sobie znać.. Postawiliśmy go pod wielkimi świerkowymi drzewami z dużymi, długimi koronami gałęzi, które przez to wstępnie już zapewniały nam jako taką (mizerną, ale zawsze coś) ochronę przed deszczem. Ten szałas był innego typu niż te w których nocowaliśmy w mroźną lutową noc. Tamte dobrze chroniły od mrozu odbijając ciepło w naszą stronę z ogniska. Jednak one nie uchroniły by nas od deszczu. Potrzebowaliśmy tym razem coś innego..

To jest zadaszony otwór w stropie naszego szałasu, zapewniał ciąg kominowy, tu wylatywało większość dymu

To jest ten zadaszony niewielki otwór w stropie naszego szałasu. Zapewniał on ciąg kominowy, i tu wylatywało większość dymu

Przede wszystkim szczelnego szałasu, nie przepuszczającego deszczu, chroniącego od wiatru, a przy tym na tyle dużego, by mógł pomieścić w sobie ognisko (nie mogło stać na zewnątrz, gdyż takie ilości wody spadające z nieba raz dwa by je zagasiły) oraz odpowiedni system wentylowania (chodzi o efekt kominowy i żebyśmy nie zatruli się czadem). Na szczęście materiałów budulcowych nam nie brakowało, do koła leżało pełno zrębów leśnych, grubych bali świerkowych o odpowiedniej długości, wystarczyło je tylko obłupać po bokach z odstających z nich ostrych gałęzi, gołymi rękami.. (też nie łatwe zadanie, i czasochłonne).

plastry żywicy obdarte z drzewa na podpałkę

plastry żywicy obdarte z drzewa na podpałkę

Problem był z rozpaleniem ogniska. Nie było NIC suchego. Kora brzozowa świetnie nadaje się na podpałkę ale nie kiedy można by z niej wykręcać wodę (Bear !), zastosowaliśmy więc żywicę, którą uprzednio obdarliśmy z drzewa, tym razem przy użyciu dwóch ostrych kamieni.. (brak noża – przyp.).

Cały czas jesteśmy przemoczeni, cały czas leje, szukamy budulców na szałasy jednocześnie instynktownie szukając czego kolwiek suchego do rozpalenia ogniska.. Było bez znaczenia, że mokrymi rękami trudniej stwierdzić czy coś jest wilgotne czy nie. Tu z góry wiadomo było, że nie będzie nic suchego, gdyż deszcze padają tu od kilku dni, a tego dnia padało tak intensywnie, że wszystko dosłownie spływało wodą.

To materiały z których budowaliśmy szałas, walało się tego pełno po lesie

To materiały z których budowaliśmy szałas, walało się tego pełno po lesie. Rzadko kiedy wychodziło słońce..

Szałas (pomijając już gabaryt) nie był idealny, przeciekał. Ale trudno się temu dziwić, nie wiem ile czasu musielibyśmy przy nim spędzić by nie mając NIC co moglibyśmy wykorzystać na szczelne poszycie (np. jakaś folia pozostawiona w lesie, karton, kawałek papy, blachy, jakieś inne śmieci itp…. ale nic z tych rzeczy nie było) i zrobić go tak by był szczelny całkowicie od tak ulewnego intensywnego deszczu… – To tak naprawdę nie realne w taką pogodę, kiedy leje tak, iż ma się wrażenie, że żaby spadają z nieba niesione przez zimny wiatr i po ciemku…

JA - w szałasie w lesie w ulewną deszczową noc..

JA - w szałasie w lesie w ulewną deszczową noc..

Ostatecznie przy budowie szałasu jednak wykorzystaliśmy świerkowe gałązki. Nie chroniły nas one zbytnio od wody co prawda, ale ich gruba warstwa doszczelniała nas dodatkowo przed silnym wiatrem. Był pomysł, żeby doszczelnić szałas darnią, tylko że tu nie było darni, ani mchu leśnego, a ziemię raz dwa tak silny deszcze wypłukiwał. Doszczelnialiśmy małymi gałązkami, które upychaliśmy w szpary pomiędzy krokwie (jedna przy drugiej, jak konstrukcja tratwy), stosowaliśmy też korę. Szału to jednak nie dawało..

Huczało, lało, wiało,.. ognisko słabo się paliło, drzewo przysychało zbyt wolno, dawało chwilami dużo dokuczliwego dymu.. Wcześniej znalazłem kawałek jakiegoś naczynia (nie zdziwię się jeżeli pamięta ono jeszcze czasy II wojny światowej.. w tych lasach pełno jest to dej pory poniemieckich „skarbów”). Naczynie było mocno zardzewiałe, dziurawe po bokach przy spodzie.. nie dało się w nim ugotować nawet łyka świerkowej herbatki.

Pech też chciał, że kolega dostał tel. w pilnej sprawie i musiał się ewakuować z tego miejsca, na szczęście zanim się jeszcze ściemniło. Później nie było by łatwej drogi odwrotu, nie mieliśmy żadnych lamp, latarek, NIC. Nasze usytuowanie to kilometry gęstych lasów i górzystego terenu pełnego wykrotów, daleko od wszelkiej aglomeracji, w dodatku ciemna noc, silny deszcz, silny wiatr, zimno.. Kiedy zdecydowałem się już zostać bo zapadnięciu całkowitego zmroku jedyne co mi pozostało to ten szałas i ognisko w nim. Szałas jednak przecieka (chwilami miałem już wrażenie, że się rozleci od tych silnych podmuchów wiatru nasyconych deszczem), ubrania nadal są mokre, drzewo słabo się pali (chwilami podbierałem z wnętrza szałasu iglaste gałązki świerka, które dawały na moment jasny płomień i odrobinę więcej ciepła – gdy już zapłonęły).

Moje ognisko wewnątrz szałasu

Moje ognisko wewnątrz szałasu

Wewnątrz szałasu nagromadziliśmy drzewa do suszenia przy ogniu, przesychało słabo.. obłożyliśmy ognisko kamieniami do koła, kamienie się nagrzewały i oddawały ciepło. Ognisko w szałasie nie było duże, dym wylatywał przez specjalnie utworzony w tym celu otwór u szczytu dachu (ścianka w jednym miejscy była nieco obniżona względem drugiej, tak że ta druga chroniła otwór przed przedostaniem się deszczu do środka).

