Troll w Riese – Gontowa cz.1

„ … Mariusz Mirosław, mieszkaniec Jedliny Zdroju i wieloletni  kolega Tomka Witkowskiego – zamieszkałego w Świdnicy. (…) Ich przygoda z podziemiami zaczęła się na początku lat 90.” 1 (dla porównania ja w tym czasie byłem jeszcze dzieckiem). „Dwaj pozostali, nieaktywni już członkowie ekipy to Piotr Zagórski i Mariusz Aniszewski”.2  – czytamy w książce pt. W kręgu tajemnic „RIESE”, autorstwa Łukasz Kazek i Bartosz Rdułtowski. Jeden z autorów książki następnie przedstawia w niej fragmenty wywiadu , który obaj Panowie- Mirosław z Witkowskim – udzielili mu odnośnie swojej wiedzy na temat rzekomo ukrytego depozytu w górze Gontowa w sztolni nr 3 przez wojska niemieckie pod koniec drugiej wojny światowej. Wiedzę tę jak twierdzą, nabyli od niejakiego Grabowskiego (oficer wojska polskiego). Czy ta historia jest prawdziwa ?? Myślę, że teraz z perspektywy czasu można to mocno zweryfikować.

Pan M pod sztolnią nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Pan M pod sztolnią nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Brat znanego mi dobrze Pana M osiedlił się w Sokolcu po wojnie (był jednym z pierwszych osadników). Mieszkał w bliskim sąsiedztwie góry Gontowa. Pan M bardzo często tu bywał – u brata, obaj bardzo lubili spacery w tym rejonie. Zaglądali oczywiście również do sztolni – mówi mi Pan M. Najlepsze jest to, że nie ma tu mowy o jakiejś wielkiej nie pamięci. Owszem pozmieniało się, ale obraz tego jak wyglądało tam przed laty pozostał w jego pamięci nie zatarty ( w końcu nie było to 1000 lat temu !). Przez kilka dni chodziłem z Panem M po Gontowej, przez ten czas dokładnie zrelacjonował mi jak tu wyglądało kiedyś. Bez problemu zaprowadził mnie tam w każde miejsce o którym mi mówił i o które ja pytałem.

Dla porównania Grabowski, który jak podano w książce po zaledwie 3 latach rzekomego pobytu w więzieniu w Kłodzku, po wyjściu na wolność nie był  już w stanie trafić z powrotem w miejsce gdzie prowadził prace w  sztolni – po trzech latach !!! „Miał jednak problemy z trafieniem w to miejsce i nie dotarł do niego za pierwszym razem.” 3 – komentarz pozostawiam Wam…

Jak wyglądała trzecia sztolnia według Grabowskiego:

„Zgodnie z informacjami Grabowskiego, ów boczny chodnik odbijał od głównego na prawo, po czym, po jakimś odcinku ponownie skręcał w prawo, biegnąc z powrotem w kierunku wyjścia. Tam kończył się ślepą komorą. To właśnie w niej Niemcy ukryli wspomniany ładunek.” 4

Narysujmy to więc według tego co podano:

Schemat fragmentu sztolni nr 3 w Gontowej który starałem się narysować według opisu Grabowskiego przedstawionego przez M.Mirosława i T.Witkowskiego

Schemat fragmentu sztolni nr 3 w Gontowej według opisu Grabowskiego przedstawionego przez M.Mirosława i T.Witkowskiego w książce pt. W kręgu tajemnic „Riese” aut.Łukasz Kazek i Bartosz Rdułtowski, Kraków 2008.(Rys. P.J.)

Teraz przedstawiam schemat chodników sztolni nr 3 jak one wyglądają oficjalnie (początkowe partie):

Schemat początkowego fragmentu sztolni nr 3 w górze Gontowa zamieszczonego w miesięczniku "Odkrywca" (11/2011) - fot. P.J

Schemat początkowego fragmentu sztolni nr 3 w górze Gontowa zamieszczonego w miesięczniku „Odkrywca” (11/2011) – fot. P.J

Oczywiście jest to tylko początkowy fragment gdzie wyraźnie widać obrys zamkniętego kwadratu (tzw. wartowni) często spotykanego w pozostałych sztolniach Riese. Tory w wartowni znajdowano również w innych sztolniach (przyp. !) i w dodatku nie były zdemontowane, a najnowsze nieoficjalne doniesienia mówią, że dalsze odnogi kierują się już tylko w kierunku..zachodnim (na lewo !). Nie widać póki co również żadnej depozytowej ślepej komory !

Autor książki zadał pytanie Mirosławowi i Witkowskiemu: „Czy Waszym zdaniem Grabowski był wiarygodny” 5 : padła odpowiedź: „Jakbyś nagrał go na dyktafon i posłuchał, to byś stwierdził, że tak rzeczowego opowiadania, pamiętania szczegółów  oraz sposobu ich relacjonowania, to można słuchać gdy ktoś relacjonuje wydarzenia sprzed kilku dni. Nazwiska, daty – facet pamiętał całą masę szczegółów. Jak na swoje lata był tak sprawny umysłowo, że aż trudno było uwierzyć (..) Ale nie dał nam żadnych, najmniejszych podstaw do niewiary. On się nawet nie zająknął.” 6

Czyli rozumieć mam, że Mariusz Mirosław i Tomasz Witkowski nie widzieli nic podejrzanego w tym, że UB po aresztowaniu Grabowskiego za udział w AK nie wpakowała mu kuli w łeb od razu tylko go trzymali i bili nie wiadomo po co przez 3 lata w więzieniu.. A następnie po wypuszczeniu go na wolność, po wielu latach dopiero biedne UB  przypomniało sobie o sztolni, że coś tam w niej przecież Grabowski wtedy szukał kurka wodna i należało to było chyba sprawdzić, a oni tego nie zrobili wówczas (sic.). Wtedy po aresztowaniu Grabowskiego i wstrzymaniu robót jedynie ją.. zabezpieczyli (odstrzelili wlot), i nic więcej. Nikogo nie przesłuchiwali, nie kazali kopać.. UB ! Trzeba więc teraz prędko szukać Grabowskiego, zwłaszcza, że jak tu bez niego mają do tej sztolni trafić..,  a jak już go w końcu znaleźli to im się żal go zrobiło (czujecie bluesa ?), że w końcu już wysiedział swoje i wycierpiał w więzieniu.. i go wypuścili, jedynie karząc samemu przez lasy do domu wracać (myślałem, że pęknę ze śmiechu jak to czytałem) i ostatecznie tajemnicy sztolni nie zbadali. Ludzie chyba najwyraźniej kompletnie nie mają pojęcia jak działało UB i czym było. Grabowski, który tak wszystko super dokładnie pamiętał (poza miejscem gdzie był wlot sztolni nr 3…), miał dodatkowo jakiegoś nadnaturalnego farta, że trafił na cudownie miłosiernych i kretyńsko tępych UB-ków (a może byli oni ubrani na czerwono i nosili długie białe brody i worki z prezentami na plecach ?? krzycząc co drugie słowo: ho ho ho ).

A na koniec według tej opowiastki Grabowski będąc już wolny od UB następnie całe wieki czekał, aż w końcu zapukają do niego po latach Mirosław z Aniszewskim i innymi, z propozycją by odkopać sztolnie i wydobyć tajemniczy ładunek, bo przecież wcześniej do głowy by mu nie przyszło, że może tam iść z kolegami i samemu to odkopać.  Jeszcze lepsze jest to, jak zrelacjonowali, że wcześniej jako oficer Wojska Polskiego – Grabowski ryzykował własne życie pomagając w ucieczce przed UB z kraju..Niemcowi (i to zaraz po wojnie !). Haha

JA i Pan M na górze Gontowa

JA i Pan M na górze Gontowa

Sprawa jak dla mnie jest jasna: ta historyjka z tajemniczym ładunkiem to bajka której ja nie kupuję. Warto przy tym zaznaczyć, że każda góra w sowich ma praktycznie te samą historię.. mianowicie zaczynającą się zawsze tak: byli gdzieś ludzie którzy widzieli konwój ciężarówek wjeżdżających we wnętrze góry.. tak samo jak są tacy co widzieli potwora w Loch Ness, skarby, duchy, zjawy, dziwne  niespotykane zwierzęta, kosmitów itp. to wszystko to jest zwykle element marketingu turystycznego, tworzony przez ludzi którzy na tym pośrednio lub bezpośrednio zarobkują (jednorazowo lub wielokrotnie).

Mitologia „Riese” rośnie cały czas. Kawałek dziury w ziemi wystarczy by uznać to za jakaś sztolnie, miejsce ukrywania czegoś tam. Nie tak dawno pod droga do sztolni nr 3 w Gontowej namierzono jamę. Jest to najprawdopodobniej wypłukana przez wodę spływającą z góry szczelina, i tyle. Nie jest to w każdym razie żadna sztolnia, ale sensację wzbudziła i kto wie, czy za pewien czas nie znajdzie się to w jakiejś nowej książce o „Riese” – oczywiście z odpowiednio do tego dopisaną historyjką.

Jama pod drogą do sztolni nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Jama pod drogą do sztolni nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Wnętrze jamy pod drogą do sztolni nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Wnętrze jamy pod drogą do sztolni nr 3 w Gontowej (fot. P.J.)

Wracając do sztolni nr 3, jak widać wszelkie wcześniejsze relacje o jej przebiegu póki co nie potwierdzają się. Sztolnia nie jest obetonowana, nie jest wyłożona cegłą do połowy pomalowaną na biało, nie ma w niej maszyn, ani nie skręca na prawo i nie biegnie w kierunku wylotu gdzie kończy się ślepą komorą zawierającą tajemniczy ładunek-depozyt trzech opli Blitz. Okazuje się teraz, że są tacy co żeby „ratować sytuację” twierdzą, że obetonowana sztolnia nr 3 jest jednak w innym miejscu. Słyszałem niedawno wersję, mówiącą, że jej wlot znajduje się między poziomami pierwszym a drugim. Bezczelność i głupota jak widać nie zna granic. Przykładowo ten kawałek wybrania przedstawiony na zdjęciu poniżej też ma być zawalonym wlotem do sztolni.. (ten kto się interesuje Gontową, wie po co i kiedy i przez kogo to wybranie zostało zrobione, i w jakim celu).

Wybranie w Górze Gontowa, o którym mowa powyżej..(fot. P.J.)

Wybranie w Górze Gontowa, o którym mowa powyżej..(fot. P.J.)