Kontrolnie spróbowałem snu. Skłamałbym gdybym powiedział, że i tym razem gładko usnąłem. Nie, tym razem tak nie było. Lekki przerywany sen, to nie sen, to drzemka-czuwanie, to jedyne co można przy takiej pogodzie w takich warunkach (przeciekający szałas z mizernym ogniskiem w środku, zbudowany na prędko) zrobić. Generalnie teraz wiem, że w ten sposób mogę przetrwać bez praktycznie niczego (narzędzia, sprzęt) w taka pogodę. To najważniejsze.

Następnego dnia wybrałem się tam ponownie, nie padał już deszcz, świeciło jasne słońce, można więc na spokojnie porobić było brakujące fotografie, które wklejam Wam do poniższej galerii:

GALERIA ZDJĘĆ:
Szałasy z zimowego Survivalu, jak wiadać solide wykonanie bo stoją do dzisiaj :-)

Szałasy z zimowego Survivalu, jak wiadać solide wykonanie bo stoją do dzisiaj 🙂

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widać jedyne wejście

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widać jedyne wejście

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widok z boku

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widok z boku

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widok czołowy

Szałas z ostatniego survivalu ("deszczowego"), widok czołowy

To właśnie w tym miejscu ulatywał dym

To właśnie w tym miejscu ulatywał dym

Ognisko w szłasie moim następnego dnia, po tej ulewnej nocy

JA - Ognisko w szałasie, rozpaliłem też następnego dnia, po tej ulewnej nocy

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 27 komentarzy

Sekret Riese (+galeria zdjęć)

Widok na Górę Włodzicką (fot. PJ)

Widok na Górę Włodzicką (fot. PJ)

Wiadomo obecnie, że w ramach hitlerowskiego programu militarnego „Riese” (Olbrzym) prowadzono w okolicach Gór Sowich prace adaptacyjne starych podziemi, fabryk, itp. który powierzchnię przystosowywano do odpowiednich celów. Taka sytuacja miała miejsce m.in. w Głuszycy, a także w kompleksie dawnej kopalni w Ludwikowicach (Miłków). Badając górę Gontowa z kolegami zupełnie przy okazji dowiedziałem się, że Góra Włodzicka jest połączona podziemiami z budynkiem dawnej jednostki wojskowej (obecnie stara plebania) w Ludwikowicach Kłodzkich.

Czy zatem w Ludwikowicach Kłodzkich istnieje jeszcze jeden wielki zaadoptowany kompleks o którym NIKT w żadnej literaturze nic nie wspomniał ? Postanowiliśmy to na miarę możliwości sprawdzić.

Nasze badania zaczęły się od przeprowadzenia wywiadu w środowisku miejscowej ludności starszej daty. Średnio na 10 przepytanych co najmniej 8 osób przyznawało, że słyszało o ogromnych tunelach idących pod starą plebanią w kierunku Góry Włodzickiej, a także w kierunku na Czechy. Nieco mniej osób twierdzi, iż pamięta że stara plebania połączona była również podziemnym tunelem z kościołem katolickim. Tunel szedł w górę a następnie równolegle aż do Góry Włodyka w rzucie prostym. Są też tacy co zarzekają się, że wewnątrz Góry Batorego, a także na drodze podziemnej do Góry Spiezberg istnieją podziemne hale, magazyny, jak również wewnątrz tej góry znajdowała się nawet niemiecka fabryka leków. Istnieje silna przesłanka mówiąca o polaczeniu podziemnym budynku starej plebani z Górą Włodzicką (Spitzberg).

Wejście do kruszarni w starym kamieniołomie w Górze Włodzickiej (fot. Levy)

Wejście do kruszarni w starym kamieniołomie w Górze Włodzickiej (fot. Levy)

Co takiego udało się nam jeszcze na podstawie relacji ustalić ? Podczas drugiej wojny światowej teren Góry Włodzickiej objęty był ścisłą kwarantanną, nie wolno było chodzić ludności cywilnej w jej okolice. Mało kto wie, że na budowli starego kamieniołomu istniał w tym czasie punkt karabinów maszynowych RKM (z tego miejsca był doskonały obstrzał na drogę znajdującą się poniżej). Pozornie stare ruiny dawnego kamieniołomu (kruszarni) nie mają w sobie nic szczególnego. Jednak zawierają one też swoje podziemia, i to nie małe… Istnieje nawet przypuszczenie, że to właśnie tam istniało przejście, którym 55 lat temu złodzieje dostali się do starej plebani i ją okradli – tak z resztą zeznali wówczas na MO (że weszli w górze Spitzberg), relację tę mam od mojego wujka, który następnie wraz z nie żyjącym już Księdzem Pyzikiem zamurowywał wejście do tego tunelu, właśnie w starej plebani. Jak wyglądały te podziemia ? według relacji był to ogromny tunelowy system, w niektórych miejscach mocno uszkodzony (wloty wentylacyjne zostały zniszczone lub zasypane, w sytuacjach podobnych do tej gdy np. któregoś razu jeden z takich „słupków” wentylacyjnych został przypadkowo wyrwany bronami podczas orki, gdy wystawał niewidoczny na powyższych polach uprawnych). Od początku mieliśmy obawy, że tunel może być już w całości nie drożny, dlatego by zbadać cały system, konieczne było zlokalizowanie wszystkich możliwych wejść.

Zabetonowane wejście w kruszarni starego kamieniołomu, z prawej strony kawałek jest rozkuty, widać futrunę ceglaną, podobna jak w sztolni Helmuth (fot.Levy, obróbka Ja )

Zabetonowane wejście w kruszarni starego kamieniołomu, z prawej strony kawałek jest rozkuty, widać futrynę ceglaną, podobna jak w sztolni Hellmuth (fot.Levy, obróbka Ja)

Rodzi się pytanie: Czy jedno z nich znajduje się właśnie w podziemiach starego kamieniołomu ?  Według niektórych opowiadań miejscowej ludności istnieje tam sztolnia upadowa z której zaraz po wojnie wystawały jeszcze tory kolejki..  Natomiast inne relacje mówią, że istniał tam tylko niewielki magazyn (około 20 m) z którego później zrobiono.. mogilnik, i dlatego wejście to następnie solidnie zamurowano. Inne opowiadania mówią, że właśnie to tam istnieje wejście do długich kompleksów, a z racji wcześniejszej kradzieży (plebania) oraz mającego tam ponoć wypadku (przysypało kogoś), wejście zostało zamaskowane. Która zatem wersja opowiadań jest prawdziwa ? Żeby na to pytanie móc ostatecznie odpowiedzieć, należało by rozbić tam zabetonowany wlot na końcu kruszarni. My (GES) jednak nie chcemy działać w ten sposób, bez stosownego pozwolenia byłby to czysty wandalizm, do czego absolutnie nikogo nie namawiamy.

Budynek starej plebani w Ludwikowicach Kłodzkich widziany z ogrodu (fot. JA)

Budynek starej plebani w Ludwikowicach Kłodzkich widziany z ogrodu (fot. JA)

Wracając do Ludwikowic Kłodzkich: Kilkadziesiąt lat temu na górze Batorego oraz w jej okolicy przez długi okres czasu robiono głębokie odwierty (ekipa ze Śląska) w celu poszukiwania ropy. Niejednokrotnie jak mówią doniesienia natrafiano przy tym na puste przestrzenie gdzieś głęboko w ziemi. Zupełnie podobny przypadek był gdy kopano tam studnię i dokopano się do dużego tunelu. Nad starą plebanią kopano kanalizację i również natrafiono na podziemny korytarz. Przesłanek mówiących o istniejących tam podziemiach jest aż nadto by nie wierzyć. Grupa Eksploracyjna „Sikor” postanowiła zbadać tę sprawę możliwie dogłębnie. Od obecnego tam miejscowego księdza-proboszcza dostaliśmy pełną zgodę na prace badawcze na terenie starej plebanii jak również w niej samej. Wejście oczywiście zlokalizowaliśmy, ale rodzi się pytanie czy do tego tunelu ? kilka metrów zasypanych od starej wędzarni, stawia spore wątpliwości.. kolejne badania (tym razem poza plebanią) przyniosły nam już zupełnie nieoczekiwany rezultat, jednak bardzo pozytywny. Niestety tu postanowiliśmy (wbrew wcześniejszym zamierzeniom) nie ujawniać dalszych szczegółów.

Szukanie wejścia do tunelu w starej plebani (GES)

Eksploracja wejścia do tunelu w starej plebani (GES)

W każdym razie ja osobiście uważam, że ta sprawa nadal pozostaje w całości nie zbadana. Udało nam się ułożyć jakaś część układanki, jednak wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Czy podziemia, które zlokalizowaliśmy są jedynymi w tym miejscu ? czy mają jeszcze jakieś boczne równoległe systemy, co kryje się za obwałami ? w reszcie z jakich czasów pochodzi ten podziemny system i w jakim celu został wykuty ? Jak wielka rolę odegrał podczas II Wojny Światowej (choć myślę, że na to akurat mniej więcej już mamy odpowiedź…).

Ja w tunelu w starej plebani (fot. levy)

Ja w tunelu w starej plebani (fot. levy)

Początkowo Zasadniczą kwestia było czy tunel / korytarz po prostu przebiega POD plebanią, czy bierze swój początek Z POD plebanii czy wychodzi OD plebanii tym samym mając tu swój początek (nie pod budynkiem). Istnieje jeszcze obiegowa wersja mówiąca, że do tunelu można było dostać się również poprzez studnię znajdującą się tuż obok.. , która obecnie jest całkowicie zasypana (badania przeprowadzone georadarem wykazały, że takowa faktycznie tam była, na temat połączenia z plebanią się nie wypowiem..) Na temat samego budynku (jego historii) również jest sporo niejasności. Są pewne źródła, mówiące, że istniała tam przed wojną niemiecka jednostka wojskowa (stara plebania mimo, że z zewnątrz tak nie wygląda, jest tak naprawdę sporym budynkiem, mającym wiele pomieszczeń, z dużym terenem do koła) a pierwsza plebania była zupełnie w innym miejscu. Jeżeli tak, to w jakiś sposób wyjaśniało by to pewne kwestie..

Wejście do jednej ze sztolni w Górze Włodzickiej widziane od wewnątrz (fot. JA),

Wejście do jednej ze sztolni w Górze Włodzickiej widziane od wewnątrz (fot. JA),

Przenieśmy się znowu na Włodzicką Górę: tu szczęście znowu zaczęło nam sprzyjać. Zlokalizowaliśmy kolejne dwa wloty (lokacja tajna). Tunele są jednak na dalszym odcinku pozawalane (jeden z nich jest naprawdę potężny), nie ma praktycznie technicznych możliwości tego udrożnić. Pytanie jak wielki więc musi być to w całości kompleks i czy jest ze sobą połączony ?

Dzięki dalszym informacją jakie uzyskaliśmy od mieszkańców okolicznej ludności dowiedzieliśmy się o istnieniu jeszcze jednego tunelu podziemnego w Górze Włodzickiej, idącego tym razem od samych Świerk, aż pod sam szczyt niemalże (nie do końca to się okazało prawdą, ale o tym za chwilę..).  Nie jest to tym razem żadne odkrycie i tego tak nie traktujemy. Lokację wejścia podano nam z miejsca (stara świetlica) a tunel był już penetrowany (choć ponoć ostatnim razem były już problemy z tlenem..). Obecnie oba wloty góra-dół, są całkowicie zawalone, zgodę na odgruzowanie w starej świetlicy już uzyskaliśmy, zajmiemy się tym w wolnej chwili.