Po Gontowej krąży też mit, że znajdują się tam studzienki przez które można było dostać się do wnętrza podziemnego kompleksu. Studzienki owszem się tam znajdują, ale do wnętrza podziemi nie prowadzą. Na mapce zamieszczonej w książce pt. „Podziemny Świat Gór Sowich” autorstwa M.Aniszewskiego i Piotra Zagórskiego, przedstawiona jest na Gontowej studzienka nazwana „tajemniczą studzienką”, dlaczego ? czy wtedy wielkiemu odkrywcy tak ciężko było ją odwodnić, wbić łopatę by sprawdzić i rozwiać jej tajemnice ? (osobna kwestia, że wcale nie jest tajemnicza..).

Jedna ze studzienek w górze Gontowa (fot. P.J.)

Jedna ze studzienek w górze Gontowa (fot. P.J.)

Wnętrze studzienki, której wlot przedstawiłem na zdjęciu powyżej. Tu widać na ścianie czołowej klamry pomocne do schodzenia w dół.. (fot. P.J.

Wnętrze studzienki, której wlot przedstawiłem na zdjęciu powyżej. Tu widać na ścianie czołowej klamry pomocne do schodzenia w dół.. (fot. P.J.)

Lepsze jeszcze numery na forach czytałem, np. że wewnątrz tej góry znajduje się poniemiecka fabryka (siiiiccc.) a wejście jest zupełnie gdzie indziej. Tak przy okazji dla informacji jednego eksperta piszącego prawdę o Riese wszelaką: te usypiska garbowate daleko poniżej w masywie na stoku, na których porastają sobie brzózki.. to są kamienie zebrane przez rolników z pola a nie urobek wywieziony z wnętrza góry, że gdzieś tam niby znajduje się tajemniczy wlot do podziemi. Tam nie ma sztolni. Tam są ziemianki, które miały rury wentylacyjne. Nie siej mitów więc, zacznij pisać  prawdę nie wszelaką tylko faktyczną !

Ciekawą też kwestią jest długa sztolnia próbna górnicza znajdująca się na dolnym poziomie masywu góry Gontowa. Podejrzewam, że wielu nie obeznanych ludzi starszej daty wymienia ją wraz z pozostałymi wlotami tych, które stanowiły  część nazistowskiego kompleksu. Jednak ona oczywiście do niego nie należała. Obecnie dostępny jest jej tylko niewielki fragment…

C.D.N.

Przypisy:

1 , 2 Łukasz Kazek – Bartosz Rdułtowski, W kręgu tajemnic „RIESE” , Kraków 2008, s.180

3 Łukasz Kazek – Bartosz Rdułtowski, W kręgu tajemnic „RIESE” , Kraków 2008, s.189

4 Łukasz Kazek – Bartosz Rdułtowski, W kręgu tajemnic „RIESE” , Kraków 2008, s.192

5,6 Łukasz Kazek – Bartosz Rdułtowski, W kręgu tajemnic „RIESE” , Kraków 2008, s.194

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 2 komentarze

Doping w siłowni

JA

JA

Trenując nigdy nie stosowałem dopingu. O tym fakcie pisałem m.in. poprzednim razem, jak również o tym, że stosować nie zamierzam. Nie oznacza to, że nie mam na jego temat żadnej wiedzy. Endokrynologia jest ciekawa, dość trudna w zrozumieniu, paradoksalnie jednak jak na tak skomplikowane mechanizmy (biologiczne) z dziedziny medycyny biorą się od strony praktycznej bardzo często ludzie mający problem z tabliczką mnożenia, którym mocno słoma z butów wystaje.. Nie tylko z resztą tacy, liczne fora dyskusyjne aż pękają w szwach od wszelkiego typu „znawców” dających „rady”: weź to i siamto w dawce takiej a siakiej, a na koniec jeszcze siamto i nie martw się zdrowiem, w końcu raz się żyje. Najwięcej kontrowersji jest chyba wokół sprawy hormonu testosteronu, a dokładnie mówiąc sposobów mających na celu zwiększenie jego poziomu w surowicy. Oczywiście ja nie mam zamiaru tu szczegółowo pisać jak to robić, jestem tak samo daleki od stosowania dopingu jak od namawiania na jego stosowanie. Opiszę tylko kilka najczęściej spotykanych absurdów w tym środowisku.

Dihydrotestosterone (źródło: wikipedia)

Dihydrotestosterone (źródło: wikipedia)

Pierwszym absurdem jaki mi rzuca się w oczy jest celowe zmniejszanie  w surowicy poziomu DHT (dihydrotestosteron)  – czyli najbardziej aktywnej postaci wolnego testosteronu , poprzez blokowanie działania enzymu 5-α-reduktazy. Za pomocą tego enzymu testosteron tak naprawdę dopiero staje się aktywny (zachodzi przemiana testosteronu w dihydrotestosteron). Hamując jego działanie amatorzy siłowni zostawiają sobie w organizmie testosteron, który prawie nie działa. Saw palmetto, proscar, propecia itp. to są leki mające zadanie kosmetyczne, dorzucając je do „menu” dopingowego, powstaje błędne koło, z którego wynieść można jak sądzę jedynie wszelkie możliwe skutki uboczne, z zachowaniem bujnej czupryny, ale raczej bez wielkiej muskulatury.

Kolejnym banialukiem jest kwestia poziomu testosteronu w stosunku do jego aktywności. Błędne myślenie równa się więcej testosteronu – większe mięśnie. Zadam więc pytanie: czy można nalać do szklanki więcej wody niż faktycznie można ? Czy podając hormon wzrostu mężczyźnie 40 letniemu – choćby nawet w apokaliptycznych ilościach – sprawimy, że on znowu zacznie rosnąć do góry tak jak wtedy gdy miał np. 14-15 lat ? No właśnie, nie da się tak. Podobnie jest z testosteronem. Jego poziom podobnie jak poziom hormonu wzrostu zaczyna obniżać się z wiekiem. Problem w tym, że równolegle do spadku poziomu hormonów, obniża się również wrażliwość receptorów za pośrednictwem, których te hormony działają. O ile poziom tych hormonów można oczywiście w organiźmie łatwo podnieść , to wyłączone receptory nigdy już nie staną się aktywne. To dlatego np. mężczyznom w późniejszym wieku nie urośnie już penis choćby nie wiadomo ile testosteronu przyjmowali. Po prostu receptory androgenowe odpowiedzialne za jego wzrost zamykają się najpóźniej do 17 roku życia. Anaboliczna aktywność receptorów na testosteron również słabnie z wiekiem. Inaczej będzie działał testosteron na organizm 30 latka a zupełnie inaczej na 40 latka. Większa ilość podanego testosteronu z zewnątrz nie oznacza wcale, że wyrówna  te różnicę. Synteza białek w tym drugim przypadku  nie będzie już taka sama jak w pierwszym choćby nie wiem co. Na domiar złego, jak wiadomo poziom hormonów podlega dobowym wahnięciom odpowiednio do pozostałych (!).  Podnosząc poziom testosteronu  (najwięcej organizm wytwarza go rano a najmniej wieczorem)  podając go z zewnątrz, sprawiamy, że receptory androgenowe są przez jego bardzo wysoki poziom silnie obciążone przez cały czas (24h !). To tak jakbyś jechał autem przez cały czas na najwyższych obrotach, zarżniesz silnik. W tym przypadku zarżniesz receptory. Więc teraz jak zobaczysz wpisy na forach, że ktoś po cyklu z tzw.”odblokiem” nie wrócił do sexualnej sprawności (mimo, że poziom hormonu biologicznego wrócił do normy) – to już masz odpowiedź.

Kolejny mit krąży w koło tzw. normy. Dla testosteronu ustalono ją w większości laboratoriów jako przedział 2,8-8,0 ng/ml. Nie oznacza to jednak, że organizm (zdrowy) sam nie jest w stanie wyprodukować ilości testosteronu znacznie więcej niż norma ta przewiduje. Nie oznacza również, że ktoś kto ma 3,2 ng/ml jest mniej sprawny niż ktoś kto ma 8,0 ng/ml. Ktoś mający poziom testosteronu np. 5,5 ng/ml czuje się świetnie, może zupełnie nie odczuć różnicy gdy podniesie mu się ten poziom np. do 8,0 ng/ml itd., natomiast odczuje różnice gdy testosteron spanie mu do poziomu 3,0 ng/ ml ,podczas gdy ktoś inny przy tym poziomie będzie w pełnej formie. Jak widać jest to indywidualne a norma jest poglądowa. Poziom naturalnego testosteronu  można podnieść jeżeli są ku temu wskazania poprzez stymulację malutkimi dawkami (np. propionatu) w odpowiednich odstępach czasowych. Analogicznie tak samo jak stymuluje się małymi dawkami produkcję hormonu wzrostu w przypadku gdy stwierdzono kliniczny niedobór. Nikt nie zastosuje całkowitej suplementacji tego hormonu (bo jest on za drogi – np.Genotropin) przez cały czas, więc robi się to właśnie w ten sposób. Opisałem kiedyś te metodę w przypadku testosteronu na jednym forum kulturystycznym (bo dziwne mi się to wydało jak można wydawać nie małe pieniądze na różne proszki zawierające w składzie m.in. kontrowersyjny tribulus terrestris, podczas gdy propionicum kosztuje tylko parę zł. I jeżeli tylko lekarz stwierdzi niedobór..) – efekt taki, że od razu dostałem bana. Jak się okazało moderator tego działu handlował właśnie takimi proszkami.. Co ciekawe jakiś czas temu w internecie natknąłem się na artykuł mówiący o tym, że Duńscy naukowcy (ci sami którzy alarmowali o zgubnym działaniu  GLUCURONOLACTONE w energetykach ?) sprawdzili działanie tribulus terrestris na organizm ludzki, i że nie wygląda to tak różowo. Niestety nie skopiowałem sobie tego artykułu, żałuje teraz bo gdy próbowałem go później odnaleźć w sieci okazało się, że został on usunięty..

C.D.N.

 Na koniec polecam kilka moich wcześniejszych wpisów na blogu z tej tematyki.

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 2 komentarze

W śnieżnej jamie

W śnieżnej jamie (02.2013)

W śnieżnej jamie (02.2013)

Jednym z podstawowych elementów przygotowania do wypraw wysokogórskich jest umiejętność prawidłowego (podkreślam to słowo) budowania jamy śnieżnej. Postanowiłem trochę o tym napisać bo w tej kwestii napotykam na różnicę zdań szykując się do starcia z wysokimi szczytami.. Fakty są takie, że prawidłowo zbudowana jama śnieżna daje większa ochronę, izolację i wygodę niż szarpany wiatrem, trzepoczący się namiot, gdzie temperatura może być co najwyżej kilka tylko stopni wyższa, niż na zewnątrz. Jeżeli temperatura zewnętrza będzie wynosiła np. -25°C to w namiocie będzie bardzo zimno. W jamie śnieżnej temperatura jest stała (od 0 do 2 °C) przez cały czas bez względu na warunki panujące na zewnątrz (silny wiatr i bardzo niska temp. ). Jama śnieżna pozwali przetrwać w ekstremalnych warunkach wysokogórskich , pod warunkiem oczywiście, że jest prawidłowo zbudowana – tylko wtedy spełni swoją rolę – w innym przypadku będzie lodówką w której przez noc zamienimy się w wielką mrożonkę.