Budynek starej świetlicy w Świerkach (fot. JA) - to tam jest wlot do tunelu transportowego

Budynek starej świetlicy w Świerkach (fot. JA) – to tam jest wlot do tunelu transportowego

Ciekawostką jest to, że ten tunel miał połączenie ze starą restauracją, która była zbudowana na Górze Włodzickiej zanim jeszcze tam na jej szczycie powstała widokowa wieża. Celem był transport żywności (nie było bezpośrednio połączenia wylotu z restauracją więc transport odbywał się za pomocą.. kołowrotka), szlak był trudno dostępny w okresie zimowym, więc ktoś wpadł na takie rozwiązanie.. Restauracja była duża (poniżej w galerii kilka zdjęć), miała pokoje noclegowe, a także swoje osobne podziemia-piwnice. Pod sama wieżą widokową w przyziemiu też istniał schron-bufet, on również posiadał swoje (niezbyt duże) piwnice.. (to tak na marginesie).

W Górze Włodzickiej u podnóża prawdopodobnie istnieje jeszcze jeden tunel, dowodem na to jest to, że jakiś czas temu gdy stawiano słupy energetyczne, jeden z nich zapadł się głęboko w ziemię.. wyciągnięto go, wkopano w innym miejscu, a wcześniejszą dziurę zasypano – dodam, że znamy już to miejsce.

sztolnia nr 7 w górze Gontowa (od strony Góry Włodzickiej)

sztolnia nr 7 w górze Gontowa (od strony Góry Włodzickiej)

Kolejny wlot do tunelu-sztolni zlokalizowaliśmy również za wskazaniem, do końca nie dowierzałem, przyznaję, jednak okazało się to prawdą. Istnieje tunel idący po przeciwnej stronie w górę Gontowa, czy łączy się ze wskazaną przez pana M. sztolnią ? poziomy się mniej więcej zgadzają, odległości i kierunek również.. niestety napotykamy tam na naprawdę spore utrudnienia w tym miejscu, to prawdziwy orzech do zgryzienia. Lokacja wlotu – wbrew wcześniejszym ustaleniom – tajna (póki co).

GALERIA ZDJĘĆ

Fotografia przedstawiająca budowę restauracji na Górze Włodzickiej (fot. JA)

Fotografia przedstawiająca budowę restauracji na Górze Włodzickiej (fot. JA)

Stara fotografia wnętrza restauracji na Górze Włodzickiej (fot. Ja)

Stara fotografia wnętrza restauracji na Górze Włodzickiej (fot. Ja)

Stara fotografia wieży na Górze Włodzickiej (fot.Ja)

Stara fotografia wieży na Górze Włodzickiej (fot.Ja)

Stary kamieniołom w Górze Włodzickiej (fot. Levy)

Stary kamieniołom w Górze Włodzickiej (fot. Levy)

Stara fotografia restauracji na Górze Włodzickiej (fot. Ja)

Stara fotografia restauracji na Górze Włodzickiej (fot. Ja)

Ruiny... na Włodzickiej Górze (jest tego dużo tam) - fot. Ja

Ruiny… na Włodzickiej Górze (jest tego dużo tam) – fot. Ja

...... (fot.Ja)

……. (fot.Ja)

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 6 komentarzy

Moja dieta treningowa

JA (08.2011)

JA (08.2011)

Podczas opisywania zasad mojego indywidualnego treningu (wpis „Mój trening”) pominąłem celowo (zaraz napiszę dlaczego) moją dietę treningową, która według fachowców od sportów siłowych jest fundamentalna i ma znaczące przełożenie na budowę masy mięśniowej, wytrzymałości oraz definicję (tzw. „rzeźbę”). Nie będę polemizował z fachowcami, na pewno mają rację, z resztą tego nie neguję. Tyle, że ja nie uprawiam kulturystyki, uprawiam sporty ekstremalne i robię to jedynie dla własnej przyjemności. Siła i wytrzymałość mięśniowa budowana na siłowni, są mi potrzebne do ich wykonywania, poza tym lubię być w dobrej formie fizycznej. Dlatego w treści tego wpisu o moim treningu wygląda to tak jakbym zupełnie nie stosował żadnej diety. Bo prawda jest taka, że jej nie stosuję. Teraz jednak, dla ścisłości postanowiłem uzupełnić ten poprzedni wpis i co nieco o moim sposobie odżywania napisać, żebyście przestali mnie zasypywać pytaniami co jem, jak jem itd.

Otóż, jak wspomniałem, ja nie stosuje ŻADNEJ diety sportowej. Wyznaję filozofie ciężkiego treningu, wierzę w systematyczny i konsekwentny trening, a odżywiam się poprostu jak człowiek i przez to wyglądam normalnie. Człowiek, który je jak wieprz, zwykle wygląda przez to jak wieprz, i nie ma w tym nic dziwnego. Ja tak nie wyglądam, bo jestem człowiekiem w 100%, więc jem jak człowiek, a nie jak wieprz.

A teraz bardziej szczegółowo:

Głównym celem odżywiania człowieka  jest dostarczenie jego organizmowi energii, która jest niezbędna mu do życia i pracy. Dla porównania głównym celem odżywiania wieprza jest uzyskanie jak największej jego masy (maksymalny przyrost wieprzowiny).

Przykładowo: Ja jem ziemniaki jedynie raz w tygodniu do obiadu. Wieprz zwykle żre to warzywo co dziennie, każdego dnia. Człowiek nie potrzebuje aż takich ilości skrobi ziemniaczanej do prawidłowego funkcjonowania. Wieprz urodził się po to, żeby żreć, on potrzebuje tych apokaliptycznych ilości kalorii by mógł być z niego naprawdę niezły tłucznik-wieprzownik. Więc uważam, że jeżeli ktoś je ziemniaki co dziennie, to albo nie jest świadomy tego co robi i robi to bezmyślnie, albo jego świadomym celem jest wyglądać właśnie tak jak wieprz.

Zasadniczo wieprz żre co mu pod ryj podejdzie i co tylko jest dla niego jadalne. Żre w tak dużych ilościach i tak często jak tylko może. W dodatku lubi żreć, zwierzęta w ogóle wykazują zadowolenie z samego faktu jedzenia (dowiedzione naukowo). Człowiek powinien jeść tyle, ile potrzebuje jego organizm by zapewnić mu niezbędną ilość energii. Osobiście nie upatruje przy tym jakiejś przyjemności, po prostu jem, gdy tego potrzebuje, i nie jem wszystkiego. Mój żołądek to nie śmietnik by wrzucać w niego wszystko z samego faktu, że można to zrobić i smakuje. Przykładowo wszelkie fast-foody uważam za „śmieciowe jedzenie” – długo bym się też zastanawiał czy było by to etyczne karmić tym świnie…

Zrozumiem jeszcze, że można od wielkiego dzwonu zjeść batonik (np. energetyczny), niech będzie. Gorzej już gdy staje się to regułą i takie batoniki lub inne słodycze zjada się co dziennie w dużych ilościach obficie popijąc za każdym razem np. słodką cola..

Alkohol – jest dla ludzi (mądrych), kretyn wyhoduje sobie za jego pomocą tzw .”mięsień piwny” i będzie z tego dumny – „patrzcie jaki jestem kozak, ile to ja potrafie wypić i przy tym zjeść”. (Ja nie pije alkoholu – jestem abstynentem).

Mózgi wieprzy, podobnie jak pozostałe ich organy wewnętrzne, są mocno otłuszczone.. należy o tym pamiętać. Jest takie powiedzenie, że jesteś tym jak jesz. Jeżeli rozpatrując chociażby kwestę wyglądu (o czym wcześniej wspomniałem) to nie mam wątpliwości co do zasadności tego stwierdzenia.

Żyje się raz, i ja mam zamiar przeżyć to życie jak człowiek, a nie jak wieprz. Uwielbiam uprawiać sporty, czynnie wypoczywać, być w formie przy tym cieszyć się dobrym zdrowiem i samopoczuciem. Nie należę do ludzi dla których całe życie to tłuszcz…

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 7 komentarzy

Czas EKSPLORACJI

JA w podziemiach - okolice Sokolca

JA w podziemiach

Kilka miesięcy temu grupa GES w której działam zlokalizowała na terenie Gór Sowich wejście do nieznanego podziemnego kompleksu. Brak jakichkolwiek informacji na jego temat w literaturze i archiwach,  a także  sposób w jaki udało  się nam do niego przedostać, pozwala z całą pewnością twierdzić, że jesteśmy w nim pierwsi od ładnych kilkudziesięciu lat.

Jak wyglądają sprawy aktualnie ?

JA w podziemiach - okolice Sokolca

JA w podziemiach

Póki co nadal prowadzimy tam prace eksploracyjne. Nie spieszymy się, staramy się by niczego tam nie „przeoczyć” a szczęśliwie dla nas się składa, że wciąż odkrywamy w obrębie tego systemu nowe „kwiatki”. Kompleks jest rozległy, posiada kilka wejść (które zlokalizować można dopiero będąc wewnątrz ) starannie nanosimy go na mapę, co jakiś czas udaje się nam pokonać kolejny fragment  niemieckiego zabezpieczenia i tym samym posuwamy się wciąż dalej i dalej..

Jako, że również bardzo interesuje mnie psychologia społeczna to przy okazji tematu napiszę parę słów jakie społeczne wydarzenia w ostatnim czasie wpłynęły na moją ostateczną decyzję o nie informowaniu i nie publikowaniu w całości informacji o tych odkrytych przez nas podziemnych lochach.

Przede wszystkim to na co już ktoś wcześniej zwrócił uwagę, że „Polaczki nie zwykły szanować tego co dostają za darmo”. Zderzyłem się z tym na kilku forach internetowych „eksploracyjnych”. Ledwie co zasygnalizowałem temat (nie ujawniając jeszcze żadnych szczegółów !) chcąc dzielić się radością z odkrycia zostałem zaatakowany przez stado zazdrosnych uczestników (atakowali bezmyślnie  waląc w klawiaturę – duża część z nich zgodnie z teorią tłumu – jak rój wściekłych os).

Ja w podziemiach

Ja w podziemiach

Nie interesowało ich jak przebiega eksploracja, ani to że aby trafić na ślad tych podziemi musiałem przez ponad rok tłuc kilometry po górach, łazić po deszczu, moknąć, marznąć, kopać, kłuć, robić odwierty, włazić do takich dziur gdzie diabeł mówi dobranoc, i sprawdzać tam gdzie większość z nich jak przypuszczam nawet głowy by nie wsadziła (60 m sztolni nad potokiem w Ludwikowicach to jest przy tym NIC) – mieli to gdzieś, w ogóle nie mieli wyobrażenia o tym. Ich interesowały tylko zdjęcia (chcieli bym wkleił) oraz miejscówka (chcieli bym podał), wściekli, że nie chciałem wyjawić im tego – a przecież oni się tak po to fatygują z drugiego pokoju od telewizora do wygodnego fotela przed komputerem w domciu, żeby się czegoś dowiedzieć. Tak wygląda eksploracja w ich wydaniu.

Po drugie:  (zwrócił na to uwagę w swoim wpisie niejaki Wojtek, autor bardzo intrygującego bloga poświęconego tematyce Riese) My eksploratorzy nie po to narażamy życie, wkładamy wysiłek, swój czas oraz swoje – często nie małe – pieniądze, aby na koniec przyjechali pismaki-gryzipiórki z parciem na szkło i dostali wszystko na tacy, i jeszcze zarobili na tym kasę pisząc artykuły i książki oraz udzielając wywiadów do kamery, robiąc z siebie gwiazdy eksploracji (mało to razy tak było ?)

Ile też razy było tak, że medialna grupa eksploracyjna przyjeżdżała i dokonywała głośnego „odkrycia” sztolni, która już wcześniej była odkryta (np. przez inną grupę, zaledwie kilka miesięcy wcześniej) ? Następnie chodzili później w glorii i chwale, wielcy „odkrywcy”.