Poglądowy schemat jamy śnieżnej: źródło: www.narty.pl

Poglądowy schemat jamy śnieżnej: źródło: www.narty.pl

Widziałem jak kiedyś amatorzy budowali jamę śnieżną. Dobrze, że żaden z nich wtedy w niej nie spał. Było to wiele lat temu. Podstawią jest różnica wysokości spągu podłogi (na której będzie umieszczone legowisko) w stosunku do stropu otworu wejściowego – powinna wynosić dobre 15 cm. Wtedy jak pamiętam, żadnej różnicy tych wysokości nie było, na dodatek legowisko było na poziomie spągu wlotu (o zgrozo !). Taką „jamę śnieżną” równie dobrze można by nazwać kaplicą.

Kolejną kontrowersyjną kwestią jest gabaryt jamy wewnątrz. Błędem według mnie jest budowanie zbyt obszernego wnętrza, wystarczy jeżeli da się tam usiąść (to już max.). Należy pamiętać, że ciepło w jamie wytwarzamy my sami własnym ciałem (nie wolno palić świeczki całą noc !). Temperatura własnego ciała (jedna osoba) nie nagrzeje nam wnętrza o gabarycie 2 x 2 m, pomijając ilość kalorii jaką spalimy na wykopanie takiej dużej jamy (taka bezmyślność woła o pomstę do nieba).

Otwór wejściowy do jamy śnieżnej widziany z zewnątrz (fot. JA)

Otwór wejściowy do jamy śnieżnej widziany z zewnątrz (fot. JA)

Prawdą jest, że po wybudowaniu jamy śnieżnej otwór wejściowy należy zastawić czymś od wewnątrz, ale nie zaślepić (!) ufając w jedynie mały wentylacyjny otworek wydłubany kijkiem w stropie. Z różnych powodów ten otwór w nocy może się zapchać śniegiem pozbawiając nas tlenu, i będzie to nasza ostatnia noc.

Oczywiście jamę śnieżną najlepiej jest budować na pochylni (30-40°), wewnątrz robimy półkę, na której nie wolno kłaść się spać bezpośrednio na śniegu tylko na karimacie (na zdjęciu gdzie leżę w jamie, nie ma karimaty, bo chodziło o pokazanie gabarytu legowiska w stosunku do ciała), śpimy w śpiworze, robimy w stropie niewielki otwór wentylacyjny, ustawiamy na zewnątrz trasery, wewnątrz wygładzamy ścianki stropu by roztopiona woda po nich spływała a nie kapała nam na łeb, itd. itd. tego wszystkiego uczą na kursie.. no właśnie. Czy uczą ? pewnie uczą, ale czy wszędzie ? osobiście słyszałem jak jeden „kołcz” mówił coś w stylu: „jamę śnieżną chyba każdy wykopać potrafi, pomińmy ten element i nie traćmy czasu na kopanie, weźmy się za chodzenie w rakach i machanie czekanem,..”. – Brawo ! Gratulować głupoty.

W jamie śnieżnej (02.2013)

W jamie śnieżnej (02.2013)

Odnośnie samego kopania, polecam trochę pokopać przy budowie jamy bez użycia narzędzi.. różnie to bywa, może się okazać, że gdzieś po drodze w wysokich górach w wyniku nieszczęśliwych okoliczności je stracimy. Warto więc przećwiczyć kopanie awaryjnej jamy śnieżnej bez ich użycia. Poniżej przedstawiam poglądowy schemat na budowę jamy śnieżnej.

Schemat jamy śnieżnej widzianej w przekroju (fot.JA), źrodło: książka "Góry - Wolność i Przyroda" (aut.D.Graydon i K.Hanson)

Schemat jamy śnieżnej widzianej w przekroju (fot.JA), źrodło: książka „Góry – Wolność i Przyroda” (aut.D.Graydon i K.Hanson)

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Dodaj komentarz

„Tajemnicza Włodyka”

Ludwikowice Kł. "Muchołapka"  (fot. JA)

Ludwikowice Kł. „Muchołapka” (fot. JA)

Myli się ten kto po przeczytaniu mojego ostatniego wpisu uważa, że postawiłem kropkę nad „i” w kwestii badań nad nazistowskim projektem Riese – nie postawiłem. Uściśliłem tam tylko pewne fakty, mówiące o tym, że Riese jest obecnie tajemnicą dla badaczy tylko i wyłącznie na własne życzenie. Temat „OLBRZYMA” nigdy nie upadnie bo jest dochodowy dla wielu osób. Dla innych jest też jakimś sposobem na życie a dla jeszcze innych stał się nieuleczalną chorobą psychiczną.

Bunkry w Ludwikowicach Kł. (fot. JA)

Ludwikowice Kł. – Z tym bunkrem wiąże się sporo mitów.. (fot. JA)

Ja nie twierdzę, że kontrastowanie tego tematu historii (już wielokrotnie zbadanego) poprzez dalsze wnikliwe badania nie jest ciekawe – sam się tym zajmuję i sprawia mi to przyjemność. Wszystko gra, można się w to bawić, pod warunkiem, że odbywa się to zgodnie z etykietą racjonalności. Gorzej kiedy kontrolę zaczyna przejmować szeroko pojęta fantazja… a to często (za często) w przypadku badań Riese się zdarza. Wspomnę tylko, że znane są ekstremalne przypadki gdzie ogólnie pojęta rzeczywistości zostaje tak daleko przekroczona, że sięga do n-tych wymiarów i nieznanych kosmicznych technologii.. o tych przypadkach jednak nie będę tu szczegółowo roztrząsał. Tymi wcześniej czy później zajmie się lekarz psychiatra.

Otwór wywiercony nad stropem powyższego bunkra (foto)pod kamerę endoskopową - ktoś chyba myślał, że ten bunkier nie był nigdy badany..

Otwór wywiercony nad stropem powyższego bunkra pod kamerę endoskopową – ktoś chyba myślał, że ten bunkier nigdy nie był badany.. brawo, tylko mu gratulować.

Ja skupię się na mniej poważnych przypadkach rokujących jeszcze jakaś nikłą nadzieję. Teren Miłkowa, zwany „Tajemniczą Włodyką” jest ciekawy, dawno już zbadany od A do Z. Jednak co jakiś czas pojawiają się tu nowi badacze, którzy odkrywają po swoich badaniach, że np. „Muchołapka” nie jest żadnym lądowiskiem dla pojazdów kosmicznych tylko zwykłą chłodnią kominową. No wielkie brawa ! Należą się im: szacunek i medal. Bo kto by na to wpadł, że to jest chłodnia kominowa ?  Na to potrzeba było kolejnej ekipy z daleka i wnikliwych badań. Ale to nie wszystko ! Potrafią też np. wywnioskować, że w budynkach naziemnych obywała się elaboracja a nie wytwarzanie prochu (naprawdę potrzeba geniusza, żeby to stwierdzić..). Badają też kanał techniczny (chyba milion osób już nim wcześniej przeszło ale to nic), a każdy możliwy pobliski budynek odpowiednio ochrzcili „rzeźnia ludzi”, „katownia nazistowska” itp. W zasadzie to tam wiedzą już wszystko, spierają się tylko o to gdzie co było wpięte a nie czym było.. lub czy były 2 czy też 3 chłodnie kominowe. Poza tym  „Tajemniczą Włodykę” mają w małym palcu, orły jedne.

"Klapy" - przypisano im zastosowanie daleko przekraczające granicę zdrowego rozsądku..(fot. JA)

„Klapy” – przypisano im zastosowanie daleko przekraczające granicę zdrowego rozsądku..(fot. JA)

Czekam tylko cierpliwie, aż te orły jedne wejdą do podziemi „Włodyki”, mam na myśli te podziemia, które po wojnie były badane i następnie zakorkowane (rozbudowany kompleks Włodyki). Nie twierdzę, że nie wejdą, ale jak byłem tam ostatnio to widziałem, że NIC nie zostało nawet w odpowiednich miejscach ruszone. Czyżby nie wiedzieli o nich ? nie wierzę.. przecież to są takie orły..

Jest wśród nich taki jeden, orzeł co pisze prawdę wszelaką o Riese. Zapodał. m.in. taką prawdę, że Włodyka w Ludwikowicach Kł. jest podziemiami połączona z.. Osówką (czujecie bluesa ?), ja się zastanawiam czy nie postawić go w jednym rzędzie z tymi od Vrilli.. Ma chłop – jak sam pisał o sobie – instynkt samozachowawczy, który gdy tylko wsadził cztery litery do podziemi tam się znajdujących to ten natychmiast zarządził mu odwrót „Wujka dobra rada” postawić klocka i wiać. To jest eksplorator mężczyzna ?

Według niektórych "ekspertów" ta betonowa płyta kryje wejście do wielkich podziemi Włodyki.. -Ludwikowice Kł. (fot. JA)

Według niektórych „ekspertów” ta betonowa płyta kryje wejście do wielkich podziemi Włodyki..yhmm.. -Ludwikowice Kł. (fot. JA)

„Tajemnicza Włodyka” jest terenem na którym pole do popisu znajdzie nie jeden mitoman, ale także i „badacz”. Znamienne jest to, że w konsekwencji i tak każdy z nich wie wszystko i ma w małym palcu, ale jakoś żadne „nowe” podziemia na tym terenie nie zostały „odkryte” (zaraz by się chwalono). Za to przypuszczeń jest setki. Są wśród nich takie, które mówią, że wejścia do podziemi Włodyki znajdują się w bunkrach zasypanych na granicy z Jugowem – to jest nieprawda, znam te bunkry za łepka, poza tym to co widziałem ostatnio to to, że śladu już praktycznie po nich nie ma. Po drugie słyszałem, że wejścia prowadzą przez mogilniki, NIE ! nie ma tam wejść do podziemnych hal. Gdyby chciano je maskować w ten sposób to zasypano by bunkier po całości a nie betonując wejście w korytarzu od środka stwarzając pozory jedynie małego schronu. Owszem jest jeden bunkier całkiem zasypany który ma swój dość długi korytarz, ale nie ma hali na końcu, bo go odkopaliśmy i wiem i kitu wcisnąć sobie nie dam.