Ostatnio istnieje też jakaś taka dziwna osobliwa tendencja: Przyjeżdża jakiś eksplorator-błazen z drugiego końca Polski, porobi trochę fotek obiektów, które były już fotografowane dziesiątki razy, zrobi ze dwa trzy wywiady ze starymi ludźmi, których wyciągnie z chałupy nie licząc się z ich stanem zdrowia, doda ze dwie swoje lub zasłyszane teorie typu „gadka ku szkubaniu” (jak mawiała ponoć pewna babka, która już nie żyje) zdobędzie trochę starych zdjęć i map  z ogólnodostępnych archiwum, połazi w terenie z jakimś zapożyczonym miernikiem np. radiacji, coś tam pomierzy, i już ma się za wielkiego omnibusa, odkrywcę roku, tylko patrzeć jak kolejną nic nie wnoszącą do tematu książkę wyda.

Z takimi też trzeba uważać, ostatnio wzięli się za pewien stary sposób, czyli: wiem dla siebie, nikomu nic nie mówię, nikt nie wie co ja wiem (a tak naprawdę nie wie nic), za to wyśmiewa gdy tylko usłyszy, że ktoś na coś natrafił i coś bada, że „mitologia, nie możliwe, nic nie ma, itd.” Kiedy jednak okaże się, że faktycznie jakaś grupa lub ktoś coś odkrył, wówczas taki delikwent głośno zmienia front, mówiąc: ja już dawno o tym miejscu wiedziałem, i moi kumple… tylko nic nie mówiliśmy, bo my się nie chwalimy, wiecie przecież, że my się nie chwalimy „wyprawy tajne”, ale my byliśmy tam pierwsi, to my odkryliśmy wcześniej Itd.

Odnośnie psychologii społecznej w naszej eksploracji nie mogę też po raz kolejny nie wspomnieć (zrobiłem to już poprzednio), że w tym całym przedsięwzięciu już na samym początku praktycznie straciliśmy jednego z naszych ludzi – cenionego przeze mnie teoretyka i pasjonata – Eksploratora Piotra. Stało się to za sprawą instynktu samozachowawczego bojaźliwej natury, która okazała się zdecydować o jego zachowaniu „moje życie ważniejsze, reszta się nie liczy”. Piotr zostawił nas w ten sposób bez asekuracji w podziemiach bardzo niebezpiecznego bunkra (zielonego pojęcia nie macie o jaki bunkier tu chodzi…). Od tej pory jakoś nie ma odwagi nam w oczy spojrzeć. Generalnie szkoda, ponieważ Piotr należy do zespołu, odbyłem z nim wiele wypraw cyklicznych terenowych tzw. „wypraw z eksploratorem”, i w sytuacjach nie objętych ryzykiem zawsze mogłem na niego liczyć. Czasami się zastanawiam, czy wina nie leży najpierw po naszej stronie. Reakcja Piotra była wynikowa, może my za dużo od niego wymagaliśmy ?  W końcu Piotr zawsze w ekstremalnych sytuacjach zawodził, wiedzieliśmy o tym, nie powinniśmy namawiać go na wchodzenie do sztolni (to było ponad jego siły).  Piotr doskonale sprawdzał się w pozostałych działaniach, potrafi dochować tajemnicy, a w teoretyzowaniu nie miał sobie równych.

Natura ludzka bywa różna, warto tu nadmienić, że istnieje jedno takie forum internetowe-„eksploracyjne” gdzie administrator-pajac, którego wiedza eksploracyjna opiera się głównie na Wikipedii , nie widzi nic złego w kopiowaniu i wklejaniu zdjęć oraz tekstów z różnych źródeł bez zgody autora. Tym samym ja oznajmiam, że zdjęcia i teksty prezentowane na tym blogu są w zdecydowanej większości moją własnością. Wykorzystywanie i kopiowanie tych zdjęć i tekstu bez mojej zgody jest zabronione  (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83, sprost.: Dz. U. 94 Nr 43 poz. 170).

Chcesz użyć części lub fragmentów bloga ?  wystarczy napisać do mnie i  poprosić. To nic nie kosztuje.

JA w podziemiach (okolice Sokolca)

Na koniec oznajmiam, że mój kolejny wpis (dotyczący Riese) będzie zwieńczeniem naszych prac w tajemniczych podziemiach w których obecnie prowadzimy eksplorację. Zamieszczę wówczas więcej  zdjęć, będzie opis, będą mapki. Niestety z wyżej wymienionych powodów społecznych, wbrew temu jak wcześniej planowaliśmy, nigdy nie wskażemy lokacji całości systemu. Dodam, że zastanawiamy się też nad podjęciem pewnych kroków, w wyniku których bez naszego udziału jego znalezienie obecnie będzie już nie możliwe.

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 35 komentarzy

Mój zimowy SURVIVAL

Ja - noc spędzona w szałasie w lesie przy ognisku, na silnych mrozach (02.2012)

Ja – noc spędzona w szałasie w lesie na silnych mrozach (02.2012)

Survival to sztuka przetrwania w warunkach ekstremalnych, czyli w takich, w których istnieje realne duże zagrożenie życia – stąd mowa o przetrwaniu. Survival to nie harcerstwo, to nie skauting, to nie biwak. Survival nie jest dla każdego ! Uważa się, że sztuka przetrwania przynależy do grupy zwanej sportami ekstremalnymi, co budzi duże kontrowersje, ze względu na zamknięty charakter, utrudniający śledzenie przebiegu, brak form rywalizacji, a także brak jakichkolwiek formalnych struktur – tego sportem ekstremalnym nazwać nie można.

Zdecydowałem się na jednorazowy survival z takich samych powodów dla których w tym roku skoczę na bungee (195 m – Szwajcaria) – czyli adrenalina, chęć przeżycia niezapomnianej przygody, oraz dodatkowo (w przypadku survivalu) sprawdzian własnych możliwości, panowania nad emocjami, oraz asertywnego myślenia w warunkach ekstremalnych.