Jeden z wielu bunkrów w Ludwikowicach Kł. (fot. JA)

Jeden z wielu bunkrów w Ludwikowicach Kł. (fot. JA)

Słyszałem też bajkową wersję mówiącą o tym, że jedno z wejść do rozległych podziemi w górze Włodyka, było.. z drugiej strony powyżej dawnego niemieckiego szpitala. To nie jest prawda, tam powyżej znajduje się niemieckie ujęcie wodne obudowane betonem ze stalowymi drzwiami (nie są pancerne-gazoszczelne, to już mówię na wypadek gdyby kogoś, kto czyta zaczynała fantazja ponosić..). Nieco wcześniej jest peron kolejowy i kolej, tam z pod peronu szedł tunel podziemny prosto do szpitala, widocznie chodziło o to by z góry nie było widać kogo rannego Niemcy przywożą.. Jakiś czas temu miały miejsce próby odkopania tego tunelu, ale z tego co wiem to zakończyły się fiaskiem (za słaba ekipa). Daleko powyżej w górę znajdują się betonowe regulatory wodne i bunkry podobne to tych od strony Ludwikowic Kł. tyle, że jest ich mniej i obecnie są w większości całkowicie zasypane (kto nie był tam w latach 90-tych a pójdzie tam teraz to już ich nie znajdzie).

Poniemieckie ujęcie wodne pod drugiej stronie lasów  Włodyki (fot. JA)

Poniemieckie ujęcie wodne pod drugiej stronie lasów Włodyki (fot. JA)

Tak jak wyżej wspomniałem, czekam cierpliwie. Nigdy nie zajmowała mnie ani grupy GES zbytnio Włodyka (trochę tam tylko m.in. z „Prezesem” podłubaliśmy), to teraz zaczynam się robić niecierpliwy.. zwłaszcza, że jak widzę u innych brak jakichkolwiek postępów poza wydumanym gadaniem typu: ile tam było obozów, jakimi produktami chemicznymi tam się zajmowano, itp. a podziemia zamaskowane przez WP i odpowiednie służby nadal pozostaną zamaskowane. Być może za jakiś czas wrzucę sprawę na wokandę i kto wie.. może my „pierwsi” tam wejdziemy. Sprawa jest otwarta, na dodatek jeżeli potraktuję ją osobiście..

C.D.N.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 3 komentarze

Na temat „Riese”

Prace przy drążeniu sztolni w Górach Sowich rozpoczęto w 1943 roku. Wielu uważa się, że był to początek Riese. Nic podobnego. Riese to kryptonim projektu mającego na celu adaptację, rozbudowę i budowę zespołu fabryk zbrojeniowych o rozmieszczeniu naziemnym i podziemnym, skupionych w stosunkowo nie odległej od siebie szerokości. Nie ma to znaczenia, że w 1944 roku prawdopodobnie zmieniono docelowe przeznaczenie niektórych podziemnych obiektów w Górach Sowich z fabryk zbrojeniowych na FHQu (Führerhauptquartiere – Główna Kwatera). Kryptonim całości projektu i tak pozostaje niezmieniony, zwłaszcza, że „RIESE” swoim zasięgiem obejmowała zdecydowanie więcej. W początkowej fazie (1938 r.) na pewno teren Ludwikowic Kłodzkich, oraz Góry Włodzickiej, a następnie Głuszycy i dopiero na końcu w ostatniej fazie – Góry Sowie. Lokalna zmiana zastosowania więc nie wpływa na całokształt projektu a jedynie czyni w nim mały dodatek.

Na terenie Molke istniała Elektrownia, która wytwarzała prąd na cele produkcyjne. W Górze Włodzickiej funkcjonował kamieniołom gdzie wydobywano melafir, który następnie mielono w młynie i wywożono koleją. W Głuszycy w halach produkcyjnych unieruchomionych zakładów włókienniczych (Meyer-Kaufmann) uruchomiono linię zajmującą się końcową obróbką części do odrzutowego samolotu myśliwskiego Me-262 „Schwalbe”. Kiedy już adoptowano i przystosowano do celów produkcyjnych to co się dało, co było gotowe, w ramach dalszego realizowania projektu „Riese” rozpoczęto drążenie nowych podziemnych korytarzy-hal, tak by również pewna część produkcji znajdująca się dotąd na ziemi, została przeniesiona pod ziemię. Na ten cel wybrano Góry Sowie. Tam podziemne korytarze-hale NIGDY (jak mawiał słusznie Anton Dalmus) nie zostały ukończone. Nie ruszyła tam nigdy żadna produkcja. Tak więc ta część Riese nigdy nie została ukończona i zagospodarowana. Paradoksalnie to właśnie tam większość badaczy szuka nie wiadomo czego..

„..wydrążyliśmy tam już więcej dziur niż biedni więźniowie – nadal wiemy niewiele i nie potrafimy odpowiedzieć na podstawowe pytania.” – mówi do mnie z żalem i rozpaczą pewien stary weteran eksplorator, któremu ręce trzęsą się już na sam widok łopaty i kilofa a plecy zaczynają krzyczeć „dysyć !”… On i jemu podobni, mimo wszystko nigdy nie zrozumieją, że tam w Górach Sowich poza tymi powszechnie znanymi pustymi wyrobiskami, nie ma żadnych, zamaskowanych i ukończonych żelbetem gigantycznych korytarzy i hal w których szła produkcja. Na pytanie czy jest zdrowy na umyśle odpowiada pytaniem gdzie w takim razie podział się brakujący beton z raportu Speera.

Według niego brakuje połowę sztolni w kompleksie Riese, a to jest nie prawda. Seidler napisał, że Schmelcher podał 194 tys. m2 pow. użytkowej. Polscy eksploratorzy zmierzyli w podziemiach 30 000m2. Faktem jest , że na sztolnie Schmelcher przewidział tylko 45 000 m2. To jednak były TYLKO wizje planistyczne Schmelchera. Jodl kazał wstrzymać budowę obiektów naziemnych – bagatela 135 000 m2. To ile zostało na ten okrojony plan Riese, przywieziony we wrześniu 1944r. do Jedliny? Wiadomo, że na powierzchni zostało to co wybudowano i widzimy dziś plus podziemia, których powierzchnię zwiększono, o ile nikt nie wie. Więc co z czym porównywać? Wystarczy odrzucić cały raport Schmelchera i wszystko się zgadza! Zapomniano całkowicie o pozycji w planach Schmelchera – mianowicie bunkry wolno stojące (te zasypane). Przecież zaplanowano ich o powierzchni 10 240 m2, w tym dla Hitlera – 5249 m2. W tym miejscu robię wielki ukłon w kierunku badaczy stricte archiwalnych i historyków. To dlatego tu „nie szukają” – bo dla nich sprawa jest jasna – a niech matoły pchają się bezmyślnie z kilofami w teren Gór Sowich szukając nie wiadomo czego.

Kolejny aspekt dotyczy podziemi już znanych (podkreślam to słowo). Na przełomie kwietnia-maja 1945 r., oddział Wojska Polskiego dowodzony przez kapitana Włodzimierza Furyka w okolicach Zgorzelca wszedł w posiadanie dokumentacji (prawdopodobnie pełnej – mapy, plany itd.) dotyczącej prac nad i pod ziemią, m.in. prowadzonych w Górach Sowich i okolicach. Następnie te plany trafiły do PPT.. (hehe) jednak zdecydowanie wcześniej za „terenową robotę” wzięło się m.in. Ministerstwo Odbudowy. Następnie w 1947 roku zawitała tu mająca za zadanie wyszukiwanie, inwentaryzowanie i ewentualne zabezpieczanie obiektów militarnych na terenie Dolnego Śląska grupa ARLO. BTW. Czy komuś coś mówi nazwisko Radek i zna choć odrobinę szczegółów jego raportu ? (heee he). Pomijam już rasowych szabrowników prywatnych i zwykłych obywateli działających tam po wojnie. W 1948 roku kropkę nad „i” postawiło wcześniej wspomniane PPT (Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych), które było jak apokalipsa na „niedobite” jeszcze sztolnie. Uzbrojeni w odpowiedni sprzęt, szeregi specjalistów, (w większości inżynierów), własne ekipy płetwonurków a także górników dobrze wyposażonych w odpowiedni ekwipunek i zaopatrzonych we wcześniej wspomnianą przejętą niemiecką dokumentację oraz niemieckich specjalistów…(iiiyy…) zrobili co trzeba..a dodam, że PPT działało aż 2 lata..

Czy można się jeszcze łudzić, że w wyniku tego wszystkiego podziemia nie są obecnie ogołocone ze wszystkiego co przedstawiało na ten czas jakąkolwiek wartość ? Czy można się dziwić, że „nowo odkryte” sztolnie nie przedstawiają w sobie żadnej poniemieckiej wartości (kilofy i narzędzia do pracy z dawnych lat – tego jeszcze pełno wala się po starych wsiach domostwach na strychach pordzewiałe tak, że aż strach tam wejść, żeby się na coś nie nadziać, i nie trzeba tego wcale szukać w podziemiach) ? jedynie puste skały i beton tudzież niepotrzebny przerdzewiały złom górniczy (blachy, kable, tory itp.) czego wówczas nie chciano brać podczas inwentaryzacji.. to wszystko co można obecnie tam zobaczyć.

Mimo to są tacy co uparcie wiedzą swoje.. jak psychole. Dla niektórych to też źródło zarobku (oj żałosne żałosne), im nie na rękę jest pokazanie czarnego na białym. Na odkrytej tajemnicy zarabia się raz a na tajemnicy nie odkrytej wiele razy, prawda ? Dlatego pierwsi skoczą do gardła.. Potwór z Loch Ness nie istnieje. Udowodniły to ponad wszelką wątpliwość badania przy użyciu nawigacji satelitarnej i 600 wiązek sonarowych. Mimo to nadal są tacy, co uparcie twierdzą, że potwór jest, tylko się dobrze zakamuflował.. To samo ma się z Riese. Jestem przekonany, że nawet jakby się znalazł taki drugi Marek Krassus multimilioner i dla zabawy sfinansował pełną eksplorację w Riese na zasadzie pocięcia góry jednej po drugiej tak jak się tnie tort po kawałku, a następnie przystąpił do szatkowania tych kawałków na okruchy by pokazać, że tam nic nie ma, to nadal będą tacy, co będą uważali, że jest coś co z pewnością zostało (celowo ?) przeoczone. O czym to z kolei świadczy.. ? Niektórzy nazywają to „syndromem Riese”.