Ja - podszas wędrówki w Górach Sowich szukając miejsca na zbudowanie szałasu (02.2012)

Ja – podszas wędrówki w Górach Sowich szukając miejsca na zbudowanie szałasu (02.2012)

Jeżeli ktoś ma wątpliwości czy aby na pewno w tym przypadku warunki były wystarczająco trudne bym mógł nazwać moje spędzenie lutowej nocy w lesie, bez namiotu, bez śpiworu, bez karimaty, bez niczego praktycznie..   survivalem, to przypomnę, że w tym miesiącu (luty) tego roku (2012) zamarzło około 60 osób, a temperatury zewnętrzne dochodziły do -30 ’ C. Dodam też, że zamarznąć można nie tylko wtedy, kiedy temperatura powietrza spadnie o kilkanaście kresek poniżej zera. Znane są przypadki głębokiej hipotermii nawet w temperaturze kilku stopni powyżej zera ! Warto o tym pamiętać, zwłaszcza, że jako teren survivalu wybraliśmy las położony wysoko w Górach Sowich, z dala od wszelkiej aglomeracji, gdzie wiatry zawsze wieją z większą siłą potęgując odczuwalność zimna. Był to więc najprawdziwszy survival, moja prawdziwa walka o przeżycie, gdzie najprostszym ratunkiem było by wezwanie pomocy lub szybka ewakuacja z tego miejsca. Nie skorzystaliśmy jednak z tych opcji, poradziliśmy sobie inaczej..

Ja - po drodze zdrapywaliśmy do worka zeschniętą żywicę z drzew, idealna zamiast podpałki do ogniska (02.2012)

Ja – po drodze zdrapywaliśmy do worka zeschniętą żywicę z drzew, idealna zamiast podpałki do ogniska (02.2012)

Największe problemy zaczęły się jeszcze zanim na ten survival poszliśmy.. Otóż, jak się okazało ci którzy wcześniej tak ochoczo z entuzjazmem wykazywali chęć doświadczenia tej przygodny i gotowość na jej wyruszenie, wraz z nadejściem silnych mrozów zaczęli dosłownie pękać psychicznie jeden po drugim niczym bańki mydlane.. Miało nas być kilku, jednak przed pójściem każdy z nich po kolei znajdował jakieś wytłumaczenie, że iść nie może. A to z pracy wolnego nie dostał, a to złapała angina, to inny z kolei musi się opiekować chorym dzieckiem.. następnie znowu coś.i tak w kółko. Czas mijał, angina nie mijała, dziecko nie zdrowiało (wyzdrowieje na wiosnę), w pracy pełno roboty i urlopów nie ma, jeden z kolegów to w ogóle przestał odbierać telefony i zapadł się pod ziemie (spokojnie, znajdzie się na wiosnę i na pewno z jakimś wytłumaczeniem). Ręce mi opadły na dwa dni przed wyprawą gdy zostało nas już tylko dwóch, to ten ostatni z członków załogi na którego najbardziej liczyłem poinformował mnie, że paniczny strach przed zamarznięciem lub.. zmarznięciem jest od niego silniejszy.. i nie pójdzie za nic na świecie. Z jednej strony pomyślałem, że teraz to moje szanse na przeżycie stopniały tak, że musze już liczyć tylko na siebie, z drugiej, gdy oczami wyobraźni zobaczyłem, jak on być może dostaje ataku histerii w środku nocy w lesie, wymachując rękoma na wszystkie strony tak, jakby się opędzał od stada wściekłych os, wrzeszcząc i kręcąc przy tym głową na boki z prędkością przy której postronnie można by odnieść wrażenie, że głowa okręca mu się do o koła szyi.. nieeeeeee.. doszedłem wówczas do wniosku, że jednak bardziej rozsądne jest zarówno z jego strony zostać, jak i z mojej, by go na pójście na survival więcej nie namawiać. Nie jest mu wstyd (powiedział mi gdy go o to zapytałem), to normalna reakcja człowieka na zagrożenie – nie każdy potrafi sprostać zadaniu, survival nie jest dla każdego ! Przynajmniej ten otwarcie potrafił przyznać się do strachu a nie wymyślał bajeczek jak tamci… Ostatecznie mogłem iść sam, i poszedłbym, było mi to w zasadzie obojętne (tyle, że nie miałbym tam do kogo rozmawiać), ale na szczęście jeden z moich starych znajomych – były żołnierz piechoty górskiej – wyraził chęć pójścia (nawet przez moment się nie zawahał). Poszliśmy więc we dwóch.

Zabraliśmy ze sobą jedynie: małą łopatkę, toporek, piłkę-nóż, zapałki i.. to wszystko. Wziąłem ze sobą jeszcze termometr i aparat fotograficzny – potrzebne do sporządzenia dokumentacji na bloga.

Ja - rozcięcia podczas wycinania gałęzi świerkowych na budowę szałasu się niestety zdarzają..(02.2012)

Ja – rozcięcia dłoni podczas wycinania gałęzi świerkowych na budowę szałasu się niestety zdarzają..(02.2012)

Naszym priorytetem pozwalającym nam przetrwać, było zbudowanie dwóch szałasów-przybudówek z hybrydowym syberyjskim ogniskiem pomiędzy nimi. Jedynie ta forma ogniska umożliwia spokojny sen przez całą noc, mimo bardzo dużych mrozów. Nazwałem to ognisko „hybrydowym” Sybersyjskim, ponieważ nie jest to już tradycyjna Nodia (ognisko syberyjskie). Nodia sprawdza się dobrze w temp. do –10 ‘C (stosują je myśliwi podczas polowań na Syberii), my potrzebowaliśmy ognisko przy którym prześpimy noc przy temp. znacznie niższej (temp. odczuwalna), bez konieczności częstego podkładania drzewa. Zatem musieliśmy zmodyfikować tę tradycyjną Nodię według własnych potrzeb – stąd ta nasza mała zmiana nazwy.