Przyjrzyjmy się teraz tym, którzy wtórnie odkopują obecnie już odkopane kiedyś po wojnie sztolnie. To „odkrywcy” zwani eksploratorami terenowymi. Kiedy obserwuję działania niektórych z nich to odnoszę wrażenie, że są to ludzie z pogranicza intelektu umysłowego. Powiedzcie mi dla przykładu jak można wykopać przy użyciu prostych narzędzi (praktycznie ręcznie..) w upalnym słońcu szyb głębokości kilkunastu metrów w miękkim rumoszu skalnym (bez wprowadzenia drewnianej obudowy !) , a po zmierzeniu teodolitem, który wskazuje już tylko metr do stropu w pionie od góry, nagle z niewiadomego powodu ot tak sobie odstąpić od dalszych prac (dlaczego nikt nie zasypał-zakorkował szybu tylko czekał aż sam się zawali ?!!) ja bladego pojęcia nie mam. Albo grzebanie w pionowej rurze-szybiku, przetykając go co rusz z korków, nagle zaniechać dalszych prac na 11 metrze twierdząc, że szyb jest ślepy bo.. stoi w nim woda – to o czym to świadczy ? To nie są przecież normalni ludzie, i nie dam się przekonać, że jest inaczej.

fot. Levy

fot. Levy

Fakty są takie, że stan sztolni w GS jaki był znany zaraz po inwentaryzacji po wojnie, nie różni się nawet o jedną sztolnię od stanu obecnego. Przez ten czas nie odkryto żadnej nowej sztolni należącej do nazistowskiego kompleksu. Nie zostanie też odkryta żadna nowa sztolnia w GS przez następne 200 lat i więcej z prostego powodu – nie ma takiej sztolni. Sztolnie, które są nie znane (to nie znaczy, że nie były znane po wojnie, i na 100% były inwentaryzowane) można jedynie odkopać poza terenem GS, czyli te należące do pierwszego etapu (adaptacja) budowy Riese. Dla przykładu podam, że zdobyłem bardzo mocny dowód na lokalizację sztolni w Górze Włodyka. Obecnie ta sztolnie jest niedostępna (była dostępna na krótko po wojnie, została odstrzelona, nic wartościowego w niej już nie ma jak można się spodziewać).

W Górze Gontowa znajduje się sztolnia ukończona żelbetem, niestety ta sztolnia również jest w zasadzie pusta poza „drobiazgami” nie wnoszącymi absolutnie NIC, a sposób w jaki można było się do niej dostać aktywował w organizmie wytwarzanie ilości adrenaliny daleko przekraczających górną normę.. Po tym jak czytałem relację eksploratorów ze sztolni „nad potokiem” (rozmowy z Bogiem..etc. haha) wnioskuję, że do tej na pewno żaden z nich by nie wszedł. Sztolnie w GW nie są niebezpieczne, są jedynie trudne w lokalizacji, po kilku metrach zakorkowane, lub po kilkudziesięciu zawalone. Obecnie dostanie się do ich wnętrza tak po prostu jest w zasadzie już nie możliwe. Sporną kwestią jest dla mnie sztolnia znajdująca się w pewnej okolicy od , biegnie pod byłym obozem niemieckim. Jednak tu również nie mam złudzeń, na 99% ta sztolnia była zinwentaryzowana po wojnie, tak samo jak pozostałe.

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 2 komentarze

Survival

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Wrócę na moment do tematyki survivalu. Dla zdecydowanej większości survival oznacza spędzenie nocy w lesie w ciepłym śpiworze, pod namiotem, przy ognisku z żywnością przyniesioną z domu – by przypadkiem głodnym nie kłaść się spać. Bohaterowie tacy zabierają ze sobą wielkie plecaki pełne „sprzętu survivalowego” (pałatki, karimaty, folię NRC, plandeki, latarki czołówki i całą kuchnię polową), oraz mnóstwo gotowego jedzenia (kiełbaski, bułki, chleb, picie, kurczaka, ziemniaki do pieczenia, zupki w proszku itp.) i oni uważają, że idą na survival – a to niestety nie jest survival, zwłaszcza, że coś takiego jak „sprzęt survivalowy” po prostu nie istnieje. Równie dobrze można zabrać z domu gotową podpałkę do grilla, oraz kilka kostek brykietu lub butelkę benzyny w razie gdyby się ognisko nie chciało palić.. i również nazwać to „sprzętem survivalowym”.

Na Survivalu - znaleźć coś nie skutego zmrożonym śniegiem to byłby cud.. (01.2013)

Na Survivalu – warunki idealne, znaleźć tu coś nie skutego zmrożonym śniegiem to jest cud.. rozpalcie tu ognisko 🙂 (01.2013)

Kiedy idziesz na survival musi być jasne, że możesz z niego nie wrócić żywy, ponieważ oznacza on walkę o przetrwanie w ekstremalnych warunkach poważnie zagrażających twojemu życiu. Dobrym przykładem jest wojna gdzie na froncie walczysz o przeżycie. Nie każda walka i nie każda próba kończy się sukcesem. W przypadku zamierzonego survivalu ryzyko porażki (nie przetrwania) powinno być równie bardzo duże jak na wojnie – wtedy dopiero mówimy, że poszedłeś na survival. Jaka zatem konkretnie sytuacja będzie dobra na próbę przetrwania ? Taka gdzie np. występuje bardzo duże ryzyko hipotermii. Dlatego nie powinno się zabierać ze sobą NIC co mogło by to ryzyko zmniejszać, (czyt. ten cały sprzęt „survivalowy” j.w. dzięki któremu poczujesz się bezpieczny w ciepełku jak byś był w domu a nie na survivalu) i nic co mogło by pomóc przetrwać, w tym żadnej specjalistycznej odzieży, w której nie chodzi się na co dzień (nie uwierzę, że na co dzień ktoś może chodzić ubrany w nowoczesny zestaw jak na wyprawy w b.wysokie góry – chyba, że ten ktoś ma nierówno pod sufitem..) ani żadnej żywności i wody.

Mój pamiętny survival zimowy w minionym roku (2012)

Mój pamiętny survival zimowy w minionym roku (2012)

Ja w zeszłym roku ubrałem się idąc spać do lasu (w mroźną lutową noc) w spodnie jeansowe, zwykłą kurtkę, zwykłą koszulkę i zwykłe buty itp. (mimo, że w domu posiadam zestaw w którym nie zmarzłbym nawet na Denali). Popełniliśmy wówczas trochę błędów, na dodatek kontrowersyjnie zabraliśmy ze sobą naczynię w którym nagotowaliśmy świerkowej herbaty, oraz piłkę i siekierę. Dziś z perspektywy czasu mogę zgodzić się na to, że był to biwak minimalistyczny w warunkach ekstremalnych (naprawdę czuć było powiew survivalu…).

Zdrapywanie żywicy gdy jest po drodze to podstawa, doskonale nadaje się na rozpałkę, tym razem nie było noża.. (01.2013)

Zdrapywanie żywicy gdy jest po drodze to podstawa, doskonale nadaje się na rozpałkę, tym razem nie było noża.. (01.2013)

Tym razem od początku chodziło o survival w czystej postaci. Chciałem Wam („survivalowcom”) pokazać jak można udać się na kilka dni do lasu przemierzając po śniegowych zaspach po nieznanym terenie z punktu A do punktu B w warunkach ekstremalnych (silny mróz, brak żywności, brak wody, brak czegokolwiek przyniesionego z domu) i przeżyć.

Dla odmiany postanowiłem działać sam, jako że jednym z czynników budujących warunki survivalu jest właśnie osamotnienie w ekstremalnych warunkach, a za tym idący brak wsparcia psychicznego drugiej osoby. To dodatkowo może potęgować ryzyko załamania nerwowego i zaprzestanie działań mających na celu przetrwanie. Dlatego też dodatkowo nie zabrałem żadnego telefonu komórkowego oraz innych możliwych środków łączności. Całkowite wyizolowanie. Całkowicie zdany tylko na siebie.

Na survivalu - teren rozległy, odludny.. (01.2013)

Na survivalu – teren rozległy, odludny.. (01.2013)

Ubranie: sweter wełniany, koszulka zwykła bawełniana, buty zimowe, kurtka zimowa – zwykła. Czapka wełniana zimowa. Spodnie materiałowe. Natomiast odnośnie tego co jadłem przed wyjściem: Ktoś głupio-mądry ostatnio mi próbował wmówić, że dobrze najedzona osoba, może spać w śniegu na -30 stopniowym mrozie bez niczego.. Owszem może tak spać, pomijając, że rano będzie wyglądała jak wielki sopel lodu – to faktycznie może. Jeżeli ktoś już bardzo chce wiedzieć to powiem, że jadłem zwykły obiad. Prawda jest taka, że na hipotermię i odmrożenia w skrajnie ekstremalnych warunkach – jeżeli nie zabezpieczycie się dostatecznie przed mrozem – nie pomogą nawet kuchnia włoska i zastrzyki adrenaliny.

Sprzęt: nie zabrałem prawie NIC. Mam tylko zapałki (nie lubię krzesiwa) i aparat fotograficzny potrzebny jedynie do zrobienia dokumentacji na bloga.

Dobrym sposobem na uzyskanie potrzebnych wiązań jest np. odprucie nici z rękawa (fot. JA) - 01.2013

Dobrym sposobem na uzyskanie potrzebnych wiązań jest np. odprucie nici z rękawa (fot. JA) – 01.2013

Podczas wyprawy przemierzyłem łącznie masę kilometrów, trudno zliczyć ile bo szedłem bez mapy więc często kluczyłem bez sensu wracając i krzyżując drogę (wynikało to z nagłej zmiany planów, gdy np. musiałem zawrócić jak zorientowałem się, że zmierzam w kierunku ulicy). Od początku jednak sztywno trzymałem się przyjętej taktyki poruszania się. Chodziło o to, by nie spalać zbyt dużej ilości kalorii i nie powodować niebezpiecznego pocenia się, gdyż jak wiadomo, mokra odzież prowadzi to dwudziestokrotnie szybszego ochłodzenia organizmu niż odzież sucha. W celu uniknięcia katorżniczego przedzierania się przez wysokie zaspy śniegu postanowiłem zbudować sobie rakiety śnieżne. Za budulec posłużyły gałązki świerkowe oraz.. cóż, musiałem użyć jakiegoś wiązania, a że nie miałem ze sobą żadnych sznurków, więc odprułem z rękawa kawał nici wełnianej. Dzieląc ją następnie na krótsze kawałki miałem doskonałe wiązania na oba buty. Takie świerkowe rakiety śnieżne mają tę zaletę, że same w sobie stabilizują bardzo tempo poruszania się, wadą jak się okazuje jest to, że poruszanie się staje się bardzo mozolne..

Polecam idąc co jakiś czas topić w ustach i dłoniach niewielką ilość śniegu, malutko a często. To w jakimś stopniu nawadnia organizm i niweluje uczucie pragnienia, które daje się we znaki tak samo dokuczliwe jak uczucie pojawiającego się głodu. Już po kilku godzinach marszu przez śnieg człowiek zaczyna być głodny i spragniony. Na to pierwsze nie widzę skutecznej rady, można jeść środkową warstwę kory drzew, można jeść grzyby znalezione w np. dziupli (jeżeli w ogóle da się znaleźć dziuple w której będą grzyby..), można lizać sól w paśniku oraz jeść zeschnięte liście jeżyn.. to jednak nie zapewni wcale takiej ilości kalorii by dało się to odczuć i miało znaczenie. Warto wiedzieć, że człowiek nie umiera z głodu w ciągu kilku dni, gorzej jest z piciem. Przyznam, że to największy problem od samego początku do samego końca.

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Miałem szczęście natrafić na strumyk, z którego solidnie się napiłem. Mogłem spędzić nieopodal noc, następnie można poruszać się cały czas w kierunku strumienia by mieć stały dostęp do wody. Ja nie chciałem sobie sprawy aż tak ułatwiać. Za to wpadłem na inny pomysł. Polecam co jakiś czas (co kilka godzin) robić przerwę w marszu, w tym czasie rozpalając małe ognisko. Przy ogniu śnieg topi się szybko, można np. na sporym kamieniu mającym jakieś wgłębienia, lub podobnym kawałku drewna, natopić kilka łyczków wody, i topić w ten sposób kolejne.. przy okazji się ogrzać. Do uczucia głodu trzeba się przyzwyczaić..

Na survivalu - będzie z tego dobra pochodnia.. (fot.JA)  - 01.2013

Na survivalu – będzie z tego dobra pochodnia.. (fot.JA) – 01.2013

Największym według mnie obciachem jaki widziałem są kursy szkoły przetrwania gdzie np. zabiera się kursantów do lasu z latarkami tzw. czołówki, oraz kijki dla łatwiejszego poruszania się w terenie coś a-la nording-walking. Co się stanie gdy takiemu „survivalowcowi” ubranemu w moro-bojówki (obciach..) w sytuacji ekstremalnej ten cały jego przepełniony 70 litrowy plecak spadnie w przepaść lub do rwącej rzeki i popłynie z jej ostrym nurtem, i nagle gość zostanie z NICZYM w zalesionych górach na nieznanym terenie, jak sobie poradzi ?! Nie ma już mapy, apteczki, latarki, jedzenia, namiotu, karimaty, pałatek, folii, plandek, linek, noży, NIC kompletnie już nie ma bo wszystko to spadło w przepaść lub popłynęło z rzeką. Co wtedy ? Kiedy się ściemni i temperatura spadnie daleko od zera, gość taki zwykle zamieni się w wielką zrozpaczoną bryłę lodu, z myślą „a przecież byłem na kursie..”.

Ja nie miałem ze sobą żadnej latarki czołówki. Przede wszystkim jeszcze zanim się ściemni buduję ognisko tak, by nie zgasło przez całą noc, jednak na wszelki wypadek robię sobie trzy pochodnie. Na zbudowanie sztuki wystarczy w miarę gruba sucha gałąź, złamana na jednym końcu tak, by były na niej poszczerbienia i szczeliny. W szczeliny te upchałem zdartą z drzewa żywice pomieszaną z małymi kawałeczkami suchej kory.

Na survivalu - jedna ze zbudowanych ze mnie pochodni w praktyce..(01.2013)

Na survivalu – jedna ze zbudowanych ze mnie pochodni w praktyce..(01.2013)

Następnie powbijałem w nie bardzo dużo suchych cieniutkich patyczków, tworząc tzw. „jeża”. Żeby się lepiej trzymało, obwiązałem nasadę tuż powyżej ostatniej szczeliny.. no właśnie, obwiązałem czym ? Mogłem ponownie użyć grubych nitek wełnianych ze swetra, ale tym razem postanowiłem zastosować coś innego. Nakopałem (dosłownie, bo zrobiłem to butami..) z ziemi przy starym świerku jego cienkich korzeni, na długość 20-30 cm, są włókniste, giętkie i nie podatne na złamania. Doskonały materiał na wiązania z braku innego środku. Wyszło bardzo dobrze. W nocy, mimo, że nie miałem takiej potrzeby odpaliłem jedną taką pochodnię by pokazać jak się świeci i że można przy jej pomocy poszukać trochę drewna w razie gdyby to przy ognisku niespodziewanie szybko zaczęło się kończyć. Pochodnia taka pali się średnio 15 minut. To niezbyt długo, ale na szybkie zbieranie drzewa wystarcza, zwłaszcza, jeżeli ma się zapas trzech takich pochodni.

Na survivalu - zwalone drzewo, w tym miejscu buduję szałas.. (01.2013)

Na survivalu – zwalone drzewo, w tym miejscu buduję szałas.. (01.2013)

Pierwszy szałas zbudowałem według starych zasad, prawie to samo co w zeszłym roku, czyli: bardzo ważna izolacja od podłoża, w tym celu najpierw nakładłem grubych konarów jeden przy drugim a na niej całą stertę świerkowych gałązek na wysokość tym razem ponad 1 m (moim zdaniem to i tak minimum). Następnie zadaszenie: wykorzystałem już zwalone drzewo, zrobiłem pochyłą przybudówkę z jednej strony, gęsto ułożone gałęzie a na nie położyłem poszycie gałązek świerkowych. Ognisko: ten sam model co w zeszłym roku, czyli hybrydowa nodia syberyjska, materiał zbierałem w podobny sposób.. (patrz wpis: „ mój zimowy survival”). Tym razem jednak będąc samemu, zbudowałem z drugiej strony ogniska ekran. Trochę gałęzi między cztery kołki z wielkim trudem wbiłem-wkopałem w ziemię, podparłem dodatkowo tzw. widełkami z gałęzi (żeby się to lepiej trzymało i nagle w nocy nie runęło mi w ogień). Śnieg odgarniałem butami, żałowałem przy tym, że nie dokopałem się do żadnych kamieni, zrobiłbym może jakiś piecyk..

Statystyczny Jaś oderwany od pracy przy komputerze spędzi noc na biwaku pod namiotem w lesie a następnie będzie opowiadał kolegom w robocie, że był na survivalu. Tak to właśnie wygląda, tyle że gdy taki Jaś faktycznie znajdzie się w sytuacji survivalowej, to wzywa pomocy i mówią o tym w radiu i tv, ewentualnie gdy znajdą strzępy jego ciała rozszarpane przez lisy w trakcie wiosennych roztopów. Jestem głęboko przekonany, że większość (90%) społeczeństwa z przedziału 18-45 lat nie przetrwała by w lesie na silnych mrozach nie mając ze sobą żadnej żywności, wody, sprzętu (namioty, śpiwory, latarki, karimaty, pałatki, folie nrc, garnki, narzędzia, naczynia itp. cuda) oraz odpowiedniej odzieży. To dlatego m.in. w całym internecie nie znalazłem żadnego opisu prawdziwego survivalu. Wszędzie na każdej stronie „survivalowej” na jakiej byłem znajdowałem relację z bushcraftu, biwaków minimalistycznych i pikników.. gdzie oczywiście było pełno sprzętu. Na tych stronach „survivalowych” nikt jak do tej pory nie pokazał ani razu prawdziwego survivalu !

Na survivalu - warto pokombinować z jakimiś łączeniami do budowy szałasu, kłącza jeżyn są elastyczne i dość wytrzymałe (01.2013)

Na survivalu – warto pokombinować z jakimiś łączeniami do budowy szałasu, kłącza dzikich malin są elastyczne i dość wytrzymałe (01.2013)

Kolejne szałasy buduję już nieco inaczej, nie chcę powielać tych samych pomysłów aczkolwiek analogia i tak jest zawsze b.duża. To samo z ogniskiem. Zaczynam za każdym razem w wybranym przeze mnie miejscu od rozpalenia małego ogniska, tak bym miał żar, do którego następnie dokładam od czasu do czasu kilka gałązek. W trakcie buduje szałas, odgarniam śnieg, robię ekran/y, zbieram drzewo na opał itd. Warto kombinować, za drugim razem za ekran posłużyło mi grube drzewo, za trzecim potężny blok skalny. Nigdy nie buduję ogniska powyżej legowiska, zawsze robię na odwrót (ciepło zawsze idzie do góry, nigdy w dół – prosta zasada o której należy pamiętać). Najważniejsza jest oczywiście – raz jeszcze powtarzam – izolacja od podłoża (kto spał na igliwiu o grubości warstwy mniejszej niż 50 cm ten wie o czym ja mówię..). Postanowiłem też pokombinować z jakimiś wiązaniami (żeby zabić wciąż wdzierającą się nuuuudę i nie myśleć o tym jak bardzo się jest głodnym…). Po drodze znalazłem sporą hubę, była tak skostniała od mrozu, że posłużyła wyśmienicie za ostre nażęcie (miałem dość kopania korzeni butami). Nakopałem nią trochę – tym razem bardziej cieniutkich – korzeni świerka. Powiązałem tymi „nitkami” niektóre kluczowe krokwie z szałasu, podparłem dodatkowo solidnie widlakami, tak by jeszcze bardziej zabezpieczyć konstrukcję na wypadek bardzo silnego wiatru. Następnym razem wykorzystałem znalezione po drodze kłącza dzikich malin, są dość giętkie i długie. Również posłużyły na wiązania wzmacniające.

Mając już wiązania, mając gotowy materiał na szałas można przystąpić do jego budowy. Budowołem już w życiu nie jeden szałas w różnych warunkach (ulewny deszcz, siarczysty mróz i zamieć śnieżna), i szczerze mówiąc nie wiem, który model z nich najbardziej się sprawdza. Każdy typ szałasu ma jakieś wady, nie ma takiego który byłby idealny, zawsze znajdzie się jakiś mankament. Najważniejsze to by zapewnił możliwie najbardziej schronienie przed wychładzającycm wiatrem, opadem śniegu, oraz by nie przeciekał i jak najbardziej zatrzymywał wewnątrz ciepło z ogniska.

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Survival jest trudny, to taka męska zabawa, gdy ktoś „bawi się” w survival. Najgorsze jest to, że ta nazwa „survival” zostaje coraz mocniej komercjalizowana i wypatrzona. Ludzie nie rozróżniają biwaku, pikniku, bushcraftu od survivalu do tego stopnia, że zwykłe harcerstwo jest już z nazwy dla nich „survivalem”. Jednak tu znamienne jest to, że kiedy proponujesz wypad na prawdziwy survival, natychmiast usłyszysz wszelakie wymówki, zaczynające się od „sorry, ja nie dam rady bo.. „

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Na survivalu (01.2013)

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 4 komentarze

Zdobywanie szczytów – cz. I

We Włoskich Dolomitach (2012)

We Włoskich Dolomitach (2012)

Nie wiem, co takiego w sobie mają góry, jaka magia to sprawia, że ludzie lgną do nich w celu zdobywania olbrzymich szczytów narażając się przy tym na ogromny wysiłek i wszelkie ryzyko (choroba wysokościowa, odmrożenia, spadające bloki skalne, odpadnięcia itp.). Pamiętam, że ja zawsze miałem do tego obojętny stosunek (po prostu wolałem inne wyzwania sportowe i ekstremalne), jednak pierwszy raz poczułem „to” w zeszłym roku (2012), podczas Via Ferrat we Włoskich Dolomitach, kiedy to przez ferratę Vallone wszedłem granią na szczyt Piz Boe (3152 m.n.p.m.). Rozciągał się z niego piękny widok na Marmoladę (najwyższy szczyt Dolomitów – przyp.), coś niesamowitego. Od tamtej pory postanowiłem kilka dużych szczytów górskich zdobyć.