Jeden z naszych (mój) szałasów z hybrydową syberyską Nodią (ognisko syberyskie) - 02.2012

Jeden z naszych (mój) szałasów z hybrydową Syberyjską Nodią (ognisko Syberyskie) – 02.2012

Złamaliśmy kilka uschniętych, nadpruchniałych i na wpół poprzewracanych od wiatru drzew (głownie brzoza i buk) o niewielkiej średnicy (8-12 cm) i długości blisko 2 metry. Ułożyliśmy je na ziemi i równolegle dosunęliśmy do siebie, jedna do drugiej (wyglądało to w całości jak tratwa na wodę). Dopiero na tym rozpaliliśmy ognisko właściwe (dużo gałęzi, chrustu itp.) które następnie rozciągnęliśmy niemal na całą powierzchnie tej naszej „tratwy”. Kiedy drobne gałęzie się wypaliły i powstał z nich żar w dużej ilości tak, że „tratwa” od góry już się zaczęła palić, wówczas na nią ułożyliśmy kolejną taką „tratwę” z grubych bali, tym razem świerkowych (były to głownie pozostałości po wyrębach leśnych) pomniejszonych liczebnie o jedną z każdej strony. W ten sposób powstało ognisko, które na kształt mogło przypominać zespół równolegle do siebie dosuniętych Nodi (jednak nimi nie było. Nodie są poprzecinane i inna jest też technika ich rozpalania). W ten sposób uzyskaliśmy dwojaki rodzaj spalania paliwa:

1. przeciwprądowy (paliwo spala się od góry grawitacyjnie”, sposób stosowany w kotłach z rusztem warstwowym na paliwo stałe w ciepłowniach)

2. współprądowy (paliwo spala się od spodu zgodnie z kierunkiem ciągu powietrza)

Pierwszy sposób zapewnia wolne długotrwałe spalanie, drugi daje większy płomień i temp. Na naszą mała hybrydę ułożyliśmy w ten sposób jeszcze kolejne trzy warstwy. Ognisko to w ten sposób paliło się prawie całą noc dając nam dużo przyjemnego ciepła.

Szałasy budowaliśmy głównie z gałęzi świerkowych. Nie mieliśmy ze sobą żadnych gwoździ ani sznurków którymi moglibyśmy wykonać łączenia, więc trzeba było kombinować, przeplatać, wycinać widełki, wpinać itd. tak by trzymało się to wszystko w jednym kawałku. W nocy nie groził nam deszcz, tylko w najgorszym przypadku ostry opad śniegu a taki szałas był w miarę wystarczający za równo do odbijania ciepła z ogniska, jak i do ochrony przed ewentualną zawieją śnieżną.

Jako podpałki użyliśmy zgodnie z kanonami sztuki survivalowej, uprzednio zdrapanych kawałków żywicy (pali się jak saletra przemieszana z cukrem pudrem) z drzew oraz obdartej kory brzozowej. Ognisko rozpaliliśmy bez najmniejszych problemów, płomień szybko związał coraz to grubsze gałęzie i z wolna zaczął produkować z nich żar.

Ja - przygotowywując świerkową herbatkę na ognisku - 02.2012

Ja – przygotowywując świerkową herbatkę na ognisku – 02.2012

Za ciepły napój posłużyła nam herbatka świerkowa. Do jej przygotowania użyliśmy starego garnka oraz kilku kamieni,  od łupniętych z pobliskich ruin bunkra, które z kolei ułożyliśmy w ogniu na kształt piecyka. Na nim położyliśmy garnek wypełniony śniegiem. Śnieg pod wpływem temp. stopniał zamieniając się w wodę, do której powrzucaliśmy drobniutkich gałązek świerkowych. Po jakimś czasie woda zaczęła w garnku wrzeć. Herbatka świerkowa była gotowa do wypicia. Jej smak był cierpki, gorzkawy, przydałby się cukier, albo łyżeczka miodu dla lepszego smaku, niestety celowo nie mieliśmy przy sobie nic takiego.

Pod nasze legowiska wkopaliśmy trochę żaru z ogniska – niezbyt grubo, za to rozciągnęliśmy go na większość powierzchni, przysypując następnie cienką warstwą ziemi. Na to poszła wyściółka zrobiona z grubej warstwy (około 20 cm) świeżych gałęzi świerkowych. Taki sposób (często stosowany przez wojsko piechoty górskiej) zapewnia oddawanie ciepła od spodu przez co ziemia nie wychładza tak organizmu. Sposób ten w praktyce sprawdził się w miarę.. ziemia pod legowiskiem była ciepła (miała kilka stopni), jednak czy to aż takie „centralne ogrzewanie” to miałbym wątpliwości (nad ranem już o nim nawet nie pamiętaliśmy…)

Ja - w moim szałasie w nocy w lesie przy ognisku. Było bardzo mroźno do okoła... (02.2012)

Ja – w moim szałasie w nocy w lesie przy ognisku. Było bardzo mroźno do okoła… (02.2012)

W nocy spaliśmy, od czasu do czasu budząc się i poprawiając coś w ognisku. Spodnie, buty i skarpetki miałem mokre od śniegu, jednak po kilku godzinach od ciepła bijącego z ogniska (leżałem blisko) były niemal zupełnie suche. Silny wiatr niestety przyspieszał spalanie drzewa, więc nad ranem musieliśmy podbierać je z szałasów.. aż w końcu nad ranem jeden z nich niemal doszczętnie spaliliśmy serwując sobie przez to do śniadania sporą dawkę ciepła. Noc mijała spokojnie, trochę sypnęło śniegiem, czasami słychać było spadający skumulowany śnieg z drzew, tudzież przebiegające gdzieś opodal sarny. Niestety nie ustrzegliśmy się błędów, ale człowiek na błędach się uczy. Po pierwsze, warstwa 20cm gałązek świerkowych na posłanie to za mało. Zdecydowanie za mało. Odnoszę teraz wrażenie, że zły był kąt zadaszenia szałasowego, a także zbyt blisko ognia spaliśmy (kolega nadpalił sobie kurtkę przez odpryskujące iskry z ogniska, na szczęście to była bardzo stara kurtka), i jeszcze kilka błędów.. tak więc jeżeli macie uwagi to śmiało.. przyjmę krytykę : )

Dane pomiarowe: Tej nocy termometr pokazał nad ranem – 14 ‘C, temp. odczuwalna –25, ze względu na bardzo silny wiatr i przenikliwe wilgotne powietrze.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 19 komentarzy