Na szczycie Piz Boe (3152 m.n.p.m.) - Włoskie Dolomity (2012)

Na szczycie Piz Boe (3152 m.n.p.m.) – Włoskie Dolomity (2012)

Jako, że moje doświadczenie z wysokimi górami było (i wciąż jest) mizerne, postanowiłem stopniować i stale podnosić poprzeczkę. To słuszna taktyka, przyzwyczaja psychikę i hartuje organizm do wysokości (kto chciałby być na miejscu osoby, która płaci 16 000 zł za wyprawę na jeden ze szczytów korony i dostaje choroby wysokościowej przez co dalsza droga w celu zdobywania wierzchołka staje się już nie możliwa – a taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny gdy organizm nie znał wcześniej wysokości).

We Włoskich Dolomitach (2012)

We Włoskich Dolomitach (2012)

Góry potrafią pokazać i obnażyć słaby charakter i słabą naturę – jeżeli ktoś taką ma. Znam z opowiadania dwa przypadki gdy „zawodnik” spasował na ca. 50-80m w pionie od szczytu do najwyższego szczytu Austrii – Grossglockner 3798. oraz gdy kolana zagrały marsza ze strachu i zarządziły  odwrót na 3200 m.n.p.m. podczas zdobywania najwyższego szczytu Europy (i Alp). Powodem był w obu przypadkach słaby charakter, nie żadna tam kontuzja czy choroba, po prostu brak wytrwałości w dążeniu do osiągnięcia celu w trudnych warunkach (w wysokich górach nie ma lekko..). Lęk wysokości zrzucony na barki słabego przygotowania alpinistycznego (czy ktoś nie ma wyobraźni ?) też nie załatwia sprawy. Jednym słowem obciach – ja nigdy bym się nie poddał na „dwa kroki” przed zdobyciem szczytu.

Na szczycie góry Gerlach (1620 m.np.m)  - najwyższy szczyt Tatr i całej Słowacji (2012

Na szczycie góry Gerlach (2655 m.np.m) – najwyższy szczyt Tatr i całej Słowacji (2012

Wracając do moich wyzwań: Na pierwszy ogień poszedł Gerlach (2655 m.n.p.m.) – najwyższy szczyt Tatr i całej Słowacji. Zdobycia szczytu podjąłem się z samym Dannym Williamsem, którego niegdyś często „zatrudniałem” jako przewodnika do mniej znanych polskich masywów w poszukiwaniu tras zjazdowych (narty), dzikich jaskiń itp. Trenowałem do Gerlacha przyznaje – słabo, ufny w swoją kondycję wyćwiczoną bieganiem, nie robiłem nawet specjalnie dużo przysiadów ze sztangą ani innych zestawów ćwiczeń typowych dla wyzwań górskich. Ot zrobiliśmy sobie jedno tylko wejście (prawie marszobieg..Łomniczkom) na pospolitą „Śnieżkę” (Najwyższy szczyt Czech 1603 m.n.p.m) w ramach treningu. Tam doznałem rozczarowania bowiem widziałem całą masę ludzi, otłuszczonych, zatłuszczonych, zapasionych. Ci ludzie nie weszli tam tylko wjechali na szczyt praktycznie kolejką. Młodzi ludzie – wstyd ! Przez to też czułem się na „Śnieżce” jak na Dworcu Kolejowym w wielkim mieście – tyle tam było różnych ludzi.

Na "Śnieżce" (1502 m.n.p.m. - najwyższy szczyt Czech), zniesmaczony tym co tam zobaczyłem.

Na „Śnieżce” (1603 m.n.p.m. – najwyższy szczyt Czech), zniesmaczony tym co tam zobaczyłem.

W końcu przyszedł czas by stawić czoła Gerlachowi. Powiem z ręką na sercu, że czas wejścia mieliśmy naprawdę jeden z lepszych w stosunku do normy. Nie będę ukrywał, że lekceważyłem Gerlach od samego początku, a jak się okazało miałem moment kryzysowy (chyba wszyscy tam mieliśmy taki moment). Przytkało mnie, lekko ale na moment zwolniłem, oparłem się o półkę skalną, no i za chwile ruszyliśmy dalej. Było fajnie, było wesoło, widoki piękne, na szczycie krótko bo za chwilę naszła mgła i już nie było tak ładnie widać panoramy tych gór. Stojąc na szczycie, ze świadomością, że w całych Tatrach wyżej wejść się już nie da, znowu poczułem wielką satysfakcję i chęć na więcej… To jednak jest jakaś magia gór, że chce się po zdobyciu jednego szczytu, wspinać i zdobyć jeszcze większy.

Podczas wchodzenia na Gerlach (2012)

Podczas wchodzenia na Gerlach (2012)

Następnym razem czekają mnie więc jeszcze większe (dużo większe) wyzwania górskie, którym postanowiłem sprostać w 2013 roku. Kilka szczytów przy których Gerlach to „pagórek”, a przy okazji zwiedzę jak zwykle kawałek świata. Nie będę wymieniał jakie to szczyty planuję zdobyć, nie chcę zapeszyć. W miarę zdobywania tu na blogu w zakładce „ALBUM” będą pojawiały się zdjęcia z tych wypraw, a pod koniec 2013 roku, przyjdzie czas na wnioski i podsumowania w części drugiej (o tym samym tytule). Dodam tylko, że pomału zabieram się za przygotowania, będą też Via Ferraty te o mocniejszym stopniu trudności (bowiem dają adrenalinę i przygotowania do skałkowej wspinaczki itd.) oraz szkolenia podstaw alpinizmu i technik lawinowych. No i oczywiście samo zdobywanie szczytów, więc już 3-majcie kciuki !

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | Jeden komentarz

Sztolnia nr 3 (Osówka)

W sztolni nr 3 w Osówce

W sztolni nr 3 w Osówce

To sztolnia, której nasza grupa (GES) swojego czasu poświęciła trochę uwagi. O tej sztolni mówi się zwykle bardzo niewiele: dwie ceglano-betonowe tamy, pierwsza wysoka na 90 cm druga na 60 cm, natomiast długość całkowita sztolni to około 120 m, przy czym, niektóre źródła podają jeszcze błędnie, że kończy się ona zawałem. „Ochrzczono” ją sztolnią techniczną mającą na celu odwadnianie i.. koniec. Została zapchana na margines, nikt się nią już nie zajmuje. Takie odnoszę wrażenie.

Tym czasem sztolnia ta jest bardzo ciekawa, i nie wszystko co z nią jest związane zostało wyjaśnione. Swoje przemyślenia na temat tej sztolni opisał jakiś czas temu nasz prezes GES-u Piotr Eksplorator pseudonim „delikatny”, i muszę przyznać, że w większości w pełni się z nim zgadzam. Piotr zawsze był doskonałym teoretykiem (pod tym względem chyba nie ma sobie równych).

W sztolni nr 3 w Osówce

W sztolni nr 3 w Osówce

Przede wszystkim nie jest to sztolnia odwadniająca. Dlaczego ? A no dlatego, że te techniczne z reguły są wąskie i niskie, przez co dorosły człowiek ma problemy by poruszać się w nich. Nic dziwnego bo ich zadaniem jest jedynie odprowadzać wodę, rury i kable. Tym czasem sztolnia nr 3 w Osówce ma wymiary zbliżone do sztolni nr 2, w której może się poruszać nie tylko jeden człowiek a cała grupa ludzi jednocześnie. Mało tego, skoro sztolnia nr 2 ma wejście / wyjście prowadzące do kompleksu to mająca takie samo (o takich samych wymiarach) wejście / wyjście sztolnia nr 3 pewnie miała spełniać taką samą role – czyli wejście/wyjście do kompleksu. Kolejnym dowodem na to, że takowy był tam planowany są boczne odnogi chodnikowe (po jednej z każdej strony) przesunięte względem siebie, co wskazuje na planowane wartownie (a przecież nikt nie budował by wartowni w sztolni odwadniającej !)

Kolejną istotną sprawą jest fakt, że sztolnia kończy się po ok.108 m, od wejścia przodkiem, na którym widać liczne otwory strzałowe. Otwory te świadczą o tym, że w dalszej przyszłości sztolnia miała zostać przedłużona. Najciekawsze jest to, że jak wynika z map terenu, sztolnia nr 3 zmierza niemal idealnie pod rejon Siłowni. Pod Siłownię zabrakło jej ok 200 metrów.

Koniec sztolni nr 3 w Osówce, widać otwory strzałowe (fot. JA)

Koniec sztolni nr 3 w Osówce, widać otwory strzałowe (fot. PJ)

Co jeszcze ciekawego zawiera w swoim wnętrzu sztolnia nr 3 poza dwiema tamami o których wszyscy wiedzą ? Zawiera m.in. stalową blachę położoną pod samym przodkiem na samym końcu. Takie blachy stawiano przed wybuchem by później szybciej ładować od padnięte od ściany kamienie na wagonik. 

Blacha urobkowa na spągu na końcu sztolni nr 3 w Osówce (fot. JA)

Blacha urobkowa na spągu na końcu sztolni nr 3 w Osówce (fot. PJ)

Sztolnia zawiera też liczne drewniane kołki, których zadaniem było podtrzymywanie instalacji elektrycznej.

Drewniany kołek z drutem w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Drewniany kołek z drutem w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Drewniany element służący do przytrzymywania instalacji elektrycznej w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Drewniany element służący do przytrzymywania instalacji elektrycznej w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Na niektórych z nich do dziś wiszą stalowe druty i sznurki. Ciekawsze jest jednak to czego nie widać. Otóż w jednym z przodków znajdują się (ponoć, bo tego nie zweryfikowaliśmy, gdyż woda i tony gruzu po mielonego z zaimpregnowanymi dobrze stropnicami nam to skutecznie uniemożliwiła) tory kolejki. Natomiast coś znajduję się ewidentnie tuż przed pierwszą tamą. M. Aniszewski opisał to w książce pt. „Podziemny Świat Gór Sowich” na rysunku widać, że w miejscu wylotu zaworu, w spągu sztolni istnieje jakaś konstrukcja, wygląda na zbiornik, a obok wystają jakieś fundamenty pod bliżej nieokreśloną konstrukcję. Możemy to po części potwierdzić, gdyż za każdym razem przechodząc przez to miejsce pod stopami rozlega się głuchy dźwięk.

Pierwsza tama w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Pierwsza tama w sztolni nr 3 w Osówce (fot. Levy)

Drugie takie samo miejsce gdzie ten sam dźwięk daje się słyszeć, znajduje się na skrzyżowaniu dwóch bocznych korytarzy za drugą tamą – o tym M.Aniszewski w książce już nie wspominał. Co takiego może to być ? czyżby jakiś zbiornik-studzienka ? próbowaliśmy to sprawdzić, i.. udało nam się na tyle na ile było to możliwe (bo do bardziej szczegółowych badań wymagane jest całkowite odwodnienie sztolni a tego póki co nie planujemy). Jak zwykle jednak pozostawię niedomówienia, tak by nie serwować wszystkiego na tacy. 

Pobieranie próbek "dziwnych nacieków" w sztolni nr 3 w Osówce

Pobieranie próbek „dziwnych nacieków” w sztolni nr 3 w Osówce

Za to podam to czym są te „dziwne” nacieki na ścianie nad drugą tamą. Również to sprawdziliśmy, zrobiliśmy to by wykluczyć pewną teorię.. są to węglany wapnia z domieszką siarczków wapnia i tlenków. Sprawdziliśmy to pobierając próbki i oddając do laboratoryjnej analizy. Odnośnie jeszcze samej sztolni, ma ona dość niebezpieczny początek (warto wspomnieć, że tak naprawdę włazi się do niej przez strop, gdyż pierwsze 9m uległo zawaleniu. Szalunki za wlotem nie pochodzą z czasów wojny. Zadajcie sobie tu pytanie skąd również wzięło się w stropie za wejściem potężne odspojenie, które wisi tam nad głową przechodzącym niczym gilotyna gotowa w każdej chwili spaść na łeb.

Zastanawiające jest również to, po co spiętrzono wodę w tej sztolni ? Natomiast odwodnianie jej można było zrobić zwykłym korytkiem umieszczonym w spągu całkiem z brzegu, i przykrytym następnie kratką lub blachą. Tamy te (dwie – przyp.) nie mają żadnego sensu, a w ich postawieniu można dopatrywać się prób jakiegoś kamuflażu (wodą ?) czegoś co znajduje się na spągu lub pod nim (przyp. dwa dziwne miejsca).

Kolejna ciekawostka odnośnie tej sztolni brzmi tak: „nad jej wlotem wykonano duży wykop, poszerzający wlot do sztolni lub przygotowany pod obiekt nieznanego przeznaczenia” – cyt. Mariusz Aniszewski „Podziemny świat Gór Sowich”. Ja nigdy nie biorę tego co mówi M.Aniszewski poważnie, jednak nie twierdzę, że wszystko co powie bez sprawdzenia powinno być wrzucane z urzędu do kosza na śmieci. Takie postępowanie było by nie godne eksploratora. Tak więc sprawa sztolni nr 3 w Osówce nadal jest ciekawa, otwarta i czeka na kolejną eksploracyjną weryfikację.

Wychodząc ze sztolni nr 3 w Osówce

Wychodząc ze sztolni nr 3 w Osówce (fot. Sikor)

 

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 11 komentarzy

Strach, zagadki..

Przed wejściem do sztolni Wacław I („sztolnia nad potokiem”) – 06.01.2013 (fot.Levy)

Nie ma nic gorszego w eksploracji jak mężczyzna eksplorator-tropiciel tajemnic robiący w portki ze strachu na widok średnio groźnego zawaliska – nie ma. A naoglądałem się już takich, i naczytałem.. więc wiem co mówię. Nigdy nie był to dla mnie przyjemny widok. To nigdy nie było śmieszne, zawsze to jest żałosne, zawsze. Niektórzy z nich mają czelność tłumaczyć, że wygonił ich ze środka własny instynkt samozachowawczy mówiący coś w stylu, że tu śmierć wita w postaci ledwo trzymających się lub wiszących nad głową bloków skalnych (w zawalonej sztolni) – czy coś podobnego. Dla mnie to tak jakbyś powiedział: „jestem kobietą”.

JA w sztolni Wacław I ("sztolnia nad potokiem"), 06.01.2013 (fot.Levy)

W sztolni Wacław I („sztolnia nad potokiem”), 06.01.2013 (fot.Levy)

Kiedy jesteś eksploratorem i próbujesz rozwikłać jakieś zagadki musisz liczyć się z tym, że wchodząc do podziemi może nagle spaść ci ściana na łeb, lub że możesz sobie łyknąć tlenków węgla lub podobnego świństwa. Jest to ryzyko z którym musisz się pogodzić (chcąc być eksploratorem). Zagadki same się nie rozwiążą, a ty nie bądź żałosnym fiutem i nie posyłaj do sztolni kolegów samemu siedząc przed komputerem w domu, kozacząc jeszcze na forach internetowych (a konkretnie to na jednym takim.. gdzie leszcze mają tupet pisać „Sztolnia dla Orłów” – żal…).

JA w sztolni Wacław I ("sztolnia nad potokiem"), 06.01.2013 (fot. Levy)

W sztolni Wacław I („sztolnia nad potokiem”), 06.01.2013 (fot. Levy)

Rozumiem, że czasami w sztolni może nas coś zatrzymać, np. brak odpowiedniego przygotowania pod względem sprzętowym. Wtedy wychodzę, i wracam kiedy już mam ze sobą to czego mi wcześniej brakowało (np. wodery – niektórzy nie zawsze mają je ze sobą na wyprawę, itp.). Bokser wchodząc do ringu liczy się z tym, że dostanie w ryj. Eksplorator wchodzący do sztolni liczy się z tym, że może posypać mu się na plecy. Bokser który ucieka z ringu budzi politowanie. Eksplorator uciekający ze sztolni budzi politowanie. Tak to wygląda. Sprawa jest prosta.

JA w sztolni Wacław I ("sztolnia nad potokiem"), 06.01.2013 (fot.Levy)

W sztolni Wacław I („sztolnia nad potokiem”), 06.01.2013 (fot.Levy)

Niektórzy jednak chyba nie zdają sobie z tego sprawy i jeszcze obnoszą się ze swoim tchórzostwem nagrywając krótkie filmiki następnie wpuszczając je do sieci. Widać na nich, że wystarczy gdy się trochę rdzy posypie na głowę ze stropu i już pasują, albo jak w sztolni Wacław I zadowalają się przejściem pierwszych kilku metrów zanim skończy się betonowa obudowa. Następnie pojawia się komentarz, że nie warto ryzykować i zwyczajnie zawracają. Dzieje się to już po kilku metrach od wlotu do sztolni ! Miejsce na rozmowy z Bogiem jest np. w kościele, „sztolnia nad potokiem” to jedno z ostatnich miejsc gdzie by mi coś takiego do głowy przyszło. Tam upajam się urokiem zwiedzania i naprawdę dobrze się bawię. Nie powiem, bo jest trochę ciasno, jakby nie patrzeć to jeden wielki zawał wnętrzem przypominający środek maszynki do mięsa.. ale przecież z takim czymś do czynienia ma się często kiedy eksploruje się nowe miejsca lub łazi po jaskiniach (zaciski liniowe).

Odnośnie nowych miejsc postanowiliśmy trochę zagadek pokazać, jedna taka, która poprzednio zaintrygowała Onibuska – czyli tunel odwadniający między Górą Włodzicką a kierunkiem Gontowa. Otóż ten tunelik ma bardzo dobrze wykonaną obudowę na pierwszym odcinku (10 m), następnie jest zawał (?) , i tu ciekawostka bo wystaje z niego rura stalowa u dołu (z lewej strony), pordzewiała niemiłosiernie, z której wylewa się czysta woda (ewidentnie odwodnienie). Cóż, trzeba było wgramolić się do rury i zasuwać nią na czworaka prosto przed siebie. Rura jest dość kręta, po jakimś czasie dochodzi do komory która ma po bokach mniejsze rury odpływowe (co właściwe odwadniają ?) gliniane. W te rury już nie sposób się było wcisnąć, ale można było iść dalej do przodu. Tam rury stalowej już nie było, za to kanał zbudowany był z betonowych pierścieni. Doprowadził do kolejnej komory, tym razem ślepej (bo bokach jakieś wzierniki przez które wpływała malutka już ilość wody).

Nieco wcześniej znajduje się kolejny tunel, jak poprzednio już wspominałem o przekroju kwadratowym. Wykonany ze sporej kostki melafiru, skręca na lewo.. tym razem sami już sprawdźcie, podpowiem tylko, że nie zawęża się, i idzie wprost w kierunku tuneli kolejowych (jakby pod nie…), odwadnia…dowiecie się co, gdy tam wejdziecie. Ciekawe są też fundamenty jakiegoś budynku za stacją kolejową na niewielkim placu. Odniosłem takie wrażenie, że jedna z tych bocznych rur (ta gliniana) odwadnia właśnie ten obiekt, tyle, że tam nie było żadnego wprowadzenia. Nie lubię tanich sensacji, nie szukam ich. Ja nie z tych.. Nie wiem co tam było, może jakiś stary magazyn, nie będę fantazjował, nie wiem. Jest też ślad po jakimś zasypanym wejściu, obiekt jest jednak na widoku..

Co do Góry Włodzickiej, dostaję ostatnio coraz częściej e-maile z zapytaniami o lokację sztolni które tam odkryliśmy. Eksploratorzy (z jakich grup ? nikt nie chce się przyznać..) pytają o zamaskowane przez nas wloty, przy tym przeważnie zaznaczając „i tak znajdziemy”. Więc proszę bardzo, żeby tylko nie skończyło się jedną z takich sytuacji jak te które opisałem powyżej.. Podałem kilka lokacji, trochę namiarów. Góra nie jest nasza przecież, my jedynie pierwsi zwróciliśmy uwagę na obiekty tam się znajdujące i trochę tam odkryliśmy.. (pisałem o tym wcześniej). Jako zagwozdkę i pole do wykazania się polecam znaleźć odpowiedź do czego służyły te fundamenty znajdujące się na zdjęciu jakie prezentuję poniżej. Dodam, że niedaleko znaleźliśmy całkowicie przysypany fundament wyglądający jak te pod kompresory. Jeszcze nie mówię, że do tego samego służył, ale sprawa jest ciekawa.

Fundamenty na Górze Włodzickiej, do czego służyły ? (fot. JA)

Fundamenty na Górze Włodzickiej, do czego służyły ? (fot. JA)

Zaszufladkowano do kategorii Uncategorized | 5 komentarzy